poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Słowacki Raj: Sokolia Dolina Opis Szlaku Czingow Čingov Klauzy pod Bykarkou

Dziś przedstawiam Wam trasę w Słowackim Raju, która zachwyciła mnie najbardziej, pomimo tego, że ostatnie trzy godziny leźliśmy z mężem w ulewie. Dobry humor nas nie opuszczał, w pamięci zostały bowiem cudowne wspomnienia i satysfakcja z tego, że pokonaliśmy ten dość wymagający (chociażby ze względu na długość) szlak. 
Z Podlesoka podjechaliśmy samochodem do miejscowości Czingow (Čingov) - ok. 16 km. W Podlesoku można wypożyczyć rower i krótszą trasą dostać się do Czingowa na dwóch kółkach, ale postawiliśmy na wygodę. Standardowo trzeba było zapłacić za parking. Szukaliśmy miejsca, gdzie można by bez płacenia zaparkować auto, ale okolica była dość niesprzyjająca, więc woleliśmy pozostawić auto na tym płatnym parkingu. Z parkingu przechodzimy do węzła szlaków. Jeden z nich prowadzi na (podobno) najpiękniejszy punkt widokowy w Słowackim Raju - Tomášovský výhľad. Niestety jeszcze tam nie byliśmy i zabrakło nam czasu na to, by tego dnia go zdobyć (z parkingu to ok. 1 godz. drogi). Naszym celem była Sokolia Dolina. Po przejściu mostka ruszyliśmy niebieskim szlakiem wzdłuż rzeki Hornad. Trasa jest mało urokliwa, tzn. na pewno dużo mniej niż fragment tego niebieskiego szlaku na odcinku Hrdlo Hornadu - Klastorska Roklina. My odbijamy z niebieskiego szlaku na zielony w miejscu, które nazywa się Biely potok - ustie. Mniej więcej z tego miejsca możemy podziwiać Tomášovský výhľad, który tego dnia był kiepsko widoczny. 


Zielonym szlakiem idziemy wzdłuż potoku. Na trasie pojawiają się od czasu do czasu metalowe i drewniane drabinki ułatwiające przejście nad potokiem. Mijamy Kysel ustie (stąd można dojść żółtym szlakiem do Klastoriska) i po ok. 20 minutach znajdujemy się na początku innego żółtego szlaku, będącego celem naszej wędrówki. 



Początkowo spokojnie, przed nami kilku turystów, krajobraz dziwny, lekko nieprzyjazny. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do małego wodospadu:


Dalej pniemy się po skałkach przy pomocy łańcuchów do góry:



Na zdjęciu wygląda to trochę strasznie, ale nie ma się czego bać...

W końcu docieramy do głównej atrakcji, Zavojowego Vodopadu :)
Kiedy czytałam w przewodniku, że ten wodospad ma 75 m wysokości jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Biorąc pod uwagę, że przeciętne mieszkanie w bloku ma 2,5 m wysokości, to znaczyłoby, że woda spada tam z wysokości ok. 30 pięter! Moja wyobraźnia podsuwała mi obraz jednej drabiny o wysokości trzech jedenastopiętrowych bloków ;-) Na szczęście nic takiego nie ma miejsca. Woda spada w dół trzema głównymi kaskadami, a drabinki i metalowe stopnie są rozsądnie rozmieszczone na całej wysokości wodospadu, to pierwsza z drabin:



Wchodząc na nią miałam niemałego stracha (jest naprawdę długa!), tym bardziej, że trochę się ruszała na boki. Później było już w porządku. Na zdjęciu poniżej ja jestem już na górze, a Mati czeka na swoje wejście filmując moje poczynania :)



I tak idąc dalej szlakiem wchodzimy i schodzimy z drabinek i metalowych stopni na zmianę. Po wejściu na pierwszą, najdłuższą drabinę, reszta nie robi już takiego wrażenia i nie wzbudza takich emocji. Raczej nie ma tu przepaści czy niebezpiecznych momentów. Oczywiście na drabinach trzeba uważać, bo część z nich jest śliska i w chwili nieuwagi możemy się mocno poturbować. 



Po drodze możemy podziwiać urokliwe fragmenty Zavojovego Vodopadu...



Na zdjęciu poniżej "załapał się" nawet fragment jednej z drabinek (górny prawy narożnik)



Poniżej tzw. stupaczki (metalowe stopnie) , których sporo jest na szlakach Słowackiego Raju. Zdjęcie jest kiepskiej jakości, ponieważ jest to stopklatka z filmiku, ale bardzo chciałam Wam je pokazać. 



Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy. Dość sprawnie dotarliśmy do końca wąwozu. Pożegnała nas nawet wesoła buźka  ;-) 


We did it! :P Zrobiliśmy to!!! :) 

Szlak żółty zmienił się na zielony. Dalej wędrowaliśmy więc w stronę Bykarki (szczytu, na który nie ma oficjalnego szlaku) , by tuż pod szczytem (pod Bykarkou) zmienić szlak na żółty i kierować się na Klauzy, które wyglądają tak: 



Jak widać trochę się rozpadało i ten deszcz towarzyszył nam już do końca trasy. Stąd zielonym szlakiem szliśmy ok. 2 godzin do znanego nam już punktu Biely Potok ustie i niebieskim szlakiem (ok. 40 min) Przełomem Hornadu wróciliśmy do Czingowa. Byliśmy zmarznięci i przemoczeni. Wstąpiliśmy więc do pierwszego lepszego baru i zjedliśmy langosze odgrzewane w mikrofali. Smakowały wybornie :D Do tego piwko (tylko ja, bo Mati był kierowcą) i można było uznać dzień za udany. 

Po minięciu punktu Klauzy nie robiłam już zdjęć, ponieważ szkoda mi było aparatu, ale praktycznie od wyjścia z wąwozu trasa jest bardzo łatwa. Tuż przed Klauzami robi się nieco wąsko, bo to chyba mało uczęszczana trasa. Wracamy częściowo tą samą trasą, a więc nad potokiem znów pojawiają się metalowe drabinki - mostki i stopnie i już wiemy, czego się spodziewać.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz