środa, 7 grudnia 2016

One night in Berlin cz. 2 jarmarki, świąteczny Berlin weekend w Berlinie atrakcje 2016 co zobaczyć

Przed Wami druga część relacji z Berlina, świeżutka jak aromatyczne pączusie smażone na berlińskich jarmarkach ;) 

Część pierwszą znajdziecie TU

Po wizycie na Potsdamer Platz udaliśmy się w kierunku Checkpoint Charlie. Było to jedno z najważniejszych przejść granicznych między Berlinem Wschodnim i Zachodnim w okresie zimnej wojny. Dziś jest to miejsce bardzo chętnie odwiedzane przez turystów z całego świata. 

świąteczna choinka w pobliżu Checkpoint Charlie

Można tutaj zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie ze "strażnikiem" oraz otrzymać stempel z wybranej strefy, oczywiście za opłatą (2 euro)


Checkpoint Charlie

Checkpoint Charlie


Stamtąd już niedaleko do Gendarmenmarkt, gdzie odbywa się w okresie świątecznym kolejny jarmark. Tu niemiła niespodzianka-wstęp w weekendy jest płatny, na szczęście tylko symboliczne 1 euro/1 os. Od poniedziałku do piątku w godzinach 11-14 można tu wejść za darmo. 



Spora kolejka do kas nas nieco zniechęciła, poszliśmy więc dalej na jarmark, który najbardziej chciałam zobaczyć- na Alexanderplatz. Prawie z każdego zakątka Berlina można dojrzeć najbardziej charakterystyczny obiekt Berlina - wieżę telewizyjną. Jest to najwyższy budynek (dla mnie ciężko nazwać to budynkiem, ale ok ;)) w Niemczech jak i drugi, pod względem wysokości, w całej Unii Europejskiej. Wieża ta znajduje się właśnie na Alexanderplatz. 

Wieża telewizyjna, Fernsehturm

Wieża telewizyjna, Fernsehturm

W jej pobliżu odbywa się następny jarmark świąteczny. Wstęp jest bezpłatny. Byliśmy tu wieczorem i było naprawdę tłoczno. Momentami nie dało się iść tam, gdzie by się chciało, tylko trzeba było iść tam, gdzie niósł tłum :P Na szczęście tłum doprowadził nas do grzanego winka ;-) 


Prost! Na zdrowie! 


Wokół fontanny Neptuna na Alexanderplatz zorganizowano pięknie oświetlone lodowisko.


a tuż nad nim, podczas naszego pobytu przeleciał nawet Święty Mikołaj we własnej osobie w podświetlanych saniach ciągniętych przez najprawdziwsze renifery :D 


Wypiliśmy winko, nacieszyliśmy się świąteczną atmosferą i postanowiliśmy iść w kierunku naszego hostelu. Czekał nas niespełna 8 km spacer. Aleją Unter den Linden dotarliśmy do Bramy Brandenburskiej. Ominęliśmy kilka punktów, które chciałam zobaczyć, zupełnie nieświadomie. Chyba zmęczenie dało się już we znaki... 

Jako ciekawostkę napiszę, że Brama Brandenburska została zaprojektowana przez architekta Carla Gottharda Langhasa, który urodził się w Kamiennej Górze. Brama Brandenburska jest chyba najbardziej rozpoznawalnym punktem Berlina. Znajduje się nawet na rewersie niemieckich monet - 10, 20, 50 euro centów. Symbolizuje zjednoczenie, pokój, wolność...

Brama Brandenburska wieczorem 


kwadryga

Brama Brandenburska w dzień :) 


Przed 21:00 zameldowaliśmy się w Amstel House Hostel. To był długi i męczący dzień...


Nocleg zarezerwowałam ze sporym wyprzedzeniem przez Booking.com. Kosztował nieco powyżej 40 euro. Byliśmy trochę zawiedzeni, bo dawno nie zapłaciliśmy tyle za nocleg, a czekały na nas dwa łóżka, szafa i umywalka w pokoju, łazienka była na korytarzu... Dodatkowo kazali nam samodzielnie założyć pościel i następnego dnia ją zdjąć! Mimo to, była to jedna z najtańszych opcji noclegu, najważniejsze było to, żeby się wyspać i wypocząć przed kolejnym dniem pełnym wrażeń.

------------------------------------------
Następnego dnia niespiesznie zwlekliśmy się z łóżek i ustaliliśmy plan zwiedzania. Na początek Siegessäule, a więc Kolumna Zwycięstwa, znajdująca się w parku Tiergarten (drugim pod względem wielkości parku miejskim w Niemczech)



Płacimy 3 euro za osobę i możemy podziwiać wystawę dotyczącą zabytków Berlina, ważnych miejsc w Niemczech, a także miniatury Big Bena czy krzywej wieży w Pizie. Po kilkunastu schodach znajdujemy się na bogato zdobionym tarasie widokowym... 



Jeszcze tylko trochę schodów do góry...


i wychodzimy na fantastyczny punkt widokowy, znajdujący się tuż pod postacią bogini Gold Else wieńczącą kolumnę. Widoki stąd są naprawdę imponujące. Zobaczcie sami: 

w kierunku Alexanderplatz



bogini Gold Else


Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche - "złamany ząb" 


Tłumy pod Bramą Brandenburską, w tle Czerony Ratusz, znajdujący się w pobliżu Alexanderplatz

Nawet tutaj przywędrował zwyczaj przyczepiania kłódek... kilkanaście przyczepiono do krat...



To właśnie na placu wokół tej kolumny organizowano Love Parade - bardzo znany, plenerowy festiwal muzyki elektronicznej.

Stąd ruszyliśmy w kierunku Bramy Brandenburskiej oraz pomnika Denkmal für die ermordeten Juden Europas (Pomnik Pomordowanych Żydów Europy) , upamiętniającego zagładę Żydów podczas II wojny światowej. 




Zajmuje on plac o powierzchni 19 tys. m2 i ma postać 2711 kamiennych bloków o różnej wielkości i wysokości. Tworzy pewnego rodzaju labirynt, w którym łatwo się zgubić. Niestety wiele osób nie wie, co to za miejsce, więc nie brakuje tu tych, którzy siadają, piknikują (!) , skaczą po betonowych blokach, robiąc sobie dziwne, nawet głupkowate zdjęcia. 

No i przyszedł wreszcie czas na Reichstag. Wejście do siedziby niemieckiego parlamentu jest darmowe. Trzeba jednak się wcześniej zarejestrować i podać konkretną datę i godzinę swojego przybycia. Rejestracji dokonacie na stronie: TU

przed Reichstagiem

Reichstag w świątecznej odsłonie


Lepiej zróbcie to ze sporym wyprzedzeniem, ponieważ im bliżej daty odwiedzin, tym mniej jest wolnych terminów i godzin. Rezerwując termin ok. 2 tygodnie przed podróżą miałam do wyboru już tylko skrajne poranne godziny lub takie, gdy na dworze jest już ciemno. 
Przed wejściem najpierw mieliśmy problem, bo okazało się, że wydrukowałam zgłoszenie, a nie potwierdzenie rezerwacji. Na szczęście miła pani znalazła nas gdzieś w systemie. No to idziemy na kontrolę... Cholerka jasna, w plecaku butelki po piwie (które spożyliśmy w parku Tiergarten - w Niemczech można pić legalnie alkohol "pod chmurką") - trochę o nich zapomnieliśmy, więc na wstępie najedliśmy się wstydu, bo musieliśmy je przy ludziach powyciągać. Do tego mieliśmy kupione miniaturki alkoholi -pamiątki do kolekcji Matiego. Zostały zarekwirowane. Pan wyczaił u  Matiego jeszcze kilka sprayów. Wyjął wszystkie, o których pamiętaliśmy i nagle okazało się, że ten głupol wziął jeszcze z domu gaz pieprzowy. Jak to zobaczyłam, zbladłam. Facet pyta mi się co to, no to odpowiadam zgodnie z prawdą. O jasna cholera - mamy kłopoty, myślę sobie. Ten gaz był tak stary, nie można było odczytać co to jest... Jeździł z nami od ok. 10 lat prawie w każdą podróż. "Proszę poczekać" - mówi nam facet po angielsku. "O jaaaa" - myślę sobie i mówię do Matiego, że nas zamkną w niemieckim kiciu, a w najlepszym wypadku zatrzymają nas tak długo, że nie zdążymy na autobus do chaty. Patrzymy - w naszym kierunku idzie dwóch policjantów z tłumaczką. Chyba zrobiłam się jeszcze bardziej blada niż ściana w pokoju mojej babci ;)  Dobrze było jednak usłyszeć polski głos. Bo po niemiecku ja bym tam nicht verstehen. Coś tam niby rozumiem, nawet coś powiem po niemiecku, ale w takiej sytuacji nie potrafiłabym się chyba odnaleźć. Zapraszają nas do kantorka, w ręce mają jakieś papiery. O maj gat! Musimy podpisać jakieś dokumenty - po polsku i po niemiecku. Coś tam spisują, gadają między sobą. Tłumaczka mówi, że chyba będzie dobrze, że umorzą nam postępowanie. Ale ulga przyszła dopiero wtedy, gdy stamtąd wyszliśmy i jeden z policjantów zagadał do mnie po angielsku, ostatecznie życząc nam miłego pobytu w Reichstagu. Okazało się, że taki gaz pieprzowy może posiadać w Niemczech tylko policja lub można mieć przy sobie tylko taki, na którym jest wyraźnie napisane "na zwierzęta". Nasz był tak stary, że  nie szło na nim nic odczytać, stąd więc ta cała akcja, bo dla nich mogło to być praktycznie wszystko. Następnym razem będziemy rozsądniejsi... tzn. ja nie wiedziałam, że Mati ma to ustrojstwo w plecaku..., może gdybym była tego świadoma, nie byłoby tej całej akcji...

Samo zwiedzanie kopuły Reichstagu było bardzo przyjemne. 




Podczas mojej poprzedniej wizyty w tym miejscu, widziałam tam na dole pracujących ludzi :) 




Na miejscu można wypożyczyć darmowy audio przewodnik (również w języku polskim), który uprzyjemni nam pobyt w tym miejscu - pan o miłym głosie opowiada całkiem sporo o samym Reichstagu, ale też o tym, co widać ze szklanej kopuły. Niestety podczas naszej wizyty na dworze było już ciemno, a cały Berlin opanowała gęsta mgła, więc widoków nie mieliśmy praktycznie wcale. Mimo to ta wizyta na zawsze pozostanie w naszej pamięci (wiadomo z jakich względów). Z Reichstagu grzecznie poszliśmy w kierunku dworca autobusowego, zahaczając jeszcze o grzane winko na mikroskopijnym jarmarku na jednej z bocznych uliczek. Chciałam zrobić także zakupy w markecie przy dworcu, ale w niedziele większość sklepów jest zamknięta :( Warto o tym pamiętać. 



Podsumowując - co najbardziej podobało mi się w Berlinie?
Oprócz grzanego wina i wyśmienitej pieczonej kiełbachy? ;)


Poczułam zbliżające się święta... wszędzie sporo pięknych dekoracji, na jarmarkach mnóstwo pozytywnie nastawionych ludzi, spotykających się w mniejszym lub większym gronie. Na każdym jarmarku grzane wino podawano w innym, dedykowanym szkle z nadrukiem. Tu śpiewał jakiś chórek, tam przechodził kataryniarz, z knajpki na uboczu słychać świąteczne melodie... zabrakło może śniegu, ale i bez niego atmosfera jarmarków była cudowna. Bardzo fajnie było także wejść na punkt widokowy na Kolumnie Zwycięstwa. Widoki świetne, mimo, że za chyba smogową mgiełką... 

Który jarmark podobał mi się najbardziej?
Chyba każdy miał w sobie coś cudownego. Najgorzej czuliśmy się na Alexanderplatz ze względu na tłok, no, ale były to po prostu godziny szczytu. Zapewne na Gendarmenmarkt jest podobnie... tam nawet nie weszliśmy. Odstraszyła nas długa kolejka do kasy, żeby w ogóle wejść na teren tego jarmarku. 

Największy zawód?
Hostel... ale to chyba przez to, że przeliczam cenę na polskie realia. Myślałam, że za te 40 euro będziemy mieć w pokoju chociaż czajnik i ręczniki ;-) A tu nawet pościel trzeba było samodzielnie założyć. Jednak był to hostel, a nie hotel czy pensjonat...A kiepski widok z okna... na dach/taras? wysypany ozdobnymi kamieniami...  nie czepiajmy się...

Weekend udał się bardzo :-) Chętnie pojedziemy za rok na kolejny niemiecki jarmark (może do Drezna?) , a do Berlina może zajrzymy jeszcze nieco wcześniej ;) 


Za co Wy lubicie Berlin? 





wtorek, 6 grudnia 2016

One night in Berlin, weekend w Berlinie jarmarki Berlin 2016 zwiedzanie atrakcje Berlina świąteczny Berlin dużo zdjęć zdjęcia foto

Nasza weekendowa przygoda w Berlinie jest już miłym wspomnieniem... Chociaż jej koniec był dla nas lekko przerażający, wycieczkę zaliczamy do bardzo udanych :) 



Do Berlina z Poznania dojechaliśmy Polskim Busem. Bilety kupiłam pod koniec września, więc były dość tanie. Za naszą podróż w dwie strony zapłaciłam 120,00 zł. Jedynym minusem tego rozwiązania była godzina przyjazdu - miała być 6:00, a dojechaliśmy ok. 5:30. Na dworze jeszcze ciemno, na szczęście na dworcu ZOB, na którym zatrzymuje się Polski Bus znajduje się "szklarnia" w której można trochę poczekać aż dzień zacznie się budzić. Mamy tu sklep, bistro i mamy do dyspozycji kilka automatów z napojami i przekąskami. Ceny... no ciut wyższe niż u nas (szczególnie przy obecnym kursie euro) - pączki, kanapki, kawa z automatu - od 1,5 euro , 2 euro i wzwyż. 
Postanowiliśmy poruszać się po Berlinie pieszo... po pierwsze mieliśmy ograniczony budżet (a komunikacja miejska w Berlinie nie należy do najtańszych), poza tym pogoda była całkiem niezła - było zimno, momentami mroźno, ale nie padało , tylko pięknie świeciło słońce. Początkowo odległości pomiędzy poszczególnymi punktami mogą przerażać, ale w tak miłym towarzystwie nasze spacery wcale się nie dłużyły. 
Przez 2 dni zrobiliśmy w Berlinie ok. 50 km na nogach :D Jesteśmy trochę stuknięci, prawda? ;) 

Na "pierwszy ogień" ruszyliśmy w stronę zamku Charlottenburg. Znajduje się on ok. 2,5 km od Zentraler Ombibusbahnhof. Posługując się papierową mapą, łatwo dotarliśmy do celu, niestety akurat teraz zamek jest remontowany, więc rusztowania trochę go szpecą i zakrywają :( Nie mogliśmy podziwiać go w pełnej krasie. Dawna letnia rezydencja Hohenzollernów nazywana jest "berlińskim Wersalem". 



Przed zamkiem mogliśmy za to podziwiać pierwszy z jarmarków na naszej trasie. Było bardzo wcześnie, więc nic tu się nie działo. Niestety nie udało nam się przyjść tutaj w godzinach otwarcia jarmarku. 


Z pewnością zamek bez rusztowań wygląda zachwycająco. Może po renowacji jeszcze kiedyś będziemy mogli go obejrzeć. Wnętrze zamku można zwiedzać, jednak my woleliśmy pospacerować po ogrodach zamkowych Charlottenburg, do których wstęp jest bezpłatny.


Dzień się dopiero budził, słońce wschodziło... było pięknie!


Mijało nas wielu biegaczy - to znaczy, że Berlińczycy również lubią ruch na wolnym powietrzu :-) Trochę kusiło mnie, żeby do nich dołączyć. Było mroźno, szron pięknie przyozdabiał ławeczki, ścieżki i trawniki... 


Spacerowaliśmy po ogrodach, podziwiając wszystko dookoła... i wyobrażając sobie jak pięknie musi tu być latem lub jesienią... 




W pewnym momencie Mati zauważył osobnika z poniższego zdjęcia - czaplę siwą...


kilka kroków dalej znaleźliśmy kolejną...


Po raz pierwszy widzieliśmy je z tak bliska!


Następnie udaliśmy się pieszo w kierunku kościoła Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche, czyli Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma. Z ogrodów Charlottenburg to ok. 4 km. Tu zauważyliśmy kolejny jarmark, który również ze względu na wczesną porę, jeszcze nie był otwarty. 




świąteczne ozdoby 

Kościół Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche, będący jednym z najbardziej rozpoznawalnych obiektów Berlina, uległ sporym zniszczeniom podczas II wojny światowej. Często nazywany jest przez Berlińczyków "złamanym zębem" ze względu na specyficzny kształt "kopuły". 


jarmark jeszcze pozamykany

jest bombkowo ;-) 



Ponieważ większość straganów jarmarku była pozamykana, weszliśmy do domu towarowego Europa Center, który znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła. Przywitał nas wesoły Gwiazdor (czyli Mikołaj po poznańsku :) :) :) 



W środku można było poczuć od razu świąteczny klimat. Ruchome dekoracje-  krasnale piekące ciasto, rzeźbiące w drewnie... 


gadające drzewo :D (od razu przypomniała mi się pewna scena z filmu "Nietykalni" - może ktoś kojarzy ;-)) 




Ale miejsce to odwiedza się bardzo często ze względu na charakterystyczny zegar wodny, który tym razem, na tle świątecznych ozdób, wyglądał jeszcze bardziej dostojnie:) 


Po wyjściu z Europa Center na jarmarku zaczęło się coś dziać... Budki pootwierane, czuć aromat grzanego wina i smażonej kiełbachy... no i pojawia coraz więcej odwiedzających... Wreszcie :D


Jarmark ten nie zajmuje może zbyt dużej powierzchni, ale jest naprawdę klimatyczny. 


No to przyszedł czas na pierwsze grzane winko (gluhwein) i pierwszą wtopę z naszej strony. 

przykładowe ceny

Za dwa winka zgarnęli od nas 12 euro! Mój niemiecki nie jest zbyt dobry, ale gdy przeliczyłam sobie to na złotówki, o mało nie dostałam zawału serca ;-) Poszłam po wyjaśnienia!  Okazało się, że do każdego wina płaci się kaucję za szkło (pfand) w wysokości 3 euro i kasę tę zwracają po oddaniu naczyń. Ufff!

Winko nas rozgrzało, ruszyliśmy więc dalej w drogę. Weszliśmy jeszcze zobaczyć mozaiki w Kościele Pamięci Cesarza Wilhelma I - wstęp bezpłatny. Oprócz nich możemy tu obejrzeć oryginalne fragmenty ruin oraz przedmioty ze zniszczonego w czasie wojny kościoła. 





Opuściliśmy jarmark i Breitscheidplatz, idąc dalej ulicą Tauentzienstrasse i szukając rzeźby Berlin
Jest! Rzeźba ta symbolizuje rozerwanie i zjednoczenie dwóch części Berlina. 



Kawałek dalej znajduje się bardzo luksusowy dom towarowy KaDeWe (Kaufhaus des Westens). Panowie w garniturach otwierają paniom drzwi, wszyscy życzliwie się uśmiechają... ogólnie panuje tu miła i przyjemna atmosfera. Nie ma klasycznych butików, boksów... na każdym z pięter znajdziemy wiele luksusowych marek, m.in Chanel, Bobbi Brown, Prada, Dior, Armani, Versace, Gucci... 


Świąteczna choinka w KaDeWe

Przy samym wejściu zerknęłam w kierunku wystawy z biżuterią Bvlgari... Cena tych pięknych kolczyków była pięciocyfrowa!!! :O 


W witrynach KaDeWe rozgościły  się te sympatyczne stworki: 



No dobra, trochę zgłodnieliśmy... Razem z Matim uwielbiamy kebab ;-) Potrafimy przejechać pół miasta, by zjeść ten najlepszy i najsmaczniejszy. Nie inaczej było tym razem, ale poszliśmy tam pieszo... Niecałe 5 km ;) Podobno najlepszy kebab w Berlinie - Mustafa's Gemuse Kebab, przy Mehringdamm32 (http://www.mustafas.de/) W godzinach szczytu czeka się ok. 1,5 godziny. Nam czekanie zajęło niecałą godzinkę (łącznie ze zjedzeniem tego specjału). Jak wrażenia? To był chyba najlepszy kebab w naszym życiu - fantastyczne, lekko chrupiące mięso, grillowane warzywa, idealnie dobrane sosy, pieczone ziemniaczki, całość skropiona cytryną i zwieńczona białym serem. I to wszystko za 3,20 euro. Warto czekać w tej kolejce! :) 

tak wygląda budka u Mustafy :) 

Kolejnym punktem naszej pieszej wycieczki był Potsdamer Platz. Po drodze minęliśmy jeszcze Tempodrom

Tempodrom

by wreszcie dotrzeć do celu - Placu Poczdamskiego. To kolejne bardzo znane miejsce na planie Berlina. Tu znajduje się ważny węzeł komunikacyjny. Jest to miejsce, w którym skupia się miejskie życie. Potsdamer Platz uległ poważnym zniszczeniom w czasach II wojny światowej. Był granicznym punktem między strefą amerykańską, brytyjską i radziecką. W roku 1961 wzniesiono mur berliński, którego część przechodziła przez Plac Poczdamski. Do dziś można zobaczyć tutaj zachowane fragmenty muru berlińskiego. 



pontonowa ślizgawka przy Potsdamer Platz

Przy Potsdamer Platz mamy kolejny jarmark. Również niewielkich rozmiarów, ale bardzo sympatyczny... Zjemy tu smażone pączki, rybę w panierce, tradycyjne kiełbasy i masę innych pyszności. Oczywiście nie brakuje grzanego wina i innych ciepłych rozgrzewających napojów :-) Ceny - odrobinę wyższe niż na jarmarku przy kościele Pamięci.




Przepięknie wyglądają także świąteczne ozdoby galerii handlowej Arkaden. 



Czuć tu święta na każdym kroku... 



Przy Potsdamerplatz warto także zajrzeć do Sony Center. Jest to obiekt wyjątkowy. Wyróżnia się przede wszystkim wyglądem. Wystarczy spojrzeć w górę, by się o tym przekonać. Podobno inspiracją dla projektanta tego budynku była japońska góra Fuji. Znajdują się tu liczne kawiarenki i butiki. Oczywiście dość drogie. 



Ciekawostką w czasie przedświątecznym są odbywające się o określonych godzinach specjalne przedstawienia. W jednym z nich mieliśmy okazję uczestniczyć. Nawet ładne to było :) 



Potsdamer Platz

Potsdamer Platz

Potsdamer Platz

Na poniższych zdjęciach dość wątpliwa atrakcja... fragmenty muru berlińskiego oklejone... gumami do żucia...






Fragment muru berlińskiego przy Potsdamer Platz

Opuściliśmy Potsdamer Platz i udaliśmy się w kierunku kolejnych jarmarków, wcześniej zahaczając jeszcze o Checkpoint Charlie. Przeczytacie o tym w kolejnej części... z niej także dowiecie się o naszych kłopotach z policją... naprawdę miałam gacie pełne strachu ;-) 


Na drugą część zapraszam: TU