Wałbrzych jest dla nas sprawdzoną bazą wypadową na sudeckie szlaki. Dookoła miasta można znaleźć wiele interesujących, niezatłoczonych ścieżek, które prowadzą na okoliczne szczyty i wzniesienia. Z Wałbrzycha łatwo dostać np. w Góry Sowie czy Kamienne dzięki połączeniom kolejowym i autobusowym. Właśnie z komunikacji autobusowej skorzystaliśmy, by zrealizować opisywaną trasę. Na wałbrzyskim Placu Grunwaldzkim wsiedliśmy w autobus nr 5 do Głuszycy. Bilety na przejazd można kupić, płacąc zbliżeniowo w pojeździe (w specjalnych automatach).
Z przystanku Głuszyca Sienkiewicza 59, wycofaliśmy się kawałek w stronę stacji benzynowej w biało-czerwonych barwach i jeszcze przed nią skręciliśmy w ul. Bolesława Chrobrego.
Po przejściu nieco ponad 1,5 km odnajdujemy oznaczenia niebieskiego szlaku. Jesteśmy już w granicach wsi Grzmiąca. Naszą uwagę przykuwa prawie stuletni komin nieczynnego zakładu drzewnego. Do dziś robi wrażenie. Na skrzyżowaniu wybieramy samodzielny żółty szlak i wędrujemy wzdłuż potoku i niskiej zabudowy Grzmiącej. Przyroda jak na początek wiosny przystało, powoli budzi się do życia. Odgłosy ptaków przybierają na sile, a kilku "ptasich solistów" udaje nam się zlokalizować wzrokiem:
Rozglądamy się dookoła, wtem z naprzeciwka słyszymy przyjazny głos. Pani z bukietem sosnowych gałązek życzy nam miłego dnia i dopytuje czy idziemy na Rogowiec (owszem wybieramy się tam, ale najpierw naszym celem jest Gomólnik Mały). Poleca także zajrzeć do zabytkowego kościoła przy drodze.
Kościół (pw. Narodzenia NMP) powstał w połowie XVIw. i ,po wielu remontach, przetrwał do dziś. Jest jednym z nielicznych zachowanych kościołów drewnianych w Sudetach.
Naciskamy klamkę i z lekkim zawahaniem wchodzimy do środka. Nasza niepewność się wzmaga, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że być może przeszkodziliśmy komuś w modlitwie. Mężczyzna odwraca się w naszym kierunku i czuję na sobie jego piorunujący wzrok. Poważnym tonem pyta skąd jesteśmy i wkrótce później znika całe napięcie. Dłuższą chwilę rozmawiamy z mieszkańcami Grzmiącej, z małżeństwem z wieloletnim stażem. Opowiadają nam o kościółku, o dzwonie, który stosunkowo niedawno przestał bić, ale zostawiono go na pamiątkę. O tym, że w czasie II wojny światowej takie dzwony były przetapiane na broń i amunicję i że to naprawdę niezwykłe, że ten się zachował. Dowiedzieliśmy się o starych niemieckich dokumentach umieszczonych w wieży kościoła, odkrytych przypadkiem podczas prac remontowych; o skradzionych aniołkach z ołtarza, które zostały zastąpione obecnie replikami (niestety obcięłam je na poniższym zdjęciu , skupiając się na drewnianych elementach ołtarza , które, jak się okazało, wykonał nasz rozmówca siedzący w kościelnej ławce - niesamowite!) .
ocalony dzwon
Pogawędka mogłaby trwać jeszcze dłużej, ale byliśmy zmuszeni ruszyć w dalszą drogę, by zdążyć na pociąg do domu. Pożegnaliśmy się z sympatycznym małżeństwem i skierowaliśmy się w stronę punktu pośredniego - Gomólnika Małego. W miejscu, gdzie żółty szlak skręca w prawo nad strumykiem, my skręcamy w lewo (bez oznaczeń). Dobrze widoczną ścieżką idziemy w stronę rozległej polany i Przełęczy pod Gomólnikiem. Na rozwidleniu ścieżek, wybieramy tę, która łagodnie odbija w lewo. Po krótkiej chwili wchodzimy w las i ponownie skręcamy w lewo. By dotrzeć do tabliczek z nazwą szczytu musimy jeszcze pokonać strome podejście. Jesteśmy na Gomólniku Małym!
Rozejrzeliśmy się dookoła - wszędzie drzewa. Gdzie jest ten punkt widokowy, o którym czytaliśmy? Może zarósł albo chodziło o ten drugi Gomólnik (826 m n.p.m.) w pobliżu? Mamy spore wątpliwości. Na papierowej mapie nie zaznaczono punktu widokowego. Zasięg internetu kiepski, więc dopiero po czasie dowiadujemy się, że byliśmy na właściwym Gomólniku, a świetną panoramę można podziwiać gdy pójdzie się ścieżką ze szczytu kilkaset metrów dalej. A to pech! Obecnie trwa instalacja platformy widokowej w tym miejscu, więc niestety jedyną szansę, by zobaczyć ją bez dziwacznej konstrukcji straciliśmy bezpowrotnie :( Zdarza się.
Wracamy do przełęczy tą samą drogą. Przyglądamy się szczytom Gór Suchych, które podczas podchodzenia na Gomólnik mieliśmy za plecami. Rozpoznajemy Ruprechtický Špičák (z charakterystyczną wieżą widokową) . Już nieraz dał nam popalić, gdy na niego wchodziliśmy ;)
Tym razem na rozwidleniu ścieżek, skręcamy w lewo i początkowo bez oznaczeń szlaku, pniemy się łagodnie w górę. Mnie zastanawiają jeszcze pozostałości fundamentów oraz betonowe elementy wystające nieco powyżej traw. Jak wyczytać można na stronie polska-org.pl, kiedyś miał tu stać schron turystyczny Onkel Toms Hütte (Chata Wuja Toma).
Dość oczywista ścieżka doprowadza nas do szlaków w kolorze żółtym i czerwonym. Skręcamy w prawo i po dłuższej chwili znajdujemy się przy Skalnej Bramie. Efektowne , nieco zadziorne, skałki są częstym celem wędrówek lokalnych mieszkańców.
Dalej czeka nas dość forsowne podejście na Rogowiec (samodzielny szlak żółty). Na szczycie znajdują się ruiny zamku z końca XIIIw. , którego powstanie przypisuje się księciu Bolkowi I świdnickiemu .
Ruiny Zamku Rogowiec
Widoki z Rogowca są bardzo przyjemne. Nawet przy nieidealnej widoczności, można rozpoznać chociażby sylwetkę Chełmca i Borowej:
Na Rogowcu mocno wiało, więc dość szybko postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Stromym fragmentem żółtego szlaku docieramy do rozwidlenia ścieżek, gdzie wybieramy tę znakowaną na niebiesko (początkowo równolegle z czerwonymi oznaczeniami) i trzymamy się jej aż do Ptasiego Rozdroża.
Musimy obniżyć się o ok. 250 metrów, a następnie rozpocząć mozolne podejście na najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich - Borową. Po drodze podziwiamy śnieżyce wiosenne w naturalnym środowisku. Przepiękne są te kwiaty!
Z Ptasiego Rozdroża idziemy ok. 100 metrów równolegle szlakami niebieskim i czarnym. Następnie trasy się rozwidlają. Niebieska okrąża Borową, czarna przeprowadza przez najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich. Skusiliśmy się na drugi wariant. Podchodząc od Ptasiego Rozdroża na Borową, warto spoglądać za siebie. Pięknie widać szczyty Gór Kamiennych, a przy odrobinie szczęścia, także Karkonoszy.
Zdobywamy Borową i tradycyjnie wchodzimy na wieżę widokową.
Na Borowej byliśmy już przy lepszej widoczności, ale to, co mogliśmy zobaczyć tym razem, również nas satysfakcjonowało.
Przed nami najtrudniejszy fragment wycieczki - zejście z Borowej czarnym szlakiem (odcinek ten nazywany jest ścieżką przez mękę). Mieliśmy okazję poznać go już dwukrotnie podczas podchodzenia i raz schodząc, a właściwie zjeżdżając na tyłku po śniegu ;) Bez śniegu też nie było łatwo. Stromo, ślisko, ze sporą ilością błota, które tylko czekało na jeden fałszywy ruch, by wedrzeć się pomiędzy włókna naszej odzieży ;)
Odetchnęliśmy z ulgą dopiero na Przełęczy Koziej. Trzymając się dalej czarnego szlaku, kierujemy się w stronę tunelu pod Małym Wołowcem. Na skrzyżowaniu ze szlakiem zielonym, skręcamy w prawo (na zielone znaki) i po chwili widzimy budynek stacji kolejowej Jedlina Górna. Tuż obok niego znajduje się wylot dwóch tuneli.
Tunel pod Małym Wołowcem to najdłuższy skalny tunel kolejowy w Polsce. Jak wspomniałam, w tym miejscu tunele są dwa. Przez jeden nadal kursują pociągi na trasie Wałbrzych - Kłodzko (tym tunelem nie przechodzimy!). Drugi jest świetną atrakcją turystyczną. Wchodząc do niego, widać jedynie niewielkie światełko - wyjście, które znajduje się 1600 metrów dalej. Poruszanie się po tunelu bez źródła światła jest raczej kiepskim pomysłem. Co prawda dziś nie ma już w nim torów, ale podłoże stanowi tłuczeń, w wielu miejscach tworzą się spore kałuże i otaczająca ciemność może nieco zaburzyć orientację. Warto przejść tunel z latarką, dzięki czemu nie tylko można poczuć się pewniej, ale także zobaczyć więcej jak np. przedwojenne porcelanowe tabliczki z kilometrażem.
Wspomagając się nieco mapą w telefonie, docieramy do dworca kolejowego Wałbrzych Główny, skąd za parę chwil odjedziemy pociągiem do Poznania. Budynek dworca został niedawno wyremontowany i dziś wygląda naprawdę imponująco. Podobnie jak widok z peronu:
Całą trasę możecie zobaczyć na poniższej mapce:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz