W Świeradowie-Zdroju w ostatni weekend marca było czuć już wiosnę. Kilkanaście stopni ciepła, pierwsze kolorowe kwiaty zasłały miejskie trawniki. Nikt nie spodziewał się, że parę dni później przyjdzie kolejny atak zimy. Cieszyliśmy się chwilą, zwiedzaliśmy ochoczo tę uzdrowiskową miejscowość. Jednak przyjechaliśmy tu przede wszystkim, by pochodzić po Górach Izerskich.
Przed wyruszeniem na szlak zajrzeliśmy do przepięknej Hali Spacerowej, która podobno konkuruje z podobnym obiektem w Szczawnie-Zdroju o miano najpiękniejszej. Kiedy byliśmy w Świeradowie ostatnim razem nie było nam dane tu wejść ze względu na pandemiczne obostrzenia. Dziś nie wiem, którą halę umieściłabym na wyższym stopniu podium. Ta w Świeradowie jest przeurocza, z kolei całe Szczawno-Zdrój darzę ogromną sympatią. Zwiedzając modrzewiową świeradowską budowlę warto się rozglądać. Na jednej ze ścian, podpowiem, że nad sceną, znajduje się herb Schaffgotschów, dawnych właścicieli Świeradowa. Jego fragment możecie zobaczyć na drugim zdjęciu z wnętrza hali.
Przy Domu Zdrojowym odnajdujemy czerwony szlak i rozpoczynamy podejście na Stóg Izerski. Trasa początkowo prowadzi asfaltem, dopiero przy Domu Wypoczynkowym Czeszka wprowadza, w las. Ku naszemu zaskoczeniu, pod stopami pojawia się śnieg. Jest mokry, mocno nasączony wodą. Sytuację "ratują" pojawiające się od czasu do czas asfaltowe fragmenty, na których po śniegu nie było śladu. Ale te się kiedyś kończą. Ostatni kilometr podejścia do schroniska na Stogu Izerskim dał nam w kość. Nie dość, że jest całkiem stromo, to w zacienionych miejscach połacie śniegu stawały się rozległymi lodowymi płatami.
Na pierwszym większym wypłaszczeniu przywitała nas pani kopciuszkowa ;-) Ile się namęczyłam, by zrobić jej zdjęcie.
Kierujemy się w stronę schroniska, przy którym jak na piątek rano, poza sezonem, kręci się sporo ludzi. Działa jeszcze stok narciarski, więc nie brakuje chętnych, którzy chcą wykorzystać ostatnie tchnienie zimy.
Za nami zaledwie 5 km wędrówki, a jesteśmy już całkiem zmęczeni. Rozsiadamy się i przez dłuższą chwilę próbujemy rozpoznać to, co widać sprzed schroniska.
Ruszamy dalej szlakami w trzech kolorach - żółtym, zielonym i czerwonym. Naszym celem pośrednim jest Stóg Izerski (1108 m n.p.m.) - szczyt znajduje się nieco powyżej schroniska. Niestety brakuje jednoznacznej tabliczki z nazwą szczytu. Udało nam się odnaleźć jedynie niewielką blaszkę na drzewie:
Docieramy do Przełęczy Łącznik, która jest wododziałem pomiędzy zlewiskami Morza Bałtyckiego i Północnego. Stanowi także ważny węzeł szlaków. Na kamieniu możemy dostrzec napis "Sophienweg" , co w wolnym tłumaczeniu oznacza - droga/ścieżka Zofii. Miejsce to natomiast na niektórych mapach nazywane jest Kamieniem Zośki. Swoją nazwę zawdzięcza prawdopodobnie Zofii Schaffgotsch (z domu von Oppersdorf), żonie Fryderyka.
W tym miejscu rozpoczęła się największa "zabawa". Wybraliśmy żółty szlak do Chatki Górzystów. Początek zapowiadał się całkiem w porządku. Od razu było widać, że ścieżka jest mniej uczęszczana niż te, którymi szliśmy do tej pory. Po przejściu krótkiego odcinka spotkaliśmy sympatyczną parę, która ostrzegła nas, żebyśmy dalej uważali, by nie wpaść do rzeczki. Zamieniliśmy parę zdań i się rozeszliśmy w przeciwne strony. Jeśli trafią przypadkiem na ten wpis - serdecznie Was pozdrawiamy!
Faktycznie dalej płynęła sobie rzeczka i to nie byle jaka, bo zerkając w mapę, okazało się, że zasila ona , płynącą obok, Izerę. Słychać było jak woda przepływa pod pokrywą śnieżną. Uważaliśmy na każdy krok i próbowaliśmy nie zamoczyć butów. W pewnym momencie zrobiłam coś głupiego. Chcąc przekroczyć szczelinę, którą płynęła woda, przeskoczyłam ją. Noga przebiła się przez ok. 40-centymetrową warstwę śniegu, wpadła do wody tak głęboko, że brunatna breja zdołała jeszcze wlać mi się do buta od góry. Nauczka na całe życie ;) Dobrze, że nie było mrozu. Ten fragment żółtego szlaku szliśmy bardzo długo. Najtrudniejszy kilometr zajął nam dobre 50 minut.
Nie spodziewaliśmy się, że na koniec sezonu zimowego w Górach Izerskich będzie jeszcze tak dużo śniegu!
Gdy zobaczyliśmy żółty domek, postanowiliśmy chwilę odpocząć. Dobrze nam to zrobiło. Chociaż gdy tak siedzieliśmy sobie w słońcu, sączyliśmy gazowany złoty napój z procentem ;-) kompletnie nie chciało nam się ruszyć dalej. Przechodzący obok nas turyści mówili, że do Chatki Górzystów trasa nie jest przyjemnością. Później okazało się, że w porównaniu do balansowania na ostatnim odcinku, szło się tam całkiem wygodnie.
W planie tego dnia ważną pozycję zajmowały kultowe naleśniki w Chatce Górzystów. Ponieważ nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji ich spróbować, przez całą drogę zastanawialiśmy się co takiego może być w naleśnikach, że tyle osób o nich mówi i pisze ;) Byliśmy znów trochę zmęczeni to i głód zaczął zaglądać nam w oczy. Szlak zaczął się dłużyć, szczególnie, gdy zaczęliśmy zastanawiać się, czy o tak późnej porze jeszcze załapiemy się na te naleśniory ;)
Trochę przyjemniej zaczęło się robić, gdy wyszliśmy na Halę Izerską. Piękny widok ośnieżonych Karkonoszy dodał nam sił.
Na Hali Izerskiej spod śniegu wystają fundamenty dawnych zabudowań. Są to pozostałości osady Gross Iser. Według źródeł, pierwszy dom wybudował tu w 1630 r. Tomasz, przybysz z Czech. Domów zaczęło przybywać, a w latach 30-tych XX w. powstało tu nawet schronisko młodzieżowe. Rozwój Świeradowa i wzmożone wycieczki turystów na Halę Izerską sprzyjały rozkwitowi miejscowości. Liczne gospody, schroniska turystyczne, kawiarnia, młyn, szkoła... całość na starych zdjęciach wygląda naprawdę sielsko i nostalgicznie. Po II wojnie światowej, osada znalazła się w granicach Polski. Otrzymała wówczas nawet polsko brzmiącą nazwę - Skalno. W 1945 r. na Halę Izerską wkroczyli żołnierze Armii Czerwonej. Szukali kobiet i kosztowności. Niewiele znaleźli. Mieszkańcy osady zdążyli uciec i pochować się w lasach. Na miejscu został tylko Paul Hirt, właściciel jednego ze schronisk. Nie chciał powiedzieć, gdzie się wszyscy podziali. Odmowa udzielenia informacji kosztowała go życie. Został zastrzelony pod budynkiem, którego był właścicielem. Co się stało z pozostałymi zabudowaniami? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wiadomo, że po "wizycie" Armii Czerwonej, osada została przejęta przez Wojska Ochrony Pogranicza. Część ludzi zostało przesiedlonych do Świeradowa- Zdroju. Pozostali dobrowolnie opuścili teren Hali Izerskiej. Skalno opustoszało do października 1945 r. Od tamtej pory nie wiadomo co działo się na tym terenie. Zdjęcia lotnicze z 1953 r. potwierdzają, że w tym roku osada jeszcze istniała. Widać na nich zabudowania wsi Gross Iser. Kolejne potwierdzone informacje pochodzą z roku 1957. Wtedy Skalna już nie było.
Wchodzimy w końcu w gościnne progi Chatki Górzystów. Zamawiamy naleśniki i już po pierwszym kęsie wiemy o co tyle hałasu. Najpyszniejsze naleśniki jakie w życiu jedliśmy! Nie ma w tym ani grama przesady. Zresztą klimat tego miejsca także jest wspaniały. Chcemy tu koniecznie wrócić jak będzie cieplej, może nawet na nocleg pod namiotem?
przed Chatką Górzystów
Przed nami jeszcze 7 kilometrów do Świeradowa. Dzień się kończy, ale zanim słońce na dobre się pożegna, mamy wyjątkową okazję podziwiać jego zachód na Hali Izerskiej! ❤
Do Polany Izerskiej szło się nam całkiem przyjemnie. Im bliżej Świeradowa byliśmy, tym trudniej było stawiać kroki ze względu na oblodzenie. Przydały się nam zarówno czołówki jak i nakładki z kolcami na buty. Niebieski szlak przebiega obok nowej świeradowskiej atrakcji - wieży Sky Walk. Stamtąd pomaszerowaliśmy już prosto do naszego miejsca noclegowego.
Ten żółty szlak jest mniej uczęszczany. Zima jest fajna opcją na spacer na rakietach - często można porównać w świeżym śniegu :)
OdpowiedzUsuńNaleśniki kiedyś były większe. Teraz są jakieś małe. Jednak smaku nie można im odmówić, są dobre.