środa, 28 lutego 2018

Budapeszt: Ciekawostki, porady, zwiedzanie, ceny

Witajcie,

Jak wiecie, niedawno byliśmy z Mateuszem w Budapeszcie. Ponieważ wpis o zwiedzaniu Budapesztu i tak wyszedł mi nieco przydługi, postanowiłam napisać kolejny (żeby tamtego jeszcze bardziej nie rozwlekać), w którym przedstawię Wam kilka ciekawostek, przydatnych porad i napiszę o tym, co nas zaskoczyło podczas pobytu w stolicy Węgier. 

Most Wolności

1) Otwartość i przyjazne nastawienie ludzi. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, pewien chłopak sam zaoferował pomoc, widząc nas nieporadnie walczących z mapą.  Podobną sytuację mieliśmy w sklepie spożywczym. Ochroniarz, widząc nas, oglądających piwa w lodówce, postanowił zagadać i co nieco poopowiadać. I chociaż wiedziałam, że niektóre piwa muszę kupić dla kapsli do kolekcji, miło nam się z tym panem gawędziło, i słuchało jego rekomendacji. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że jemu ta pogawędka też przyniosła trochę radochy :)
Tuż przed odjazdem z Budapesztu, zaszyliśmy się w pewnej knajpce, gdzie przesiadywali chyba sami miejscowi. Byliśmy dla nich pewnego rodzaju atrakcją. Pytali nas skąd jesteśmy. Jak usłyszeli, że z Polski, zaczęli recytować polskie miasta, gdy usłyszeli Poznań, osłupieliśmy - "Lech Poznań, great team!". Miejscowi opowiadali nam jak to lubią Bielsko-Białą i tamtejsze góry i bardzo chwalili naszą ojczyznę. To było naprawdę miłe.

2) Język. Wiedziałam, że węgierski to nie przelewki, ale, żeby prawie wszystkie słowa były tak skomplikowane? Już sam fakt, że Węgrzy "s" czytają jako "sz", a "sz" jako "s" powoduje spore trudności, ale ostatecznie to drobnostka. Przechodząc ulicą, nie wiedzieliśmy zupełnie czy to szyld sklepu obuwniczego, piekarni czy szewca. Za nic w świecie nie mogliśmy się domyślić (dopiero zerknięcie na wystawę częściowo rozwiewało wątpliwości).
Na szczęście Węgrzy zdają sobie z tego sprawę, więc język angielski jest tu coraz bardziej popularny, a niektóre punkty gastronomiczne posiadają menu w kilku językach.

sklep obuwniczy? czy może warzywniak? 

3) Ceny, waluta, płatności. Ceny żywności w Budapeszcie są przeważnie kilkanaście procent wyższe od tych w Polsce. Tego w zasadzie się spodziewaliśmy. Taniej można na pewno kupić wino. I wcale to tańsze wino nie jest gorsze, bo za ok. 699 HUF, czyli ok. 10 zł można nabyć naprawdę smaczny trunek. Na początku ciężko było nam się połapać w cenach, no bo u nas złotówki, a tu w witrynach, menu, czy ulotkach ceny nieraz w tysiącach. Nie mogłam się przestawić i naprawdę miałam początkowo problemy z przeliczaniem co ile kosztuje. Jadąc do Budapesztu, warto wziąć ze sobą trochę forintów,  jednak najbardziej opłaca się płacić na miejscu kartą. W Poznańskich kantorach 10 forintów kupimy za 17 groszy, a przy płatności kartą, przelicznik wychodzi w granicach 13-14 groszy. Jest różnica, prawda? W wielu miejscach można płacić w euro. Zapłacimy wówczas niewiele drożej niż w forintach. Zdarzają się jednak miejsca, jak np. przy dworcu Kelenföld, gdzie w knajpkach można płacić tylko gotówką i tylko w forintach. Oczywiście w centrum znajdziemy bankomaty, które w razie potrzeby pomogą nam podreperować budżet w węgierskiej walucie. 
Warto robić zakupy w większych marketach, jednak o te w centrum dość trudno. M.in. w sieciach Spar, Prima, a także znanych z Polski -  Aldi czy Lidl na pewno zrobimy zakupy w rozsądnych cenach. Trochę mnie zasmuciła cena papryki. Jadąc do Budapesztu obiecałam sobie spróbować wielu rodzajów tego warzywa. Spróbowałam kilku. Cena za kilogram była niejednokrotnie o wiele wyższa niż w Polsce.

4) Fajna knajpka z serii - płacisz raz, jesz ile chcesz. Dla tych, którzy lubią dużo zjeść, możemy polecić miejsce: Gastland Bistro Oktogon przy Terez koerut 23. Cena zależna jest od dnia i godziny, w której się zjawimy (np. pod koniec dnia jest taniej). Płacimy raz i przez 2 godziny możemy jeść to, na co tylko mamy ochotę. Jest oczywiście pewien kruczek. Trzeba dokupić dowolny napój. Najtańszy kosztuje w okolicy 350 HUF. Jeśli tego nie zrobimy, do rachunku doliczą nam 200 HUF. Do wyboru sporo dań. Makarony, ryż, coś w stylu gulaszu, zarówno mięsnego jak i warzywnego, dania z soczewicą, kiełbasa, papryka w wielu postaciach... Jest z czego wybierać. W cenie także deser. Jedzenie różnorodne. Niektóre potrawy smakowały mi bardziej inne mniej. Cieszę się, że mogłam spróbować  papryk w różnych wariantach, m.in nadziewanej kapustą kiszoną. Koszt takiego obiadu to ok. 17-18 zł  + koszt napoju. Jednego dnia wybraliśmy się tam także na śniadanie. Najedliśmy się do syta, jednak byliśmy pod koniec godziny śniadaniowej i brakowało już niektórych dań. Obecnie trzeba płacić gotówką.. podczas naszego pobytu  była awaria terminala, jednak prawdopodobnie trwa to już nieco dłużej... no i "kasjer" zaokrągla sobie rachunek. 

5) Wspaniałe widoki z Budy. Oj tak! Niektóre obrazy na długo zostaną w naszej pamięci. Podziwianie Budapesztu z pagórkowatej jego części z pewnością ma w sobie coś magicznego, coś, co zauroczy chyba każdego. Góra Gellerta czy Wzgórze Zamkowe to miejsca absolutnie fantastyczne, chociaż zazwyczaj nieco zatłoczone. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wejść i rozkoszować się tymi widokami można zupełnie za darmo :) Myślę, że kolejne, mniej znane,  wzgórza odkryjemy podczas następnej wizyty. 

Widok ze Wzgórza Zamkowego

6) Sklepy z tytoniem. W normalnych sklepach nie kupimy wyrobów tytoniowych (przynajmniej my ich nie zauważyliśmy). Papierosy i tym podobne produkty kupimy w sklepach z takim szyldem:


Co ciekawe, do takiego sklepu nie mogą wejść osoby poniżej 18 roku życia. Jeśli podróżujecie z dziećmi i będziecie chcieli kupić "fajki", dzieci muszą zostać na zewnątrz! 
Przydarzyła nam się też ciekawa sytuacja związana z tym sklepem. Będąc w barze z langoszami, o którym możecie przeczytać we wcześniejszym moim wpisie, Mateusz zapytał się, czy mają piwo. Sprzedawca odpowiedział, że nie, ale jeśli ma ochotę, to może iść do sklepu z tytoniem, kupić piwo i wypić je na miejscu, w barze. U nas byłoby to nie do pomyślenia ;)

Lubimy wszystkie ciekawostki, które świadczą o indywidualności danego kraju czy regionu. Wyjeżdżając chcemy zobaczyć coś innego, coś, czego na co dzień nie mamy. Lubimy smakować każdy krok, delektować się każdą chwilą w nowym miejscu, chłonąć atmosferę, po prostu poczuć się inaczej niż w domu i jego najbliższym otoczeniu. Tego wszystkiego udało nam się doświadczyć w Budapeszcie. Z prawdziwą przyjemnością jeszcze kiedyś odwiedzimy to wyjątkowe miasto.  

piątek, 23 lutego 2018

Budapeszt: co zobaczyć w Budapeszcie, kilka dni, atrakcje Budapesztu


Cześć,

Do Budapesztu mieliśmy pojechać już w listopadzie ubiegłego roku, jednak z powodów rodzinnych, musieliśmy przełożyć ten wyjazd na późniejszy termin. Udało mi się złapać bardzo tanie przejazdy Polskim Busem (52 zł/2 osoby/w dwie strony wliczając w to kwotę za miejsca z większą przestrzenią na nogi ;)) z Wrocławia. Nie pozostało nic innego jak czekać na luty, poszukiwać informacji o stolicy Węgier i pakować się w podróż :)


Dzień I

Do Budapesztu przyjechaliśmy wcześnie rano. Polski Bus (mam nadzieję, że za chwilę także Flix Bus) zatrzymuje się przy Kelenföld vasútállomás. To dość daleko od centrum (ok. kilku kilometrów drogi). Jesteśmy jednak przykładem na to, że bez problemu można stamtąd dotrzeć do najważniejszych miejsc pieszo. Ci, którzy wolą szybciej rozpocząć zwiedzanie, mogą oczywiście skorzystać z metra. Do zakwaterowania w hostelu mieliśmy sporo czasu, dlatego wcale nam się nie spieszyło. Plan miasta wzięliśmy w łapkę i polecieliśmy przed siebie. 
Naszym pierwszym punktem trasy jest Kopaszi-gát. To bardzo wąski półwysep wcinający się w Dunaj. Jest to ładne, malownicze miejsce, chociaż z pewnością bardziej cieszy oko latem. Usiane knajpkami, ławeczkami, miejscami wypoczynku, podczas naszego pobytu było ciche i trochę odludne. 




Na "cypelku" odwiedziły nas jedynie krzykliwe kaczuchy.  Półwysep ma ok. 1 km długości. 


Dalej wędrowaliśmy dość długo brzegiem Dunaju. Miasto budziło się do życia. Ruch na ulicach się wzmagał, a im bliżej centrum byliśmy, robiło się coraz bardziej gwarno i tłoczno. 


Przechodzimy obok hotelu i kąpieliska Gellerta. Znajdują się tu podobno jedne z najbardziej eleganckich term w mieście (a zdjęcie jednego z basenów bardzo często pojawia się w magazynach podróżniczych). 


Stajemy u stóp wzgórza o wysokości 235 m, czyli Góry Gelerta (Gellért-hegy). Niektórzy twierdzą, że roztacza się stąd najpiękniejsza europejska panorama i przyznać musimy, że widoki stąd są naprawdę fenomenalne!

"Wspinaczkę" na górę Gellerta rozpoczęliśmy w okolicy Mostu Wolności (Szabadság hid). Pniemy się do góry łagodnie asfaltem. Widoki stają się coraz rozleglejsze. 

Most Wolności

Zatrzymujemy się przy Kościele w Skale, który ulokowany jest w Grocie Św. Stefana. Z zewnątrz zupełnie nie wygląda jak kościół (żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia). Automatycznie rozsuwane drzwi, nowoczesny design... trochę żałuję, że nie weszliśmy do środka (mieliśmy to zrobić w drodze powrotnej, ale zeszliśmy inną trasą). Wstęp kosztuje 600 HUF. 

 Święty Stefan;  przed kościołem w Skale

panorama spod wierzchołka Góry Gellerta - dobrze widać Most Elżbiety nad Dunajem


Docieramy do Pomnika Wolności, górującego nad tą częścią Budapesztu. 


Robimy tu krótki postój. W budce obok pomnika można kupić upominki oraz coś do jedzenia i picia. Ceny dość wysokie (np. piwo w puszce to koszt ok. 1000HUF - ok. 15 zł). 


Dostrzegamy dość wątpliwą ozdobę pupy jednego z monumentów ;) 


Ruszamy dalej, w kierunku cytadeli, co jakiś czas podziwiając piękne widoki. Niestety tego dnia przejrzystość powietrze była taka sobie. 

Widok na Dunaj na pierwszym planie Most Łańcuchowy, kolejny to Most Małgorzaty, po prawej stronie olbrzymi budynek Parlamentu

Po lewej stronie widać Zamek Królewski

Uwaga na Górze Gellerta grasuje szajka oszustów, oferująca grę za pieniądze, podobną do gry w "trzy kubki" popularnej kiedyś pod Gubałówką. Byliśmy świadkami jak obcokrajowcy tracili 200 euro.. Uważajcie! W tej grze nigdy nie wygracie.

Schodzimy z Góry Gellerta i przechodzimy Mostem Wolności na drugą stronę Dunaju. Namierzamy Halę Targową  (Vásárcsarnok)., a więc wielki targ spożywczy Ależ tu cudownie! Aromatyczne warzywa i owoce, królestwo przypraw z papryką na czele. Regionalne alkohole, stoiska z wyrobami z gęsiny i oczywiście salami w wielu wariantach! Na drugim piętrze można zjeść langosza, napić się piwa czy kupić ciekawe pamiątki. Tym razem tylko się rozejrzeliśmy. Po czasie wiemy już, że wyroby mają tam bardzo smaczne. Salami kupiona na tym targu jest wyśmienita, a przyprawy jako upominek, przyniosą najbliższym na pewno dużo radości. Ceny jednak są tu ciut wyższe niż w marketach, za to wybór produktów jest ogromny!


Postanowiliśmy pójść na pierwsze piwo. Przy ulicy Pipa☺, graniczącej z Halą Targową, weszliśmy do Cafe Mezes. To bardzo sympatyczna piwiarnia z dość niskimi cenami (do godz. 16:00 obowiązuje happy hour na piwko Borsodi :) ). Stamtąd m.in reprezentacyjną aleją Andrassy, przy której znajduje się m.in. neorenesansowa opera, dotarliśmy do naszego hostelu (Multipass Hostel).

Jest to obiekt dla osób nie mających większych wymagań. Hostel znajduje się w starej kamienicy, na drugim piętrze. Ciężko go znaleźć, ponieważ brakuje szyldu. Jedynie na domofonie markerem wpisano jego nazwę. Na pewno jest czysto i schludnie, chociaż perfekcyjną panią domu, pewnie ciężko byłoby zadowolić. Mieliśmy malutki pokoik dwuosobowy, w którym oprócz łóżek zmieścił się jedynie mały regał. Ale nam to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Bardziej denerwujące było to, że nasz mikroskopijny pokoik znajdował się tuż przy recepcji, skąd docierały (nawet w nocy lub wcześnie rano) głosy meldujących się osób lub tych, którzy chcieli zaparzyć sobie kawę. W hostelu działa ogólnodostępna kuchnia z darmową herbatą i kawą bez ograniczeń. Mocną stroną tego obiektu na pewno jest obsługa. Bardzo sympatyczna, skora do pomocy. Bez problemu można się z całą załogą hostelu porozumieć po angielsku. No i za nocleg (w świetnej lokalizacji - w promieniu 2-3 km mieliśmy większość najważniejszych atrakcji) zapłacimy naprawdę niewiele. 

Gdy się zakwaterowaliśmy, musieliśmy chwilę odpocząć, ale szkoda było nam wieczoru, więc postanowiliśmy wybrać się na krótki spacer w kierunku Parlamentu. To zaledwie 1,5 km drogi z naszego hostelu. Żadne z nas nie wzięło planu miasta. Gdy się zorientowaliśmy, stwierdziliśmy, że nie ma szans, żeby się zgubić i droga będzie prosta. Do budynku Parlamentu (Országház) dotarliśmy bez przeszkód. Trzeba przyznać, że budynek jest naprawdę imponujący. Zachwyca ogromną sylwetką, przepiękną ornamentacją, a wieczorem dodatkowo wspaniałą iluminacją. 


W pobliżu budynku Parlamentu znajduje się muzeum (wystawa) In memoriam 1956. oktober 25. poświęcone wydarzeniom z października 1956, kiedy to pod budynkiem budapesztańskiego parlamentu doszło do masakry - ponad 100 osób zostało zastrzelonych. Więcej o tych tragicznych wydarzeniach przeczytacie m.in TU, a o samym muzeum na stronach anglojęzycznych.




Obeszliśmy budynek Parlamentu, docierając nad Dunaj. Spacerkiem postanowiliśmy iść do Mostu Małgorzaty. Po obu stronach Dunaju podziwialiśmy pięknie podświetlone budynki, mosty...







Budapeszt wieczorową porą zrobił na nas ogromne wrażenie. Niestety droga powrotna do hostelu bez mapy okazała się niełatwa. Błądziliśmy, mapy w telefonach nie chciały nam się załączyć. W końcu pytając miejscowych, udało nam się dotrzeć do naszej bazy noclegowej. Byłam przeszczęśliwa, bo zmęczenie nam obu dawało się już we znaki i robiliśmy się nieznośni ;) 

Dzień II

Trzeba było trochę pospać. Jednak od rana męczyły mnie myśli - pobiegać, czy nie? Dostałam oficjalne pozwolenie od męża. Wytargałam więc z plecaka sportowe buty i ruszyłam w stronę Wyspy Małgorzaty (Margit-sziget). Wiedziałam, że raczej zabraknie nam czasu, by ją zwiedzić razem. Na moście namierzyłam biegaczkę, która również zmierzała tam, gdzie ja. Biegłam więc za nią, by poprowadziła mnie na jakąś fajną biegową ścieżkę. Wbiegłyśmy na wyspę a tam - tłum biegaczy! Czułam się jak na zawodach biegowych ;) Ale tam jest wspaniale! Dedykowana biegaczom ścieżka tartanowa z oznaczeniem co 0,5 km, toalety i punkty z wodą. Coś pięknego.

Wróciłam we wspaniałym humorze, gotowa na dalsze zwiedzanie. Tego dnia w planie mieliśmy m.in odwiedzenie Bazyliki Św. Stefana. Postanowiliśmy iść tam pieszo, "zahaczając" o jarmark, który akurat odbywał się na Placu Wolności. Nie mogliśmy przejść obojętnie obok stoiska, gdzie na miejscu przyrządzano Kürtöskalács, a więc tradycyjne w tym regionie kołacze. Jeju jakie to było pyszne! Można je kupić w wielu miejscach. Koszt ok. 1000-1500 HUF w zależności od miejsca. Taką porcją najedliśmy się we dwoje do syta.



Kilka minut później byliśmy już pod Bazyliką Św. Stefana (Szent István Bazilika), a dokładnie na Placu Św. Stefana.  Obecne prawo zakazuje wznoszenia w Budapeszcie budynków wyższych niż ta świątynia. 

Aby wejść do środka należy wrzucić do skarbony "cegiełkę" w wysokości 200 HUF/1 os. Jest to naprawdę niewiele, a wnętrze bazyliki jest warte zobaczenia. 


Nas zachwyciło od samego początku. Bogato zdobione kopuły, ściany, kolumny, liczne malowidła... wszystko nas ciekawiło i fascynowało.


Najważniejszym skarbem świątyni oraz najbardziej czczoną węgierską relikwią jest prawica Świętego Stefana, a więc zmumifikowana prawa dłoń pierwszego króla Węgier. 

Tu znajduje się właśnie prawica Świętego Stefana






Na szczególną uwagę zasługuje także ołtarz wykonany marmuru kanaryjskiego, którego centrum stanowi posąg Św. Stefana naturalnej wielkości...


oraz  imponujące organy. 


Po zwiedzeniu świątyni, podeszliśmy pieszo na pierwszą stację żółtej linii metra - Vörösmarty tér. Tu kupiliśmy jednorazowe bilety (350 HUF) i postanowiliśmy przejechać całą trasę. Żółta linia w Budapeszcie jest najstarszą (1896r.) linią metra w kontynentalnej części Europy, a ogólnie w Europie starsze jest jedynie metro w Londynie. 


w metrze ;) 


Ponieważ dojechaliśmy celowo aż do stacji Mexikói út, musieliśmy cofnąć się jeden przystanek, by dotrzeć do kolejnego punktu naszego planu. 
Namierzamy Zamek Vajdahunyad, który z pewnością w okresie letnim prezentuje się o niebo lepiej.  Nam "zimowy wygląd" wynagrodził jarmark, który akurat odbywał się na dziedzińcu zamku i w jego sąsiedztwie. Nie wiem czy tak jest na co dzień, ale spodziewamy się, że nie. Spędziliśmy tu trochę czasu spacerując, sącząc złocisty napój i pałaszując tradycyjny węgierski przysmak, jakim jest langosz. 

Na dziedzińcu Zamku, znajduje się także ciekawy pomnik - pomnik Anonimusa. To nieznany zakonnik, którego twarz ukryta jest w kapturze. Podobno to właśnie on jest autorem pierwszej spisanej kroniki narodu węgierskiego. Dotknięcie jego pióra ma dostarczyć weny i talentu literackiego. Szlag by to trafił! Przez to, że kolejka do pomnika była spora i się spieszyłam ze zdjęciem, chwyciłam go tylko za kolano ;P Nici z weny i talentu pisarskiego ;) 


Zwiedzanie zamku jest możliwe, jednak wstęp jest płatny. Mimo to zdecydowalibyśmy się na odwiedzenie jego wnętrz, gdyby nie fakt, że mieliśmy zaledwie godzinę do zamknięcia, więc nie widzieliśmy sensu, by na tak krótko tam wchodzić.


Obok Zamku, w sezonie zimowym działa ogromne lodowisko(największe jakie do tej pory widziałam na żywo). 

lodowisko

Na koniec dnia, postanowiliśmy się nieco zrelaksować. Udaliśmy się do kompleksu basenów termalnych Széchenyi gyógyfürdő. Opłata za wstęp nie jest niska (ok. 5400 HUF w zależności od wybranych udogodnień i dnia tygodnia), ale jest nielimitowana, możemy spędzić tam nawet cały dzień (aż do zamknięcia obiektu). Trochę zszokowało nas, że aby korzystać z większości atrakcji, musimy przejść przez zewnętrzną część kompleksu w strojach kąpielowych przy kilku stopniach powyżej zera! Od razu wpakowaliśmy się do jednej z saun. I tak chodziliśmy od basenu do basenu, od sauny do sauny. Największą atrakcją była dla nas jednak kąpiel w basenie zewnętrznym. Jak już wspominałam, na dworze kilka stopni (3-4), a my mogliśmy grzać nasze ciała pod gołym niebem w basenie o temperaturze ok. 37-38 stopni.




 





Warto wiedzieć, że niektóre baseny wewnętrzne są zamykane o 19, więc po tej godzinie ilość atrakcji nieznacznie nam się zmniejsza. Fajne jest jednak to, że możemy korzystać z wszystkiego do woli i kiedy mamy na to ochotę. 

Po wizycie w kąpielisku, spacerkiem postanowiliśmy wrócić do naszej bazy noclegowej. Po drodze mijamy kolejną z atrakcji Budapesztu - Plac Bohaterów (Hősök tere). Jest on zwieńczeniem reprezentacyjnej alei Andrassyego, którą szliśmy dzień wcześniej. Jego najważniejszym elementem jest Pomnik Tysiąclecia. Centralną część konstrukcji stanowi kolumna z Archaniołem Gabrielem. Otacza ją kolumnada składająca się z dwóch części, przedstawiająca najważniejsze postacie węgierskiej historii. 


jedną z nich stanowi wizerunek Św. Stefana.

Święty Stefan



Dzień III

Tego dnia mieliśmy w planie zwiedzenie fragmentu Budy, a więc zachodniej, nieco bardziej pagórkowatej części Budapesztu. Na spacer w tamtych rejonach udaliśmy się oczywiście pieszo. Po drodze postanowiliśmy zobaczyć parlament w dziennym świetle. 


Pięknie prezentowało się także muzeum etnograficzne.

Muzeum Etnograficzne


Następnie brzegiem Dunaju ...


dotarliśmy do "butów", a więc pomnika Holocaustu, nazywanego także butami nad brzegiem Dunaju. Upamiętnia on ludność pochodzenia żydowskiego, która w latach 1944-45 została zastrzelona tu przez węgierskich strzałokrzyżowców,a  ich ciała, po straceniu, wpadały do Dunaju. Ofiary przed egzekucją zdejmowały buty. Pomnik składa się z 60 par butów. Odsłonięto go w 2005 roku. Miejsce to na pewno jest warte odwiedzenia. Każdy tu będący z pewnością zastanowi się nad losem zamordowanych i będzie miał swoje przemyślenia. Jedyne, co trochę mnie irytowało, to "bałagan". Rozumiem, że ludzie zapalają świeczki, przynoszą kwiaty (i nie mam nic przeciwko temu) ... ale puste znicze czy zwiędnięte rośliny nie wyglądają po prostu zbyt estetycznie w takim miejscu. Może co jakiś czas powinno się tam robić małe porządki?

Buty nad brzegiem Dunaju

Docieramy do Mostu Łańcuchowego. Tu czeka nas dziwna niespodzianka. Wszędzie sporo służb porządkowych, policji i most jest zamknięty dla ruchu pojazdów. 

Lew strzegący Mostu Łańcuchowego

Gdy na niego wkraczamy, powoli rozumiemy, co się święci ;) Zauważamy mnóstwo fajerwerków rozstawionych wzdłuż mostu. Czyli szykuje się jakiś pokaz!



Na Moście Łańcuchowym
Opuszczamy most i kierujemy się w stronę głośno bębniącej muzyki. Okazuje się, że trwa festiwal V4 Közösen. Ciężko jest mi znaleźć informację na jego temat, ale dotyczył państw Grupy Wyszehradzkiej - Czech, Słowacji, Węgier i Polski. Może miał związek z obecnym przewodnictwem Węgier (do 30.06.2018r)?  Na scenie trwały koncerty i przedstawienia, a wzdłuż Dunaju rozstawiono liczne stragany, gdzie można było spróbować smakołyków z tych czterech państw. Do kupienia były m.in. słowackie haluszki czy polski żurek. 



W ofercie piwo... bezalkoholowe... smuteczek ;) 

Dopytaliśmy się w informacji o co chodzi z tymi fajerwerkami i wiedząc, że mamy czas do 18, żeby tu wrócić, ruszyliśmy w kierunku Wzgórza Zamkowego. 

Na górę można wjechać zabytkową kolejką (Budavari Siklo) , która po raz pierwszy pokonała tę trasę w 1870r. Wjazd kolejką na górę wydał nam się dość drogi, szczególnie biorąc pod uwagę, że pokonuje ona zaledwie 100 metrów. Z pewnością samo wejście do zabytkowego wagonika jest atrakcją samą w sobie. Nam jednak wystarczyło podziwianie go z zewnątrz. 


Na Górę Zamkową można dojechać autobusem, ale bez problemu w kilkanaście minut wejdziemy tam także pieszo. Jest kilka skrótów i różnych ścieżek ze schodami lub bez. My szliśmy przed siebie jakoś specjalnie nie zastanawiając się czy jesteśmy na właściwej drodze, bowiem wszystkie te ścieżki prowadzą w kierunku Zamku Królewskiego ;) 



Zanim jeszcze dotarliśmy na dziedziniec zamku, weszliśmy na punkt widokowy. Tego dnia pogoda dopisywała. Słoneczko świeciło, przejrzystość powietrza była bardzo zadowalająca! Oto co mogliśmy podziwiać:



Most Małgorzaty, za nim Wyspa Małgorzaty

 W końcu docieramy do najważniejszej budowli Budy - Zamku Królewskiego (Budavári Palota).


W Zamku siedzibę ma m.in. Węgierska Galeria Narodowa i Budapesztańskie Muzeum Historyczne. Wstęp do obu miejsc jest płatny. 

 Z góry również można przyjrzeć się bliżej zabytkowej kolejce oraz zobaczyć w pełnej krasie plac Adama Clarka, na którym znajduje się zerowy kamień kilometrowy. Od niego liczy się odległości na węgierskich drogach:




Zerowy kamień kilometrowy

Wędrujemy dalej po wzgórzu zamkowym, docierając do kościoła Macieja (Mátyás templom), przykuwającego wzrok przede wszystkim strzelistą wieżą. Na wieżę  można wejść, tak samo, jak można zwiedzić kościół. Ceny...znów dość wysokie: http://www.matyas-templom.hu/VISITORS.html, dlatego podziwiamy świątynię jedynie z zewnątrz. 



Następnie udajemy się schodkami do góry w kierunku dolnej części Baszty Rybackiej (Halászbástya). To jedno z najbardziej znanych miejsc w Budapeszcie, będące ozdobą pamiątek, pocztówek i wielu fotografii. Roztacza się stąd piękny widok na Dunaj i część pesztańską. Na dolny fragment baszty weszliśmy za darmo, na ten najbardziej reprezentacyjny można wejść za opłatą 200 HUF. 

Widok z Baszty Rybackiej 

Widok z Baszty Rybackiej 
Widok z Baszty Rybackiej 

Baszta Rybacka

Baszta Rybacka

Gdy opuściliśmy Basztę Rybacką, idąc dalej w kierunku Bramy Wiedeńskiej, zaczęło się robić cicho i spokojnie. Większość ruchu turystycznego tam zamiera. Będąc tak blisko, postanowiliśmy zobaczyć Bramę Wiedeńską (Bécsi Kapú), bo podczas planowania podróży gdzieś tam się nam przewinęła. To miejsce, po odwiedzeniu tego dnia poprzednich, nie zrobiło na nas jednak szczególnego wrażenia. Widokowo jest dość średnio, ale oczywiście nie beznadziejnie ;) Może po prostu warto wchodzić na wzgórze zamkowe z tej strony, by widoki stawały się coraz piękniejsze?  


Brama Wiedeńska

Widok z Bramy Wiedeńskiej

Brama Wiedeńska, po prawej stronie potężny budynek Archiwum Państwowego

Zaczęliśmy schodzić ostro w dół. Wpadliśmy gdzieś na szybkie piwko, jednak znalezienie czynnego lokalu z niewygórowanymi cenami graniczyło z cudem ;) Ogólnie warto pamiętać, że najbliższa okolica Zamku Królewskiego to miejsce, gdzie o wiele więcej zapłacimy za coś do jedzenia lub picia. Pamiątki nie są jakoś dużo droższe niż w innych miejscach. W awaryjnych sytuacjach, zawsze można wejść do marketu, znajdującego się w pobliżu kościoła Macieja. 

Niewiele czasu zostało nam do pokazu fajerwerków. Ruszyliśmy więc dziarskim krokiem w kierunku Mostu Łańcuchowego. Po drugiej stronie Dunaju znów pięknie wyglądał okazały budynek parlamentu.


Kilka minut po 18 rozpoczął się wspaniały pokaz fajerwerków. Cudownie było móc go podziwiać w takim niesamowitym miejscu :)






Po pokazie czekał nas mały spacer okrężną drogą, ponieważ nasza baza noclegowa znajdowała się po drugiej stronie Dunaju, a Most Łańcuchowy po pokazie jeszcze długo był zamknięty dla jakiegokolwiek ruchu. 

Most Łańcuchowy

Dzień IV

Ten dzień rozpoczął się nieco bardziej smutno, gdyż powoli trzeba było zacząć myśleć o powrocie do domu. Po spakowaniu i zarzuceniu plecaków na plecy, wyruszyliśmy po raz ostatni z naszej kwatery. Postanowiliśmy "na szybko" zobaczyć jeszcze kilka miejsc, których wcześniej nam się nie udało. Minęliśmy Dom Terroru (Terror Háza), który z zewnątrz wygląda bardzo ciekawie. 


Podobno muzeum to wzbudza sporo kontrowersji (szczególnie te ogromne napisy "terror" i symbol Strzałokrzyżowców). Otwarto je , by stało się pewnego rodzaju przestrogą. W czasach wojny, była to właśnie siedziba partii Strzałokrzyżowców (ci, którzy mordowali Żydów nad Dunajem) , współpracujących z nazistami. Opisy tego miejsca znalezione w przewodnikach czy internecie albo chociaż same kontrowersje, które dotyczą tego miejsca, zachęcają nas bardzo, by wejść tam kiedyś do środka. 


Niestety czas się kurczył, przechodząc więc dalej aleją Andrassy po raz ostatni i mijając malowniczy budynek opery, po kilkunastu minutach meldujemy się pod Wielką Synagogą. 

Opera

Wielka Synagoga

Tym razem również zależało nam, żeby zobaczyć ten budynek z zewnątrz, jednak wstęp kosztuje tyle, że nie wiem, czy kiedykolwiek zdecydujemy się wejść do środka (4000 HUF).

cennik wejścia do Wielkiej Synagogi


Obok odkryliśmy jeszcze jedno muzeum, które wydało nam się bardzo ciekawe. Być może kiedyś zejdziemy po tych schodach, by zobaczyć ekspozycję w podobno jedynym muzeum na świecie, usytuowanym w oryginalnym bunkrze nazistów. 


Na koniec zrobiliśmy jeszcze zakupy w Hali Targowej i poszliśmy na tradycyjnego węgierskiego langosza. Znaleźliśmy fajną knajpkę, w której można samemu wybrać sobie dodatki, z jakimi chcemy zjeść ten przepyszny placek, który nawet bez niczego ma chyba pierdyliard kalorii ;)
Miejsce nazywa się LángosBáró, a namiary na nich znajdziecie na fejsbukowym fanpage'u https://web.facebook.com/LangosBaro/. Możecie tam obejrzeć także przykładowe warianty langoszy. Ja na samą myśl, o każdej porze dnia i nocy,  robię się głodna ;)
Wówczas postawiliśmy na coś z gotowych pozycji i się nie zawiedliśmy. To było niesamowite kulinarne doznanie w sam raz na zakończenie przygody w Budapeszcie. 



Na koniec zrobiłam sobie jeszcze zdjęcie z "moim" Lennym :) Mój ulubiony wokalista wystąpi w Budapeszcie dokładnie 5 dni przed krakowskim koncertem, na który się wybieram!



Stamtąd dotarliśmy już na dworzec Kelenföld. Żal było odjeżdżać...
Budapeszt jest miastem, które potrafi rozkochać od razu. Mnie strzała amora ugodziła tuż po opuszczeniu autokaru, gdy przypadkowy przechodzień widząc nas nieco zdezorientowanych z mapą, sam zaoferował swoją pomoc! A później było już tylko lepiej. Stolica Węgier jest wspaniałym miastem, w którym nie musisz wydać nie wiadomo jak dużo kasy, by coś zobaczyć. Atrakcje "czają" się na każdym kroku. To była nasza pierwsza wizyta w Budapeszcie, więc udało nam się zobaczyć większość "topowych" atrakcji. Sporo zostało jeszcze do odkrycia. Fajnie byłoby odwiedzić niektóre muzea czy płatne atrakcje. Wszystko przed nami! 

W przygotowaniu tego wpisu, korzystałam z następujących przewodników i map:

1) Budapeszt. Przewodnik-celownik. Wydanie 2, autor: Monika Chojnacka
2) Budapeszt i Balaton. Travelbook. Wydanie 2, autor: Monika Chojnacka (bardzo fajnie opracowane propozycje tras zwiedzania) 
3) Budapeszt i Węgry. Pascal GO! , autorzy: Sławomir Adamczak, Wiesława Rusin
4) Plany miasta wydawnictw Marco Polo i Express Map



W kolejnym wpisie zaprezentuję Wam kilka ciekawostek, porad praktycznych oraz to, co nas trochę zaskoczyło :) Zapraszam wkrótce!