wtorek, 2 sierpnia 2016

ENERGYLANDIA Zator Rodzinny Park Rozrywki Kto będzie się tu bawił najlepiej? Dla kogo Energylandia? Pierwsze wrażenia

Całkiem niedawno (bo w lipcu) Energylandia, czyli rodzinny park rozrywki, obchodziła swoje drugie urodziny. Mój mąż od dawna miał ogromną ochotę ją odwiedzić i nawet dwa razy tam byliśmy, ale raz tylko przejazdem, a  za drugim razem nie trafiliśmy z pogodą. Jak to jednak mówią: do trzech razy sztuka! 
Wracając z urlopu sprawdziliśmy chyba wszystkie możliwe prognozy pogody. Nie miało padać - to już coś! Nie mieliśmy zarezerwowanej kwatery, nasza wizyta w Zatorze była spontanem. Jakoś wcześniej podczas urlopu, nie mieliśmy problemu, żeby zarezerwować nocleg z dnia na dzień na booking.com. Z tego systemu rezerwacyjnego korzystaliśmy najczęściej. Zator to niewielka miejscowość i wciąż brakuje tu miejsc noclegowych. Wolne były jedynie te, które znacznie przekraczały nasz budżet. Sama Energylandia w tej chwili buduje bazę noclegową, ale będzie ona dostępna dopiero w przyszłym roku. 
W ostatniej chwili udało nam się znaleźć nocleg w Oświęcimiu. Niestety też trochę przekraczał kwotę 50-60 zł za osobę, ale gdzieś spać musieliśmy, żeby wypocząć przed dniem pełnym atrakcji. 
Energylandia jest czynna w godz. 10-20, tak więc tuż po otwarciu zostawiliśmy auto na parkingu (płatny - 5 zł/ dzień) i ruszyliśmy w kierunku kas i atrakcji, które na nas czekały.
Bilet wstępu kosztuje 109 zł dla osoby dorosłej. Na szczęście m.in. dla dzieci Energylandia oferuje zniżki. Szczegóły znajdziecie na stronie https://energylandia.pl/
Bardzo bałam się tego dnia... Niby łażenie po górach, często szlakami pełnymi łańcuchów, drabinek itp. nie robi na mnie szczególnego wrażenia (tzn. momentami czuję lekki strach). Nie boję się uprawiać rozmaitych sportów, biegać w zawodach na długich dystansach, ale wejścia w bramy Energylandii się cholernie bałam. Atrakcje w Energylandii podzielone są na trzy sektory: dla najmłodszych, familijne i ekstremalne. Zaczęliśmy od atrakcji dla najmłodszych i rodzinnych, żeby jakoś oswoić się z tymi "strasznymi" urządzeniami. 
Strefa familijna
Na początku  skorzystaliśmy m.in. z atrakcji o nazwie Mars Coaster (TU). Tu po raz pierwszy poczułam pęd tego typu kolejki. Nie jest to ekstremalna jazda i bez problemu poszłam na to kolejny raz. Uważajcie tylko na swoje pociechy. Na zakrętach trochę "rzuca" i widziałam na własne oczy jak mniejsze dzieci uderzały się o wnętrze wagoników. 

(Mars Coaster)

Atlantis z kolei to pontonowa przejażdżka po wodzie. Z pewnością dzieciom da sporo radości, my - stare konie ;) trochę się wynudziliśmy. Można się tu jednak lekko zmoczyć. 
Frutti Loop  ( TU )to kolejna kolejka, chyba najmniej hardcorowa. Wsiadamy w gąsienicę z szalonym uśmieszkiem i gnamy standardowo trzy pętelki trasy. Nawet tu nie brakuje wrzasków i pisków ;-) Jest to moim zdaniem najbardziej łagodna, razem z Mars Coaster kolejka w Energylandii. Wśród atrakcji rodzinnych znajdziemy również Kolejkę Widokową Samolociki. Jest to atrakcja, której nikt nie powinien się bać. Po prostu wsiadamy w wygodny wagonik samolocika i "lecimy" nad fragmentem Energylandii podziwiając jej atrakcje. 

(w samolociku)
(widok z samolocika)

Monster Attack, czyli atak potworów to atrakcja, której akcja odbywa się po ciemku. wsiadamy do wygodnych wagoników z pistoletami, którymi celujemy w czerwone punkty na ciele potworów. Za każdy celny strzał zdobywamy punkty. Na koniec przejażdżki możemy sprawdzić wyniki. Młodsi będą mieli niezłą frajdę, starsi mogą ze sobą rywalizować ;) Nam trochę było szkoda czasu, więc Monster Attack zaliczyliśmy tylko raz. 
Inaczej trochę sprawa wygląda z RMF Dragon Roller Coaster. Cały czas zastanawiam się, dlaczego jest to atrakcja familijna. Myślałam, że mi tam serce stanie ;-) Wagoniki nie posiadają podwozia, nogi normalnie zwisają w dół! Jesteśmy podczepieni do szyny na górze. To, że obok mnie siedział mąż nie było żadnym pocieszeniem, bo nawet za rączkę nie mógł mnie złapać ;) Nie ma się praktycznie gdzie chwycić rękami, co potęgowało moje przerażenie. No i  wio... Powoli do góry... a za chwilę sruuuu rozpędzone "wagoniki" mkną ekspresowo w paszczę smoka (znajdującą się delikatnie pod ziemią), z której wydobywa się gęsty biały dym. Później jeszcze kilka razy nas zarzuci i po niecałej minucie kończymy tę przejażdżkę. Atrakcja naprawdę świetna, chociaż przed samym startem bałam się potwornie. 
Splash Battle można przetłumaczyć jako bitwę na pluski. Tu wsiadając do naszej  łódki mamy do dyspozycji armatki, które przy pokręceniu z boku kółkiem zasysają wodę i chlapią naszych towarzyszy w łódkach na trasie (najlepiej płynących tuż za nami lub przed nami). Oprócz tego na obrzeżu tej atrakcji zainstalowano armatki płatne ( 5 zł), dzięki czemu osoby z zewnątrz mogą za opłatą zlać uczestników zabawy. Te płatne armatki mają większy zasięg i jakiś dowcipny chłopak zlał nas z mężem tak potężnie, że mogliśmy wykręcać nasze ubrania ;) 

Przejdźmy do strefy ekstremalnej...
Tu na początek zgodziłam się skorzystać z atrakcji Viking Rollercoaster. Wsiadamy tu do czteroosobowego wagonika, którego z mężem nazywaliśmy filiżanką, bo jakoś z wyglądu nam filiżankę przypominał. Wagonik podjeżdża do góry, obraca się, gwałtownie zjeżdża na dół i kręci się dookoła swojej osi. Ogólnie jest bardzo zabawnie, troszkę strasznie, ale nie na tyle, żeby nie skorzystała z tego po raz kolejny. Spodobało mi się to naprawdę. Minusem jest to, że trochę trzeba poczekać, żeby skorzystać z tej atrakcji. Wagoniki są czteroosobowe, więc musimy uzbroić się w cierpliwość i poczekać w kolejce... chociaż tuż przed zamknięciem obiektu można było wejść na "filiżanki" praktycznie z marszu. 

(Viking Rollercoaster) 

Ponieważ na "filiżankach" dałam radę, dostałam ochoty na kolejną ekstremalną atrakcję. Wybór padł na Tsunami Dropper. Tu kolejki były znacznie krótsze, więcej osób może skorzystać z tej atrakcji naraz. Wysokość tej "meduzy" to 40 m. Podczas "seansu"podjeżdżamy do góry, po czym kilka razy spadamy w dół, by za chwilę znów podjechać na wyższy poziom. Ale tu krzyczałam! Podczas zjazdów całe moje ciało drżało, miałam wrażenie, że skóra bardzo energicznie faluje. Przeżyłam. Drugi raz nie poszłam. Za to mój mąż poleciał jak dzik kolejny raz ;) 

(Tsunami Dropper)


(Tsunami Dropper)
Roller Coaster Mayan jest chyba najbardziej hardcorowym urządzeniem. Skorzystał z niego tylko mój mąż, ja nie miałam odwagi. Podobno są tu spore przeciążenia, głowę rzuca w każdą stronę... Plusem jest to, że śmiałków jest na tyle mało, że czas oczekiwania na przejazd Mayanem jest bardzo niewielki. 


(Mayan Roller Coaster)

Apocalipto to urządzenie, które można czasem spotkać w lunaparkach.... z niego również skorzystał tylko mąż, ponieważ zarzekałam się, że nie wsiądę na nic, co obraca do góry nogami. 


Bałam się również Aztec Swing. Ogromne koło podnosi się do góry ze sporą prędkością na zasadzie wahadła. Jednocześnie koło to kręci się wokół własnej osi w różne strony. Mąż był na tym trzy razy, ja obiecałam, że wsiądę na to ustrojstwo podczas kolejnej wizyty. 
(Aztec Swing)
Kolejną atrakcją, do której podeszliśmy był Space Booster Armagedon. Kolejka do wejścia ogromna, w końcu wejść na to urządzenie może maksymalnie 8 osób jednocześnie. Niestety w tym wypadku zabrakło mi również odwagi. Mąż był zachwycony. Powiedział, że nie czuć ani prędkości (dochodzącej do 100 km/h!!!) ani ekstremalnych przeciążeń. Ja nadal uważam, że to chyba tylko dla twardzieli...


(Space Booster Armagedon)
W końcu dojrzałam do decyzji o kolejnej atrakcji ekstremalnej - Space Gun. Podobne urządzenia już gdzieś widziałam. Mocne zapięcia bardzo ścisnęły mi nogi. Machina ruszyła. Najpierw powoli... z każdą chwilą coraz szybciej. W końcu znalazłam się do góry nogami. Bardzo się tego bałam. Ale nie było tak źle do czasu, gdy maszyna nie zatrzymała w takiej pozycji. Ciało bezładnie oparło się na zabezpieczeniach. Marzyłam, żeby być na dole. Zrobiłam to! Pokonałam swój lęk, albo raczej gigantyczny strach i przez kilka (długich dla mnie) chwil wisiałam do góry nogami :) 


 Ostatnią atrakcją ekstremalną jest jeden z najszybszych roller-coasterów w Europie Środkowo-Wschodniej - Formuła 1. Tu nie jesteśmy podwieszeni do szyny na górze, ale siedzimy w komfortowym wagoniku, który ze średnią prędkością ok. 80 km/h pokonuje całość trasy licznymi esami-floresami. Przejazd odbywa się również do góry nogami. Następnym razem pojadę tym ustrojstwem :) 

(Roller Coaster Formuła 1)

Jeśli chodzi o strefę dla najmłodszych, to w najmniejszym stopniu ją odkryliśmy. Jechaliśmy Energusiem, a więc kolejnym rollercoasterem, który mimo tego, że dla najmłodszych, trochę mnie sponiewierał. Tzn. nie brakowało ostrych zmian kierunku jazdy wagonika, były wjazdy i ostrzejsze zjazdy. Widziałam, że dzieciom się bardzo podobało. Nam również. 

Karuzela Latające Huśtawki była moim numerem jeden. Bajkowa, delikatna, takie spełnienie dziecięcego marzenia... Świetna atrakcja dla małych i dużych. Można się trzymać za ręce, okręcać... bez nerwów, stresu, adrenaliny, za to z klimatem i prawdziwą radością.

(Karuzela Latające Huśtawki)


Oprócz tego świetnie bawiliśmy się na samochodzikach - autozderzakach (Formuła 1) - jest to atrakcja, podobna do dostępnych w wielu parkach rozrywki i wesołych miasteczkach, o nazwie autodrom. 

Podsumowując...
Płacimy 109 zł za osobę (lub mniej, co wynika z naszej zniżki) i korzystamy do woli z urządzeń, które Wam opisałam plus kilku innych. Mamy czas od godziny 10 do 20. Możemy korzystać dowolną ilość razy z każdego urządzenia. Jednak nie wszystko jest bezpłatne. Dodatkowo zapłacimy np. za gry, w których można wygrać nagrody, np. zbieranie kaczek, żabek itp. Dodatkowo zapłacimy też za automaty do gier. Za opłatą możemy skorzystać z turbosuszarki (np. po wyjściu z atrakcji, gdzie można się zachlapać wodą), ochlapać uczestników na trasie Splash Battle itp. Możemy również kupić przeciwdeszczowe peleryny i zdjęcia z rollercoasterów (cena 10 zł/1 zdjęcie) - punktów ze zdjęciami szukajcie przy wyjściu z urządzeń. Przygotujcie się również na dość wysokie ceny w sklepikach z pamiątkami i w punktach z jedzeniem (wysokie ceny w stosunku do otrzymanej porcji). Jedzenie nie dość, że trochę drogie, to trafiliśmy na odgrzewanego kurczaka... Lepszym rozwiązaniem więc jest zabranie ze sobą jedzenia, napojów i wszystkich potrzebnych rzeczy.  Na większość atrakcji nie wejdziemy z plecakiem, aparatem, z torbami, kamerkami go pro itp., ale przy większości urządzeń znajdują się miejsca, gdzie możemy odłożyć niepotrzebne rzeczy i przedmioty (oczywiście na własną odpowiedzialność). Każda z atrakcji posiada określone ograniczenia (np. minimalny czy maksymalny wzrost, ciąża, niektóre schorzenia). Warto się z nimi zapoznać. Na stronie internetowej Energylandii znajdziecie wszystkie potrzebne informacje. 
  
Wydaje mi się, że większość osób znajdzie coś dla siebie, chociaż najbardziej skorzystają oczywiście ci odważni. Wiele atrakcji sprawi najmłodszym sporo radości. Warto mieć jednak na uwadze, że wybierając się do Energylandii z dziećmi, musimy być przygotowani na dodatkowe wydatki... po prostu przy niektórych pamiątkach, lodach, soczkach ciężko przejść bez reakcji najmłodszych ;) 
Sama potwornie bałam się tych karuzeli i hardcorowych urządzeń, ale wydanie własnie tych 109 złotych zmotywowało mnie do wejścia na większość z nich. Nie żałuję!
Oprócz wspomnianych urządzeń i atrakcji na terenie Energylandii znajduje się strefa relaksu - leżaki, od niedawna park wodny i sporo obiektów, z którymi nawet takie stare byki jak ja muszą się sfotografować. 



Polecam więc wizytę w Energylandii, chociaż zdaję sobie sprawę, że taka wycieczka dla kilkuosobowej rodziny to naprawdę spory wydatek. 


Byliście w Energylandii?





2 komentarze: