piątek, 26 sierpnia 2016

Korona Sudetów; Korona Sudetów Polskich; Borowa z Glinika Starego , szlak na Borową, Góry Wałbrzyskie Wałbrzych Borowa dla niezmotoryzowanych :)

W ostatni weekend wybrałam się z rodzinką do Wałbrzycha. Startowałam tam w swoim piątym półmaratonie w tym roku, należącym do Korony Półmaratonów Polskich (relację z półmaratonu przeczytacie tutaj).
Skoro pojechaliśmy tam na weekend, musieliśmy zobaczyć coś więcej niż trasę półmaratonu...
Piątkowy wieczór spędziliśmy na Rynku w Wałbrzychu. 
Wałbrzyski Rynek jest niewielki, ale zadbany i bardzo ładny. Problemem niestety jest brak restauracji, kawiarń, barów, ogólnie punktów gastronomicznych... W wakacyjny piątek wieczorem otwarty był zaledwie jeden lokal serwujący jedzenie - pizzę i kebab. Na całym rynku można było usiąść tylko w jednym ogródku (należącym do tego lokalu), więc za bardzo wyboru nie mieliśmy. Na szczęście lokal ten serwował naprawdę świetny kebab w rozmaitych wariantach i miał w swojej ofercie również piwo :) 

(Rynek w Wałbrzychu)


(Wałbrzyska uliczka)

Trochę zszokowało nas, że w weekend na rynku prawie nic się nie dzieje.. nie ma ludzi, gwaru... Miło było jednak sobie posiedzieć i porozmawiać :)


Niestety sam Wałbrzych nie zrobił na nas pozytywnego wrażenia. Miasto w większości jest trochę jakby "zapomniane"... Inaczej sobie wyobrażaliśmy dawne miasto wojewódzkie, obecnie drugie po Wrocławiu miasto województwa dolnośląskiego pod względem ilości mieszkańców .  

(Urząd Miejski w Wałbrzychu)


Borowa 

Poranek przywitał nas piękną pogodą. Z naszej kwatery doskonale było widać Chełmiec, a niebo miało cudowną błękitną barwę. Zjedliśmy obfite śniadanie i wyruszyliśmy na przystanek autobusowy. Autobusem komunikacji miejskiej dojechaliśmy do Glinika Starego (linia nr 12). Jest to przystanek końcowy. Trochę szkoda, bo świetnie byłoby, gdyby autobusy dojeżdżały aż do Andrzejówki, którą możecie kojarzyć z wpisu o wejściu na Waligórę (KLIK). Stojąc tyłem do Wałbrzycha wybieramy ulicę po naszej lewej stronie (ul. Spadziowa) i czerwonym szlakiem rowerowym zaczynamy wspinać się do góry. Po ok. 20 minutach do naszego szlaku dołączy pieszy szlak zielony, następnie na rozwidleniu odbijamy na zielony szlak rowerowy (skręcamy w lewo), który doprowadzi nas znów do czerwonego szlaku pieszego, którym rozpoczniemy ostateczne podejście na Borową. 

(Borowa widziana ze szlaku)

Wzdłuż naszej trasy rosną jeżyny i maliny, które są jeszcze słodsze od tych, które możemy kupić w warzywniaku ;)


Wejście na Borową tym wariantem jest bardzo przyjemne. W większości trasa prowadzi wygodną szeroką ścieżką. Oprócz nas, tego dnia, nie spotkaliśmy nikogo, ale warto mieć na uwadze fakt, że sporą część drogi idziemy trasą rowerową, więc rowerzyści mają tu pierwszeństwo!


Ostatnie setki metrów podejścia na Borową są dość strome i można się zmęczyć. Na większą część mojej ekipy na szczycie czekało "piwko szczytowe"! W zasadzie nie czekało, tylko wniosłam je na plecach ;) Byli zachwyceni. Ja, z racji startu w półmaratonie następnego dnia, musiałam obejść się smakiem. 


Na szczycie Borowej znajdziemy takie oznakowanie: 


Dobrze, że w ogóle jakieś jest, ale można by pomyśleć o jakiejś ciekawszej tabliczce, w końcu to najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich :) 


Borowa to szczyt należący do Korony Sudetów i Korony Sudetów Polskich. Pomimo tego, że jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich (853 m.n.p.m.), do Korony Gór Polski zaliczany jest w tym paśmie Chełmiec (851 m n.p.m.), który podczas ustalania KGP był uznawany za najwyższy. Niektórzy twierdzą, że Chełmiec uznano za najwyższy, ponieważ jego wysokość podano razem z wieżą telewizyjną znajdującą się na szczycie. 

Na szczęście mamy z mężem już zaliczone oba szczyty. Relację z Chełmca możecie przeczytać TU

(na szczycie Borowej)
Z Borowej zaczęliśmy schodzić dalej czerwonym szlakiem... Zejście okazało się bardziej strome niż podejście. Na szlaku było sporo drobnych kamieni umożliwiających poślizg niekontrolowany ;) Na szczęście obyło się be upadków.


Czerwonym szlakiem docieramy do Przełęczy pod Borową.


Tu kończy się czerwony szlak i musimy zmienić znaki na żółte i niebieskie, by ok. 10 minut dalej, na Koziej Przełęczy odbić tylko na szlak żółty. Trochę żałowałam, bo trasą znakowaną na niebiesko zdobylibyśmy jeszcze m.in. szczyty Kozioł i Wołowiec... Moja ekipa jednak chciała już schodzić do miasta. 

(Kozia Przełęcz)

Widoków z opisywanej trasy zbyt wielu nie ma. Większość jest zalesiona, tylko w nielicznych prześwitach możemy coś zobaczyć. Warto czasem jednak obejrzeć się za siebie... za nami masyw Borowej....

(Borowa)

Niestety nie zobaczyliśmy na trasie "atrakcji", które były zaznaczone na naszej mapie - ruin dworu oraz jakoś ominęliśmy Górę Zamkową...

(Kapliczka na szlaku)


Szybko znaleźliśmy się w granicach miasta, skąd powędrowaliśmy pieszo do Starej Kopalni, o której przeczytacie (TU)





XVII Toyota Półmaraton Wałbrzych, mój piąty półmaraton do Korony Półmaratonów Polskich

Dawno nie pisałam o moich biegowych zmaganiach... 
Tym razem postanowiłam opowiedzieć Wam kilka słów o moim kolejnym półmaratonie.
Na początku roku postanowiłam zrealizować cel - zdobyć Koronę Półmaratonów Polskich. W tym roku, według regulaminu, by zdobyć w/w koronę trzeba przebiec minimum pięć z dziesięciu półmaratonów z listy poniżej:

Lista półmaratonów wchodzących w skład "KPP" w 2016 roku:
1. Półmaraton Ślężański - Sobótka
2. Półmaraton Warszawski - Warszawa
3. Półmaraton Poznański - Poznań
4. Półmaraton Białystok - Białystok
5. Półmaraton Słowaka - Grodzisk Wlkp.
6. Nocny Półmaraton - Wrocław
7. Półmaraton Wałbrzych - Wałbrzych
8. Półmaraton Philips'a - Piła
9. Półmaraton Lechitów - Gniezno
10. Półmaraton Królewski - Kraków
z pewną dodatkową zasadą: 
wśród ukończonych półmaratonów muszą znajdować się: 
a) co najmniej jeden (1) z trzech półmaratonów: Warszawa, Poznań, Kraków; 
b) co najmniej jeden (1) z czterech półmaratonów: Białystok, Grodzisk Wlkp., Piła, Wrocław; 
c) co najmniej jeden (1) z trzech półmaratonów: Sobótka, Wałbrzych, Gniezno


Mnie udało się przebiec półmaratony: w Sobótce, Poznaniu, Grodzisku Wlkp., Wrocławiu i Wałbrzychu. 
O tym ostatnim napiszę słów kilka...
Do Wałbrzycha przyjechałam z małą grupką kibiców - Rodzice, mąż i pies ;)
W sobotę wybraliśmy się wspólnie na Borową (klik). Popołudniu obserwowaliśmy jak zaczęły powstawać pierwsze elementy konstrukcyjne startu. Widząc to zaczęłam się delikatnie denerwować. W sobotę odebrałam pakiet startowy, w którym znalazłam oprócz numeru startowego, ulotek, kuponów rabatowych, także butelkę wody z kofeiną i płyn do płukania jamy ustnej Colgate... dla dzieci :/ 
(start półmaratonu)





Niedzielny poranek był niezbyt optymistyczny. Padało... lało jak z cebra! Moi kibice nie byli zadowoleni, ja natomiast bardzo lubię biegać w deszczu, więc poczułam się trochę pewniej. 

(idę na start do swojej strefy startowej.. jak na skazanie ;))
Przed startem trochę mocniej pokropiło, zrobiło się chłodniej, ale gdy zaczęłam truchtać w tłumie, szybko się rozgrzałam, a towarzyszący mi od rana,  stres szybko minął. Chłonęłam atmosferę, podziwiałam kibiców, których nie odstraszył deszcz ani dość niska temperatura.


(start półmaratonu)

Mimo profilu trasy - wielu podbiegów, zbiegów, nawrotek, agrafki itp. biegło mi się cudownie. Trasa wałbrzyskiego półmaratonu to trzy pętle po ok. 7 km każda. Po pierwszej już wiedziałam co mnie czeka... kolejne dwie pełne tych wszystkich trudności ;) Ale nie było tak źle. Skoro gdzieś musimy podbiec, będzie też pora na zbiegnięcie... chociaż na zbiegach za bardzo nie szarżowałam (teraz trochę żałuję ;)) Kibice dodawali energii, ich doping słyszałam nawet pomimo słuchawek w uszach. Czytałam plakaty, tabliczki, które na chwilę pozwalały przestać myśleć o tym, że do mety jeszcze daleko ;) Punkty żywieniowe na trasie były dwa i w zupełności wystarczyły. Przy takiej pogodzie nie zawsze z nich korzystałam.

(upragniona meta, którą trzeba było przekroczyć trzykrotnie - po każdej pętli)

Przybijałam piątki, uśmiechałam się do kibiców, na trasie co chwilę coś się działo. Dzięki temu nie czułam za bardzo zmęczenia. Biegłam z zapasem energii, na luzie... do czasu, gdy zorientowałam się, że do życiówki niewiele mi brakuje...

(foto: Waldemar Łomża Photography)

Przyspieszyłam, ale górki przed metą już wtedy ostro dawały się we znaki... mimo to gnałam ile sił w nogach... i otarłam się o rekord życiowy. Dobry nastrój jednak mnie nie opuścił.


(źródło: http://www.fotomaraton.pl/)
 Organizacyjnie wszystko mi się podobało. Kibice dopisali, pakiety startowe może ubogie, ale niedrogie. Medale piękne (super motyw ze złotym pociągiem!). Świetne były też koszulki peacemakerów z napisem "lokomotywa na np. 1:50) :)

(źródło: http://www.fotomaraton.pl/)

Trasa oznakowana dobrze, odblaskowych strzałek na asfalcie nie dało się nie zauważyć. Trochę zabrakło może oznaczeń poszczególnych kilometrów (chyba, że tylko ja ich nie widziałam), ale punktów kontrolnych było sporo, więc dzięki nim udało się sprawdzić mniej więcej tempo naszego biegu, patrząc na mój zwykły zegarek ze stoperem.  

Z Wałbrzycha wróciłam zadowolona, a półmaraton zostawił w mojej pamięci miłe wspomnienia. 
Być może kiedyś do Wałbrzycha jeszcze wrócę... w tym roku Koronę Półmaratonów Polskich już mam, w przyszłym chciałabym wystartować w półmaratonach, w których nie miałam okazji jeszcze biec. 


(szczęśliwa po biegu) 


Biegliście kiedyś w wałbrzyskim półmaratonie? Jak Wam się podobało? 

środa, 24 sierpnia 2016

Szlak Zabytków Techniki Województwa Śląskiego: Kopalnia Guido w Zabrzu Zabrze

Podczas pobytu na szczycie Skopca (relacja: TU) spotkaliśmy kilka osób, zdobywców Korony Gór Polski. Wśród nich było małżeństwo, z którym przegadaliśmy chyba dobrą godzinę. Rozmawialiśmy o górach, o tym, co warto zobaczyć i właśnie oni polecili nam odwiedzenie kopani Guido w Zabrzu. 

Po dniu pełnym wrażeń w Energylandii (relacja: TU), przenieśliśmy się do Zabrza i zameldowaliśmy się w hostelu Guido, znajdującym się w bardzo bliskim sąsiedztwie kopalni. Obok hostelu znajduje się Lidl oraz kilka sklepów. Bez problemu można więc kupić produkty potrzebne np. na śniadanie. W hostelu znajduje się wspólna kuchnia, dzięki czemu możemy przygotować sobie nawet ciepły posiłek. 
Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy telefonicznie wejście do kopalni. Punktualnie o pełnej godzinie wyruszyliśmy na zwiedzanie z całkiem sporą grupą ludzi. Aby wejść do kopalni, konieczne jest założenie kasku ochronnego. Nieraz nam się przydał, bo łatwo zahaczyć głową o sufit, szczególnie, gdy jest się wysoką osobą ;)

Kopalnia Guido

Kopalnia Guido oferuje turystom kilka wariantów zwiedzania. My wybraliśmy poziom 320, którego zwiedzanie trwa ok. 2 godzin. W tym czasie poznajemy rozwój techniki górniczej od końca XIX w. aż do czasów współczesnych. Już sam początek zwiedzania jest bardzo ciekawy. Zjeżdżamy bowiem windą klatkową (taką, jaką zjeżdżają górnicy) z dość sporą prędkością na poziom 320 metrów pod ziemią. 

wnętrze kopalni Guido

Przejście trasy dostarcza niesamowitych wrażeń. Opowieści i komentarz przewodnika powodują, że patrzymy na wszystko zupełnie inaczej. Jeśli trafimy na dobrego przewodnika (a mam nadzieję, że pracują tam tylko tacy), to zwiedzanie kopalni będzie naprawdę ciekawym i niezapomnianym przeżyciem. 




Jedną z atrakcji tego poziomu jest przejazd górniczą kolejką podwieszaną - jedyną na świecie, udostępnioną dla turystów ! 


Ogromne wrażenie zrobiło na nas także uruchomienie rozmaitych maszyn, w tym słynnego kombajnu (foto poniżej). 



Hałas towarzyszący pracy tych maszyn jest potworny! Możemy sobie jedynie wyobrazić jak w takim hałasie na co dzień pracują górnicy. Ok. 2,5 kilometrowy spacer 320 metrów pod ziemią kończy się w pubie, gdzie możemy kupić pamiątki, coś do jedzenia, ale przede wszystkim napić się piwa Guido. 





Stąd co pół godziny zbierana jest grupa osób, które chcą już wyjechać na powierzchnię. W międzyczasie warto zwiedzić salę koncertową, znajdującą się w pobliżu pubu. 


sala koncertowa

sala koncertowa


Naszym zdaniem naprawdę warto odwiedzić kopalnię Guido. Nawet osoby, które na co dzień nie interesują się tematyką górnictwa, z pewnością nie wyjdą zawiedzione. Poziom 320 to ciekawa trasa. Z chęcią wrócimy do kopalni, tym razem na bardziej ekstremalny spacer na poziomie 355 :)

Uwaga!

- z uwagi na różnice ciśnień, odradzamy zwiedzanie poziomu osobom z ciężkimi schorzeniami;
- kobiety w ciąży powinny skonsultować się z lekarzem;
- temperatura na trasie turystycznej to ok. 16 st. C, zalecany odpowiedni ubiór
- zalecane wygodne obuwie z płaską podeszwą
- ograniczenia wiekowe: 6 lat 

szczegóły dotyczące poszczególnych tras, cennik oraz dodatkowe informacje znajdziecie na stronie kopalni: http://kopalniaguido.pl/index.php/pl-pl/

Po zwiedzeniu kopalni, postanowiliśmy pójść na spacer ulicami Zabrza. Spodobał nam się park z pomnikiem Wincentego Pstrowskiego (poniżej) oraz bistro "Weranda" (Klik) , gdzie poszliśmy na obiad. W "Werandzie" można zjeść smacznie i niedrogo, do tego wystrój tego lokalu jest bardzo przyjemny. 


(Kapliczka w Zabrzu)

Być może za krótko byliśmy w Zabrzu, by móc się wypowiedzieć, niestety miasto nie zrobiło na nas pozytywnego wrażenia, za to kopalnia okazała się miejscem, do którego chętnie wrócimy...


wtorek, 23 sierpnia 2016

Słowacki Raj: Sucha Bela Przełom Hornadu Podlesok

Sucha Bela należy do najbardziej popularnych szlaków w Słowackim Raju. Jest to szlak łatwo dostępny. Wystarczy podjechać na (w sezonie płatny) parking w Podlesoku, kupić w budce bilet wstępu do Parku Narodowego Słowacki Raj, by znaleźć się na zielonym szlaku prowadzącym przez wąwóz Sucha Bela. Suchą Belę przeszłam już trzy razy, dlatego zdjęcia w tym wpisie będą pochodziły z różnych dni. W roku 2009 ze względu na obfite opady deszczu, podczas mojego pobytu w Słowackim Raju, szlak był czasowo nieczynny. Chcąc więc go przejść, warto śledzić komunikaty i aktualne informacje, żeby nie być zaskoczonym ;)

Szlak rozpoczynamy w Podlesoku. Oprócz wspomnianej budki z biletami wstępu do Parku, znajdują się tu dwa sklepy spożywcze (raczej kiepsko zaopatrzone, ale znajdziemy w nich najpotrzebniejsze rzeczy;  kilka większych sklepów odwiedzić możemy w Hrabusicach - ok. 2,5 km od Podlesoka) camping oraz domki letniskowe , a także kilka punktów gastronomicznych (polecam Ranc Podlesok , do którego można ddojść kierując się w stronę szlaku przez Przełom Hornadu). 

(mapa szlaków w Podlesoku)
Wybierając się do Słowackiego Raju warto zaopatrzyć się dobrą mapę, ponieważ na jego obszarze krzyżuje się wiele szlaków, a niektóre z nich są jednokierunkowe, czyli można z nich korzystać tylko  do podchodzenia. Polecam mapę VKU Harmanec (wydawnictwo słowackie) w bardzo dobrej skali 1:25 000. Mapy tego wydawnictwa można bez większych problemów kupić w Słowacji, coraz częściej pojawiają się one również w tematycznych sklepach z mapami (również internetowych). Warto zajrzeć także na Allegro.

Wróćmy do naszego szlaku... Rozpoczynamy wędrówką szlakiem zielonym. Początkowo jest łatwo, ale dość szybko przyjdzie nam się zmierzyć z drewnianymi kładkami. Czasem bywają śliskie, dlatego warto zachować szczególną ostrożność. 


Następnie na trasie spotkamy kładki metalowe, by w końcu dotrzeć do ciągu metalowych drabin. W tym miejscu lubią tworzyć się korki. By ich uniknąć radzę wyjść na szlak wcześnie lub przyjechać do Słowackiego Raju przed sezonem, czyli przed 1.07. W czerwcu też jest tu pięknie i zdecydowanie  mniej tłoczno.


(drabiny wyglądają groźnie, ale szybko się do nich przyzwyczaimy)


Pierwszy kontakt z drabinami może być lekko stresujący, ale obiecuję, że każdy kolejny krok na drabinkach jest bardziej pewny, przyjemny, a gdy już przejdziemy całą Suchą Belę, będzie nam brakowało tych metalowych ułatwień. 

(po drabinie sobie idę ;))

Wzdłuż drabin spływają urocze wodospady...





Pierwszy raz szlak ten przeszłam mając 13 lat, moja siostra miała 11 i dałyśmy radę! Chociaż prawda jest taka, że każdy indywidualnie reaguje na tego typu trudności. Dla mnie najważniejsze na początku było niepatrzenie w dół. Teraz, gdy do Słowackiego Raju się już przyzwyczaiłam i byłam w nim kilka razy, z przyjemnością rozglądam się dookoła, pozuję do zdjęć, oczywiście nie zapominając o zdrowym rozsądku. Czasem wystarczy jeden nieprzemyślany ruch, żeby się poślizgnąć i poturbować. Warto mieć to na uwadze. 


Na trasie przechodzimy przez skalne wąwozy...


by za chwilę stawić czoła kolejnej drabinie...



i kolejnym drewnianym stopniom (one zawsze najbardziej mnie stresowały, bo nigdy nie wiadomo czego po nich się spodziewać- bywają bardzo śliskie i przez to trochę niebezpieczne). 


Szlak kończy się metalowymi "stupaczkami" ubezpieczonymi łańcuchami. To wygodne stopnie, nie sprawiające trudności, nie ma się czego obawiać!


Przechodzimy jeszcze metalowym chodnikiem...



i zaczynamy tęsknić za metalowymi ułatwieniami, bo szlak staje się taki zwyczajny...
Docieramy bowiem do punktu kulminacyjnego Suchej Beli, skąd proponuję podejść żółtym szlakiem do szlaku czerwonego przecinającego Pod Vtacim Hrbom. Stąd kierujemy się na Klastorisko szlakiem czerwonym. Po ok. 30 minutach dotrzemy do celu wygodnym szlakiem bez niespodzianek ;) Oczywiście gdy jesteśmy już bardzo zmęczeni, możemy wybrać czerwony szlak w przeciwnym kierunku i grzecznie wrócić bezpośrednio do Podlesoka. Moim zdaniem warto jednak nieco wydłużyć sobie wędrówkę i zajrzeć na Klastorisko. 

Klastorisko to rozległa polana, na której znajduje się schronisko oraz ruiny klasztoru kartuzów z końca XIIIw., będące największą atrakcją tego miejsca. Warto tutaj podejść, odpocząć, (napić się lanego piwka) oraz wybrać szlak, którym wrócimy do Podlesoka.



Na polanie Klastorisko krzyżują się szlaki we wszystkich kolorach. My wybieramy żółty w kierunku Przełomu Hornadu. Równoległy do żółtego szlak zielony, biegnący przez Klastorską Roklinę (bardzo malowniczy, szczególnie ciekawy po większych opadach deszczu!) jest szlakiem jednokierunkowym, tylko do podchodzenia, zatem nie możemy nim zejść. Na żółtym szlaku nie dzieje się nic specjalnego... Dopiero gdy dotrzemy do rzeki Hornad (przechodzimy na szlak niebieski w kierunku Hrdla Hornadu), zrobi się ciekawiej... mosty, stupaczki, łańcuchy... co kto lubi... do wyboru do koloru ;) Właściwie wyboru nie mamy, wszystko musimy przejść chcąc dotrzeć do Podlesoka.
Kilka razy przejdziemy nad rzeką Hornad mostami. Niektóre się mocno chwieją, szczególnie, gdy jednocześnie przebywa na nich kilka osób. Wprowadzono nawet limit wejścia - do pięciu osób. 


(most nad Hornadem)



Dalej pojawią się także "stupaczki", a więc metalowe stopnie zawieszone nad rzeką!

(stupaczki)

(stupaczki)
(stupaczki)
Bywa i tak... po większych opadach deszczu trzeba stawić czoła podmytym mostkom...


Mimo wszystko jest pięknie, szlak godny polecenia!

(Hornad)

Docieramy do Hrdla Hornadu, skąd dalej niebieskimi znakami w ok. kwadrans dojdziemy do parkingu w Podlesoku. Po drodze mijamy polecany przeze mnie punkt gastronomiczny Ranc Podlesok (czynny nawet przed sezonem do 22). A przy odrobinie szczęścia, z okolic "rancza", będziemy mogli podziwiać Tatry...




Poniżej podaję linki do moich wędrówek innymi szlakami Słowackiego Raju:


Byliście w Słowackim Raju?
Macie jakieś pytania?
Piszcie!