środa, 27 lutego 2019

Korona Gór Polski: Kowadło (wejście zimowe) dla niezmotoryzowanych


Wielu zdobywców Korony Gór Polski jedzie do Bielic, by wejść na 2 szczyty należące do tego zestawienia: Rudawiec (Góry Bialskie) oraz Kowadło (Góry Złote). Faktycznie znajdują się one w niewielkiej odległości od siebie. Trzy lata temu, zimą, po wielkiej przeprawie zupełnie nieprzetartym szlakiem, stanęliśmy na szczycie Rudawca. Możecie przeczytać o tym TU. Niestety wówczas nie starczyło nam czasu, ale przede wszystkim sił, by wleźć na Kowadło. Trochę żałowaliśmy, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kowadło czekało na nas trochę czasu, ale doczekało się naszej wizyty, również zimowej. Zapraszam Was na relację z pięknej widokowo wycieczki po Górach Złotych i Bialskich. Ponieważ nie chciałam, żebyśmy ponownie pchali się zimą na Rudawiec, wymyśliłam ciekawy wariant trasy z wejściem na Płoskę i Czernicę (dwa tysięczniki Gór Bialskich). A że byliśmy zdani na komunikację publiczną, zorganizowanie całości było naprawdę przyjemnym wyzwaniem :-) 

Od dawna ciągnęło mnie w góry zimą. Szukałam miejsca, gdzie można dojechać bez samochodu, ale też takiego niezdominowanego przez trasy narciarskie, by można co nieco po górach pochodzić. Wybór padł na Lądek-Zdrój. Bardzo przyjemne miasteczko z ciekawą zabudową i kilkoma naprawdę fajnymi miejscami, które warto zobaczyć/ zwiedzić. W jednym z kolejnych wpisów napiszę co nieco na temat Lądka. 
Na miejsce dojechaliśmy z Poznania z przesiadką we Wrocławiu. Tu wsiedliśmy w busa przewoźnika P.W. Beskid (stanowiska odjazdowe tych busów znajdują się przy ul. Dawida, w pobliżu galerii Wroclavia, 4 kurdy codziennie). Dojazd z Wrocławia do Lądka oferuje także PKS Kłodzko (odjazdy z dworca autobusowego).

Żeby dojechać do Bielic transportem publicznym trzeba się trochę nagimnastykować. Połączeń jest naprawdę niewiele (3 w ciągu dnia) i autobusy kursują tylko w dni nauki szkolnej. Pierwszy kurs z dworca w Lądku-Zdroju (przy ul. Konopnickiej) jest o godz. 6:07. Lepiej się nie spóźnić, bo kolejny autobus do Bielic pojedzie dopiero o godz. 13:11 ;-) 
Na szczęście udało nam się zdążyć i po ok. 40 minutach byliśmy już na "końcu świata", w Bielicach. Dodam jeszcze, że cały autokar mieliśmy cały dla siebie! Oprócz nas nikt po drodze do niego nie wsiadł! ;) Przed wyjazdem bałam się, że w górach zabraknie już śniegu, ponieważ temperatury zaczęły przypominać bardziej te wiosenne niż zimowe. Krajobraz jaki zastaliśmy w Bielicach nieco nas zszokował. Było ... biało! :D 
Z racji wczesnego startu, dzień dopiero zaczynał się budzić. Dzieciaki spacerowały na autobus (do szkoły), którym przyjechaliśmy, ale w całych Bielicach było bardzo spokojnie i dość sennie...

Bielice

Końcowy przystanek naszego autobusu :)

Zanim weszliśmy na szlak, musieliśmy podejść kawałek do końca wsi. Tam znaleźliśmy kilka tabliczek zapraszających do wejścia na Kowadło. Wchodzimy na zielony szlak, który okazuje się trochę wydeptany. Dzięki temu nie zapadamy się w śniegu. 


Bielice widziane ze szlaku na Kowadło
Na szlaku




Słoneczko dopiero wstawało, zalotnie rzucając swoje promienie na nasze ścieżki...



Gdy weszliśmy głębiej w las, założyliśmy na buty nakładki z kolcami. Wierzchnia warstwa śniegu była zmrożona, śliska, więc kolce znacznie usprawniły wędrówkę. Szło się całkiem wygodnie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy po jak wysokiej warstwie śniegu idziemy, do czasu, gdy na trasie zaczął przebijać słupek graniczny... 


Zauważamy Czernicę (wyższa z lewej) i Płoskę... Jak dobrze pójdzie, jeszcze tego dnia staniemy na ich szczytach!

Czernica i Płoska

Po niecałej godzinie od startu naszej wędrówki meldujemy się na Kowadle. Nawet w zimowych warunkach nie był to trudny szczyt do zdobycia. Robimy pamiątkowe zdjęcia i odbijamy pieczątkę w naszym notesie.



Postanawiamy nieco urozmaicić sobie drogę i schodzimy kawałek szlakiem po czeskiej stronie. Jest nieco mniej przetarty i w pewnym miejscu do schodzenia używam także rąk. 

Kowadło

czeski wierzchołek


fragment czeskiego szlaku

Schodzimy do Bielic w większości tą samą drogą (bardzo tego nie lubimy, ale tym razem inaczej się nie dało). Wędrujemy kawałek w głąb lasu (jakby w stronę Rudawca) szeroką drogą, by po kilkuset metrach odbić ostro w prawo na żółty szlak. Znów nie ma tragedii, idzie się całkiem przyjemnie, widać, że parę osób tędy przed nami szło. Jednak gdy tylko zboczymy z wydeptanej ścieżki, zapadamy się głęboko w śnieg. 

widoki ze szlaku
Jest pięknie! Słońce świeci, a z każdej strony otaczają nas ogromne połacie bielutkiego śniegu. Jesteśmy praktycznie jedynymi piechurami w tym rejonie (nie spotkaliśmy na trasie nikogo!). 



na szlaku


Gdy trasa zaczyna się robić nieco bardziej uciążliwa, a my męczymy się bardziej niż do tej pory oznaczać to może tylko jedno - za moment zdobędziemy szczyt Płoska (1035 m n.p.m.) - nasz pierwszy tysięcznik w tym roku. 


Spacer jej grzbietem przenosi nas w jeszcze bardziej zimowe krajobrazy. 


Tu ślady ludzi nieco się zacierają. Zachowujemy więc ostrożność i bez pośpiechu, chłonąc bajkowe widoki brniemy w stronę Czernicy. Docieramy tam ok. pół godziny po zdobyciu Płoski. 


To najwyższy punkt naszej wycieczki. Planujemy tu dłuższy postój, tym bardziej, że na Czernicy znajduje się, wzniesiona w 2014r.,  wieża widokowa. Później okazuje się, że ma ona znaczenie przeciwpożarowe a nie turystyczne. Jednak wdrapać się na nią po prostu musieliśmy. Czernica jest zalesiona, ale widoki z wieży zapierają dech w piersiach!

w stronę Snieżnika i Czarnej Góry


Pogoda była tak wyśmienita, że udało nam się dostrzec pasmo Karkonoszy ze Śnieżką (ok. 100 km w linii prostej!)

Śnieżka

Karkonosze


Śnieżnik

po lewej Czarna Góra ze stokami narciarskimi

Po prawej (najwyższy) mój ulubiony Śnieżnik




na wieży :) 


Oj super jest ta wieża. Postawiona w bardzo dobrym miejscu. Jej konstrukcja, ale przede wszystkim to, co można z niej podziwiać naprawdę robi wrażenie!

wieża na Czernicy

Do tego momentu naszej trasy mieliśmy naprawdę świetne humory. Rzadko trafiają nam się takie warunki i tak wspaniała widoczność. Za Czernicą zaczęły się małe problemy. 

Żegnamy się z Czernicą...

Czerwony szlak, który później musielibyśmy zamienić na znaki niebieskie wydaje się o wiele bardziej przyjazny niż żółty (którym również dotrzemy do Przełęczy Dział). Mateusz twierdzi jednak, że na żółtym jest "uroczo", no to próbujemy iść wzdłuż znaków tego koloru. 


Początkowo jest naprawdę fajnie. Dziewiczy śnieg, zapadamy się trochę, ale jeszcze żarty i żarciki, wybuchy śmiechu nam towarzyszą. Na mapie to dość krótki odcinek, więc "jakoś to będzie". 




No, ale niestety, dobry nastrój mija, gdy okazuje się, że pokonujemy każdy kilometr trasy w ok. pół godziny! Śnieg był lekko roztopiony i przymarzł, jednak nie tworzy lodowej powierzchni, która jest w stanie nas utrzymać. Stajemy, dwie sekundy i zanim robimy kolejny krok następuje bums! załamanie pokrywy śnieżnej i lądujemy w śniegu do co najmniej połowy łydki. Jest to naprawdę bardzo męczące. Za każdym razem trzeba wydobyć kończynę z zaspy i w podobny sposób wykonać kolejny krok. 


Nawet wejście na szeroką drogę (według mapy) nie rozwiązuje problemu. Zapadamy się dalej, marząc, by jak najszybciej dotrzeć do Przełęczy Dział. 



W końcu jest! Widzimy kolorowe znaki i wiatę turystyczną. Próbujemy się do niej dostać i chociaż chwilę odsapnąć po wyczerpującym marszu. 


Co za miła odmiana - wewnątrz wiaty nie ma śniegu! Rozsiadamy się wygodnie i zastanawiamy nad dalszą drogą. Pierwotnie myśleliśmy, żeby zejść bezpośrednio do Lądka Zdroju. Całość takiej trasy to jednak ok. 25 km. Zimą, przy nieprzetartym szlaku i ograniczonej długości dnia, byłoby nam chyba ciężko, pomimo rozpoczęcia dnia na szlaku przed godziną 7. 

widok z wiaty

Wybieramy zejście do Stronia Sląskiego. Jest znacznie krótsze, a jeśli zdążymy przed 18, to bez problemu złapiemy jakiegoś busa do Lądka. 

Czyli dalej idziemy żółtym szlakiem... Nie jest najlepiej. Widać, że kilka osób szło tędy przed nami, ale mimo to wciąż lądujemy z każdym krokiem głęboko w śniegu.


Dopiero gdy jesteśmy zdecydowanie niżej, śniegu robi się mniej. Wtedy przyspieszamy i idzie nam się o wiele wygodniej, jednak gubimy szlak. Na szczęście zerkając w mapę, Mateusz sprowadza nas na właściwą trasę. 



Żegnamy się z górami, docierając najpierw do zabudowań Goszowa (znajduje się tu m.in łowisko pstrąga Raj Pstrąga), później Stronia Sląskiego. 


Stronie Śląskie... gdzie ten śnieg? 

Jesteśmy grubo przed 18, ale wydaje nam się, że jeden z busów właśnie odjechał, więc szukamy jakiegoś miejsca, w którym będziemy mogli coś zjeść, wypić piwko. Wówczas na przystanek podjeżdża busik, którym w kilka chwil dostajemy się do Lądka- Zdroju. To była ciekawa zimowa lekcja w górach! Na pewno na długo ją zapamiętamy.

Jako ciekawostkę wrzucam Wam zdjęcie przystanku autobusowego w Stroniu... Ciekawe urozmaicenie, prawda?


A na koniec tradycyjna mapka:



Dystans ok. 17 km/ czas przejścia (nie wliczając dłuższych postojów na Kowadle i Czernicy) ok. 7 godzin!