piątek, 27 lipca 2018

Pieniny: Zamek Czorsztyn / Zamek Dunajec w Niedzicy/ Niedzica zwiedzanie / dwa zamki w jeden dzień

Kiedy spędzamy urlop w górach, muszę wymyślić nam zawsze "dzień odpoczynku", a więc dzień bez górskiej trasy. Mateusz pewnie najbardziej cieszyłby się, gdyby był to czas spędzony wyłącznie na hamaku ;) Nie po to jednak jedzie się setki kilometrów, by robić to, co można w domu. Mateusz nie ma ze mną zbyt łatwo, ale za bardzo też chyba nie narzeka ;P 
Ponieważ z Dziadowych Kątów, dokąd dojechaliśmy po zdobyciu Turbacza, Kudłonia, Gorca Troszackiego do Czorsztyna był "rzut beretem" zaproponowałam zwiedzenie dwóch zamków jednego dnia - Zamku Czorsztyn i Zamku "Dunajec" w Niedzicy.

Parkujemy w Czorsztynie na dużym parkingu strzeżonym przy ul. Zamkowej. Płaci się za każdą rozpoczętą godzinę, a cały dzień kosztuje 12 zł. Płacimy za usługę dopiero przy wyjeździe, więc nie trzeba z góry deklarować ile czasu będziemy zwiedzać zamek lub zamki. 
Na parkingu kupujemy od razu bilety na podróż gondolą po Jeziorze Czorsztyńskim. Ta podróż to tak w zasadzie przepłynięcie do Zamku w Niedzicy. "Rejs" trwa ok. 15 minut w jedną stronę i kosztuje 7 zł/ 1 os.  (14 zł w dwie strony). Nam to rozwiązanie wydało się całkiem sensowne, a sama przeprawa okazała się dodatkową atrakcją. 

Kilkaset metrów przed zamkiem znajduje się pawilon, w którym kupujemy bilety wstępu (6 zł/ bilet normalny). Kto go ominie, będzie mógł kupić je jeszcze w samym Zamku. Ci, którzy kupią bilet wstępu mogą liczyć na 2h bezpłatnego parkingu pod pawilonem. Więc jeśli macie w planie tylko Zamek Czorsztyn lub później jedziecie do Niedzicy samochodem, warto skorzystać z tej opcji. 

No to rozpoczynamy zwiedzanie ruin gotyckiego zamku z XIV w. Już od samego początku bardzo nam się tam spodobało. Jest klimatycznie, pomimo, że zdecydowana większość jest zrekonstruowana. Jeśli jednak uruchomimy wyobraźnię, z pomocą rozmaitych tablic informacyjnych, jesteśmy w stanie odzwierciedlić sobie w myślach wygląd zamku na przestrzeni wieków. Jak to zazwyczaj bywa, zamek zmieniał wielokrotnie właścicieli. Według źródeł, sporą rozbudowę przeszedł za czasów Kazimierza Wielkiego. W zamku zatrzymywali się podobno m.in. królowa Jadwiga, Władysław Jagiełło, Władysław Warneńczyk, Jan Kazimierz. Historia tej fortyfikacji poprzez stulecia jest bardzo ciekawa, tak samo jak powód ruiny. W 1790 roku w zamek uderzył piorun. Spowodował on potężny pożar, w wyniku którego spłonął dach. To był początek końca. Mury niszczały, stopniowo znikały również dzięki okolicznej ludności, która rozkradała ich fragmenty jako materiał budowlany. Przełomem w historii czorsztyńskiego zamku,było przejęcie go przez rodzinę Drohojowskich. Zagospodarowali oni podzamcze, urządzili także park i gospodarstwo. 

Obecnie zamek jest rezerwatem, częścią Pienińskiego Parku Narodowego, który dba o konserwację i zachowanie tych malowniczych ruin.  Zapraszam na małą galerię: 




panorama Tatr widziana z Zamku Czorsztyn , na jeziorze gondole, którymi można przepłynąć do zamku w Niedzicy
Tatry na lekkim zbliżeniu (Otoczenie Morskiego Oka)


Widok na Jezioro Czorsztyńskie, z lewej strony Zamek w Niedzicy, w tle Tatry

:) 

Zamek Dunajec w Niedzicy, w tle zapora wodna


Czy ta panorama nie jest przepiękna? Można tak patrzeć i patrzeć...

Królowa Beskidów - Babia Góra, widziana z Zamku

Oprócz spaceru śladami historii, poszerzenia wiedzy dzięki tablicom i planszom informacyjnym, Zamek Czorsztyn warto odwiedzić dla wspaniałych widoków. Oczywiście przyda się wtedy piękna pogoda :) 

Po zwiedzeniu Zamku Czorsztyn, udaliśmy się na przeprawę gondolą. Po ok. 15 minutach meldujemy się po drugiej stronie Jeziora Czorsztyńskiego. 


widok z gondoli ;) 

widok z gondoli


Gorczański Lubań (z wieżą) widziany z gondoli

Najpierw kierujemy się na zaporę wodną. Wybudowano ją w latach 1975-1997. Według informacji podsłyszanej podczas naszego urlopu, uruchomiono ją zaledwie kilka dni przed ogromną powodzią w 1997r. Gdyby się to nie udało, wiele ludzi straciłoby dobytek swojego życia. W tym wypadku powódź uderzyła w nieco inne rejony, jednak straty były nieporównywalnie niższe. 

Spacer po zaporze jest bezpłatny i na pewno, mając chwilę czasu, warto się na niego wybrać. 


Z zapory doskonale widać Zamek w Niedzicy, po przeciwnej stronie Tatry. Możemy jednocześnie podziwiać wody Jeziora Czorsztyńskiego oraz Sromowieckiego. Kto chce może powygłupiać się na trójwymiarowym malunku ;)  


Wracamy do Zamku. Kupujemy bilety wstępu. Cena niestety nie jest już tak przyjemna jak w Czorsztynie. Za wejście wpłacimy 19 zł/ 1 os. 

Pierwsze wzmianki o Zamku w Niedzicy pochodzą początków XIV w. Budowla ta  również często zmieniała właścicieli, którzy w różny sposób tym dobrem gospodarowali. Dziś znajduje się na pewno w dużo lepszym stanie niż sąsiedni Zamek Czorsztyn. 


Nie wiedziałam jak to się stało, ale zwiedzaliśmy zamek z przewodnikiem. Gdzieś coś podsłyszałam, że co ok. 50 osób rusza przewodnik i opowiada o poszczególnych eksponatach, miejscach, przywołuje legendy itp. Faktycznie taka informacja znajduje się na stronie internetowej Zamku, ale nie każdy na nią zagląda przed zwiedzaniem... Dołączyliśmy do grupy więc nieco później, bo nikt nas o tym fakcie na miejscu nie poinformował. Szkoda. Ale samo zwiedzanie bardzo fajne. W przeciwieństwie do Zamku w Czorsztynie, znajdziemy tu całkiem sporo wyposażenia. Zobaczymy obrazy, elementy wystroju oraz słynną studnię. 

w tym miejscu kilkanaście lat temu również miałam zrobione zdjęcie ;) 
Trafił nam się bardzo miły przewodnik. Opowiadał ciekawie i przez cały czas utrzymywał kontakt ze zwiedzającymi. Sporo zainteresowania turystów, przykuła specyficzna toaleta znajdująca się w sypialni, tuż przy łóżku...

toaleta

sypialnia

oraz oczywiście studnia, z którą związana jest legenda o Brunhildzie. Warto jej wysłuchać z ust przewodnika. Finał jej jest coś zaskakujący i zabawny. 

studnia

studnia



Podczas spaceru po zamku wychodzimy również na taras widokowy. Krajobrazy z niego nie są jednak tak spektakularne jak z Zamku w Czorsztynie. 


Ciekawie wygląda stąd na pewno zapora wodna, stanowiąca granicę pomiędzy jeziorami Czorsztyńskim i Sromowieckim.  


Na koniec zejdziemy jeszcze do kazamat. Początkowo mieściły się tu magazyny broni, żywności i wina, a także więzienie. Dziś możemy oglądać tam narzędzia tortur. Niektóre z nich są rekwizytami z filmu "Janosik". Wiele scen tej produkcji kręcono właśnie w murach Zamku w Niedzicy. 


Wycieczkę kończymy na dziedzińcu. Było fajnie, ciekawie, ale zgodnie z Mateuszem stwierdziliśmy, że chyba w Czorsztynie bardziej nam się podobało. 

na dziedzińcu
Odwiedzamy jeszcze wozownię (można ją obejrzeć w cenie biletu) i udajemy się na przeprawę gondolą. 


Tym razem z "pokładu" podziwiamy Czorsztyn...


Poniżej pieczątki, które można zdobyć w obu zamkach:



W czorsztyńskim zamku funkcjonuje sklepik, w  którym dostępne są aż 4 pieczątki. Niestety, żeby je odbić, trzeba kupić co najmniej 4 pocztówki ;P Dlatego nie mogę przedstawić Wam wszystkich wzorów. Zielona pieczątka z Czorsztyna dostępna jest w pawilonie z biletami, niebieska przy wejściu do zamku, a czarna ze wspomnianego sklepiku :) Pieczątkę Zamku w Niedzicy przybijecie w kasie. 

Może zainteresują Cię również wpisy:

środa, 25 lipca 2018

Korona Gór Polski: Wysoka i Radziejowa w jeden dzień (30 km w górach)/ Wąwóz Homole

Szczerze mówiąc, podczas planowania tej trasy miałam wiele obaw. Według wstępnej analizy, wędrówka na Wysoką i Radziejową jednego dnia powinna zająć nam ok 8 - 9  godzin. W tym czasie powinniśmy przejść ok. 27 km. Trochę bałam się reakcji Mateusza na tę propozycję, ale  od razu podjął wyzwanie. Po przejściu, na początku urlopu, 29 km w Gorcach miałam cichą nadzieję, że jednak się uda, ale zarówno na Wysokiej, jak i później na Przełęczy Rozdziela pojawiły się myśli, które skłaniały do skorzystania z planu B, czyli zejścia do parkingu znacznie wcześniej. Jak udało nam się przezwyciężyć kryzys i zdobyć dwa szczyty z Korony Gór Polski jednego dnia, przeczytacie poniżej: 

Wędrówkę rozpoczynamy z Jaworek, z parkingu przy Wąwozie Homole. Popełniliśmy mały błąd, bo zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu, jadąc od strony Szczawnicy. Pan parkingowy, słysząc nasze plany, wykasował nas 20 zł za cały dzień! Za całodzienny postój w Jaworkach na parkingach ciut dalej zapłacicie połowę! Nie dajcie się zrobić w balona jak my ;-) 


Za wstęp do Pienińskiego Parku Narodowego się nie płaci na tym odcinku. W kilka chwil od wyjścia z auta znajdujemy się już w Wąwozie Homole. To miejsce, o którym uczyłam się w liceum. Miałam swoje wyobrażenia na temat tego wąwozu. Wydawał  mi się cudem natury, czymś, co koniecznie trzeba zobaczyć co najmniej raz w życiu. No i faktycznie nie można odmówić mu wyjątkowego uroku. Jednak, gdy wcześniej łaziło się po Słowackim Raju czy nawet w Małej Fatrze (Diery), to w Wąwozie Homole można poczuć lekki niedosyt. 
Może też trochę źle do niego podeszliśmy, bo mając na uwadze dystans jaki czeka nas tego dnia, przeszliśmy go jak "strusie pędziwiatry". Szybko, bez rozglądania się i podziwiania tej osobliwości Natury. 





Wszystko, co dobre, szybko się jednak kończy. Sprawnym tempem dotarliśmy do końca wąwozu. 


Po krótkiej chwili dochodzimy do miejsca, w którym zielony szlak na Wysoką odbija w prawo. Uwaga! Oznaczenia są kiepsko widoczne - znajdują się na pniu drzewa, zasłoniętym przez gałęzie. Przed nami "spienione" skały, zachęcające do wędrówki (poza szlakiem). Podobno trasa pomiędzy nimi prowadzi na taras widokowy oraz do kolei linowej, którą można zjechać do Jaworek. 
Po szczegóły odsyłam do strony Arena Narciarska. Rzeczywiście po ok. 10 minutach (bez znaków szlaku) znajdujemy się w ciekawym punkcie widokowym. 

punkt widokowy

punkt widokowy 

Znajdziemy tu m.in. panoramę z podpisanymi szczytami widocznymi z tego miejsca. Namierzamy Radziejową. Stąd wydaje się być blisko, jednak już wiemy, że droga do niej będzie sporym wyzwaniem, bo trzeba obejść spory kawał Pienin i Beskidu Sądeckiego. Z punktu widokowego , nie ma raczej drogi prowadzącej do zielonego szlaku. Cofamy się więc grzecznie pomiędzy białymi skałami do miejsca, gdzie ostatnio widzieliśmy zielony szlak. Pod stopami dominuje błoto. Jednak za chwilę wychodzimy z lasu na rozległą polanę. Zauważamy bazę namiotową, jednak do niej nie zbaczamy. 

Baza namiotowa po Wysoką

Za moment rozpoczyna się strome podejście, które podczas zamglenia może sprawiać trudności. Przez łąki prowadzi kilka ścieżek, które niekoniecznie spotykają się wyżej. Po dłuższym nieco marszu (tempo przez stromiznę spada) wchodzimy do lasu, gdzie zauważamy drewniane barierki. I tak sobie wzdłuż nich idziemy (nadal stromo) aż do momentu, gdy nasz szlak zbiega się ze znakami niebieskimi. Tu, kilku innych zdobywców Wysokiej tego dnia oraz my, mieliśmy mały orientacyjny problem. W ruch poszły mapy papierowe w dobrej skali, telefony i zgodnie stwierdziliśmy, że musimy piąć się dalej w górę. Czyli schodzimy z zielonego szlaku i idziemy w górę zgodnie z niebieskimi oznaczeniami. 


Po kilku minutach znajdujemy się Pod Wysoką. W tym miejscu niebieski szlak odbija w prawo. My jednak, chcąc zdobyć najwyższy szczyt Pienin, kierujemy się w przeciwną stronę, tak jak wskazują nam niebieskie trójkąciki na białym tle. 

w stronę Wysokiej

Końcowe podejście nie sprawiło nam większych problemów, ale osoby z lękiem wysokości miały chwile zwątpienia. Ostatecznie, po walce ze sobą, udało im się dotrzeć na szczyt!
Po drodze możemy zajrzeć na kilka punktów widokowych. Mieliśmy to szczęście i widzieliśmy Tatry! 

w tle Taterki <3

W końcu zdobywamy Wysoką! Jest pięknie. Widać Tatry, ludzi na szczycie niewiele. Rozkoszujemy się widokami, ale docierają do nas pierwsze myśli zwątpienia. Po pierwsze jesteśmy dość zmęczeni, a za nami dopiero niecałe 5 km (przed nami sporo ponad 20 km), po drugie - coś miesza się w pogodzie i nie jesteśmy pewni, czy bez deszczu (i burzy!) uda nam się wejść na Radziejową. 

Tatry!

na szczycie

Na szczycie znajduje się skrzyneczka z pieczątką Klubu Zdobywców Korony Gór Polski. Jej ślad wygląda tak:


Jeszcze chwilę chłoniemy te piękne krajobrazy widoczne ze szczytu. Postanawiamy schodzić i podczas wędrówki podjąć decyzję co dalej. 


Zejście odbywa się początkowo tą samą trasą. O dziwo schodzi się lepiej niż wdrapuje na górę. Docieramy do rozwidlenia (Polana pod Wysoką), na którym zastanawialiśmy się którędy iść na szczyt. Po krótkim zastanowieniu, podejmujemy wyzwanie i skręcamy w prawo na znaki zielone i niebieskie. Łatwo nie jest. Ścieżka jest momentami dość wąska, a do tego pofalowana. W pewnym miejscu widzimy odbicie zielonego szlaku w stronę słowacką. Weryfikujemy nasze tempo i niestety jest gorsze niż to naniesione na mapę i szlakowskazy. Pozostajemy dalej na niebieskim szlaku. Trochę się dłuży. Co jakiś czas pojawia się małe okienko widokowe. Nas najbardziej jednak cieszy dotarcie do przełęczy Rozdziela, a zasadzie kawałek dalej, gdzie nasz niebieski szlak krzyżuje się z żółtym, biegnącym ze słowackiej strony do Jaworek. 


W nogach mamy zaledwie 10 km. Jesteśmy trochę załamani, bo sił na dalszą wędrówkę brakuje. Postanawiamy rozsiąść się wygodnie na łące, uważając, by nie usadzić pupy na zaschniętym krowim placku (łąka była nimi usiana). Próbujemy uzupełnić kalorie. W ruch idą kanapki, czekolada, żelki. I tak sobie siedzimy, rozglądając się dookoła. Namierzamy Wysoką, z której schodzimy, w tle Trzy Korony. 

Wysoka (zalesiona), z prawej strony w drugim planie wierzchołek Trzech Koron

Widzimy również ruiny jakiegoś budynku. Później dowiadujemy się, że to pozostałości Bacówki pod Wierchliczką. 

ruiny Bacówki pod Wierchliczką

Po odpoczynku, trochę szkoda było nam kończyć wędrówkę, schodząc już do Jaworek. Czujemy się lepiej. Postanawiamy więc iść dalej w kierunku Obidzy. To kolejny punkt, w którym możemy skrócić , w razie czego, wędrówkę. Idzie się nam zaskakująco dobrze. Tempo mamy całkiem niezłe, nadrabiamy trochę czas. W okolicy Obidzy, wita nas asfalt. Widzimy szyldy kierujące do słynnej  Bacówki, ale zauważamy także taką Chałupkę: 



Miejsce okazało się bardzo fajne. Można tu coś zjeść, kupić coś na dalszą drogę lub po prostu napić się piwa. Wybieramy ostatnią opcję. Kupujemy też colę, która później bardzo nam się przyda, dodając tak potrzebnej energii. Samo piwo również postawiło nas na nogi. Ruszamy dalej! W kilka minut wracamy do rozwidlenia szlaków i postanawiamy, że nie schodzimy jeszcze do Jaworek. Wybieramy niebieskie znaki i kierujemy się na Rogacze. Początkowo trasa biegnie równolegle z czerwonym szlakiem


Znowu idzie się dość przyjemnie. Nawet Tatry nieśmiało się wyłaniają!


Po kilkunastu minutach odbijamy na samodzielny niebieski szlak. 


Dość łagodnie wspinamy się w górę. 


Pierwszy na trasie jest Mały Rogacz. Tabliczkę z oznaczeniem znajdziecie po prawej stronie przy szlaku. 


Niewiele później mijamy Wielkiego Rogacza. Znajduje się tu węzeł szlaków. Spokoju nie daje mi jednak to, że na mapie Wielki Rogacz wydaje się być kawałek poza szlakiem. Jeśli będzie czas, sprawdzimy to w drodze powrotnej. Teraz priorytetem jest Radziejowa. W tym miejscu zmieniamy znowu znaki. Tym razem na czerwone. 


Za chwilę wychodzimy z lasu i naszym oczom ukazuje się ona - Królowa Beskidu Sądeckiego -  Radziejowa w pełnej krasie. 

Radziejowa

Żeby ją zdobyć musimy zejść ze zboczy Wielkiego Rogacza do Przełęczy Żłobki. Od niej zaczniemy ostatecznie wspinać się na wierzchołek Radziejowej. Tabliczka umiejscowiona przy szlaku informuje nas, że wieża widokowa na szczycie jest nieczynna. Przypominam sobie, że gdzieś o tym czytałam.  Mimo to, trochę jest nam przykro bo lubimy odwiedzać wieże widokowe. 


Trasa od przełęczy jest dość upierdliwa. Stanowią ją spore kamienie, niektóre dość ostro zakończone. Idzie się rumowiskiem. No nie jest to zbyt przyjemne. Wreszcie jesteśmy na szczycie! Radziejowa zdobyta. 

Nieczynna Wieża na Radziejowej



Na szczycie jesteśmy sami. Rozglądamy się więc dookoła. Sporo ciekawych obiektów tutaj ;) 



;) 


Zbieramy się do zejścia. Akurat docierają kolejni zdobywcy. Musimy cofnąć się tą samą trasą do Wielkiego Rogacza. Tatry nadal całkowicie się nie schowały i możemy wciąż je podziwiać.


Przy tabliczce z nazwą Wielkiego Rogacza i szlakowskazach zauważam wydeptaną ścieżkę biegnącą w las. Według mapy to właśnie w tym kierunku należy iść, by zdobyć jego właściwy wierzchołek.

Widzicie ścieżkę? 

Idziemy tą ścieżyną, przedzieramy się momentami przez gęste zarośla, przekraczamy kilka powalonych drzew. Okazuje się, że nie na darmo! W tym gęstym lesie znajduje się tabliczka zwiastująca zdobycie Wielkiego Rogacza! Mamy to! 


Wycofujemy się do szlaku. Wracamy niebieskim szlakiem do miejsca, gdzie możemy odbić na czerwone znaki w kierunku Jaworek (skrzyżowanie Litawcowa). Znów dopada nas zmęczenie, ale wiemy już, że damy radę dotrzeć do auta, a dwa szczyty Korony Gór Polski zdobyte jednego dnia będą miłym wspomnieniem. Na szlaku do Jaworek nie dzieje się już nic specjalnego - trochę lasu, trochę polanek, błotko... do czasu gdy znajdziemy się na rozległej łące. Tu mamy spore problemy orientacyjne. Nie widzimy nigdzie znaków. Nie widać też innych ścieżek, którymi mógłby biec szlak. W pewnym momencie słyszymy głosy. Pytamy mijającą nas grupę biegaczy o właściwą drogę. Z ich pomocą udaje nam się ją namierzyć. Jesteśmy uratowani! :) Gdy znajdziecie się na tej łące, kierujcie się mocno w lewo (tam szlak wchodzi w las), mimo, że główna, najszersza, bardziej oczywista ścieżka odbija delikatnie w prawo. 

Ale to nie był koniec problemów orientacyjnych. Idąc dalej , kolejną szeroką drogą, zauważamy za drzewami odwróconą tablicę informacyjną dotyczącą ostoi głuszca. W tym miejscu musimy zejść na kolejną łąkę. Trzeba było zmierzyć się z "owczymi minami" i dopiero po krótkiej chwili, z prawej strony udało nam się odnaleźć oznaczenia szlaku. Dalej już bez niespodzianek, no chyba, że zaliczymy do nich stado owiec poganianych przez dość agresywne psy. Szybko jednak i ten element trasy mijamy i łączymy się ze szlakiem żółtym. Oznacza to, że meta naszej wędrówki już niedaleko. Góry żegnają nas piękną panoramą. Gdy dociera do nas jaki kawał pasm górskich udało nam się przejść tego dnia, trochę nie dowierzamy. Cieszymy się też, że całkiem niezła pogoda tak długo się utrzymała. Było super!

Wysoka - delikatnie z prawej od środka kadru.

Widzę jeszcze bazaltową skałkę przy szlaku, ale zapominam zrobić jej zdjęcia. Towarzyszą nam całkiem ładne widoki na Wąwóz i rezerwat Biała Woda. Gdy pytam Mateusza, czy ma ochotę tam jeszcze wstąpić, robi zbolałą minę. Wchodzimy  pomiędzy zabudowania Jaworek. Robimy najazd na otwarty sklep spożywczy i kupujemy lody. Smakują wyjątkowo, chociaż to zwykłe śmietankowe lody na patyku. Z daleka widzimy parking i naszego "granatowego szerszenia" ;) Zegarek wskazuje ponad 30 km. Dawno nie byliśmy aż tak zmęczeni. Warto jednak było. Ten fragment Beskidu Sądeckiego zauroczył nas tak bardzo, że prędzej czy później musimy poświęcić temu pasmu trochę więcej czasu i uwagi. 


Wędrówka zajęła nam ok. 8,5h (nie wliczając postojów/ przerw itp.)