czwartek, 18 października 2018

Bieganie w górach: Festiwal Biegowy w Krynicy-Zdroju / Bieg 7 Dolin

Wiedziałam, że do Krynicy wrócę. Mój debiut w biegu górskim (Bieg 7 dolin) 2 lata temu rozkochał mnie w biegach górskich na dobre. Przez to mam sentyment do Krynicy i mogę znów to napisać - chętnie jeszcze kiedyś tu przyjadę wziąć udział w Festiwalu Biegowym. 
W tym roku do Krynicy Zdroju pojechałam z Mateuszem. Wzięliśmy dwa dni urlopu, by nieco wcześniej dotrzeć w te piękne rejony. Pierwszego dnia pobytu zdobyliśmy Lackową, drugiego zwiedzaliśmy Gorlice i Biecz. Przyszedł w końcu dzień, najważniejszego dla mnie w tym roku, startu w zawodach. 

Rano spotykamy się z Anią (koleżanką z grupy biegowej), jej chłopakiem a także z Ewą i Bogdanem, których możecie kojarzyć z moich wcześniejszych wpisów. Mamy chwilę na zdjęcia, po czym wsiadamy z Anią do autokarów, które zawożą nas do Piwnicznej Zdroju, gdzie znajduje się start Biegu 7 Dolin na dystansie 34km. Nasi Kibice zostają w Krynicy.

z Anią w Krynicy

W Piwnicznej mamy trochę czasu. Pijemy kawkę, jemy drugie śniadanie. Miło spędzamy czas przed startem. Taka błoga atmosfera sprawia, że w ogóle nie myślę o biegu. No dobra, w końcu trzeba było się zebrać i udać pod most ;)

most w Piwnicznej

Stacja kolejowa w Piwnicznej

Punktualnie o 11:30  rusza bieg. My z Anią biegniemy z dwuminutowym opóźnieniem, w tzw. drugiej fali. Od samego początku jest stromo pod górę. Maszerujemy więc wspinając się hen wysoko, później nadrabiamy czas zbiegając. Trasa mija bardzo przyjemnie. Góra - dół i tak na zmianę. 

początek trasy biegu

Dość szybko robię się głodna. Odliczam więc czas do pierwszego punktu żywieniowego w okolicy 11 kilometra :) Musimy pokonać do niego dość stromy zbieg, później już asfaltem łagodnie pod górkę i będzie! Po drodze zagaduje nas Andrzej. Miło się gawędzi, czas szybciej mija. Docieramy do punktu w Wierchomli. Zauważam tam naszych prywatnych kibiców! Cieszę się ogromnie, bo miało ich nie być. Podobno droga dojazdowa miała być zamknięta, ale jakoś udało im się dotrzeć. Super! To nastraja mnie bardzo pozytywnie. 

dobiegamy do punktu /fot. Ewa

Robimy krótki postój, dzielimy się wrażeniami z ekipą.

fot. Mati

przed punktem żywieniowym/ fot. Mati
Korzystając z pomocy naszych dzielnych kibiców, "rzucam się" na pomarańcze i banany, uzupełniam bukłak i nie chcę tracić więcej czasu, więc poganiam trochę Anię i gnamy dalej!

humor dopisuje :) /fot. Mati

tyle jedzenia!!!!! Może ja tu zostanę?! :) /fot. Mati

najedzona to szczęśliwa ;) /fot. Mati
Dziarsko ruszamy do przodu. Przed nami jeszcze ładny kawał trasy!


w drogę/ fot. Mati

Trochę mi smutno, że z naszymi prywatnymi kibicami spotkamy się dopiero na mecie, ale mobilizuje  mnie to do tego , by dotrzeć do niej jak najszybciej. 
Za punktem mamy kawałek asfaltu, ale zaraz potem musimy rozpocząć podejście pod stok narciarski. Wiem już co nas czeka. To dość trudny fragment trasy, wszyscy podchodzą. Dzięki temu nie czuję presji, by biec :-) 

Podejście pod stok

Za tym sporym wzniesieniem rozstajemy się z Anią. Twarda z niej babka - wiem, że sobie poradzi. To jej debiut w górach. Ja postanawiam powalczyć o czas poniżej 5:00 h. 
Przed nami trochę "darmowych" kilometrów, a więc malowniczych ścieżek schodzących delikatnie w dół. Można tu nadrobić trochę czasu. Później czeka nas stromy zbieg do Szczawnika. Dwa lata temu przysporzył mi sporo trudności, w tym okazał się niewiele łatwiejszy, ale już nie czułam potrzeby, by się gdzieś z boku zatrzymywać. Za to w Szczawniku poczułam już uda i kolana i wiedziałam, że czekają mnie co najmniej tygodniowe zakwasy. Nie myliłam się ;) 

Tuż za punktem pomiarowym w Szczawniku, spotykam Andrzeja, którego poznałyśmy z Anią przed punktem na 11 km. Zagaduję i przedstawiam mu mój dalszy plan na fragment trasy do Bacówki nad Wierchomlą. Ten odcinek jest zbyt łagodny, żeby iść i zbyt stromy, by go w całości biec. Postanowiłam więc liczyć do dwudziestu maszerując i taki sam czas biec, na zmianę. Andrzejowi chyba spodobała się moja propozycja i w ten sposób pokonujemy odcinek ok. 5 km do ostatniego punktu odżywczego na trasie. Rozmawiamy, wzajemnie się motywujemy, jakoś przyjemniej mija ten czas. 
Przy Bacówce Andrzej znajduje swoich kumpli, życzymy sobie powodzenia na kolejnym odcinku trasy. Ruszam na wyżerkę ;) Pomarańcze, banany... izotonik... Uzupełniam też bukłak z wodą i zaczynam powoli truchtać w kierunku Runka. 

punkt przy Bacówce nad Wierchomlą

Przed Bacówką nad Wierchomlą/ po tym selfie klisza pękła (aparat się wyłączył ;)) 

Podejście pod Runek nie jest ciężkie, chociaż to najwyższy punkt trasy. Jakieś 2 km wdrapujemy się na górę, a później będzie już tylko łatwiej. Mimo to, na Runku widzę obrazek przypominający 35 kilometr maratonu... niektórym po prostu brakuje sił... 

Ja jakiś zapas jeszcze mam, żel zjedzony, będzie można za moment popylać w dół.

Okolice 25 kilometra /fot. szkiełko i oko

Z Runka właściwie się zbiega. Po drodze jest jeszcze kilka/kilkanaście mniejszych podbiegów, ale trasa zwiastuje zbliżanie się do mety. Tu zaczynam obliczenia, czy zmieszczę się w zakładanym czasie. Zaczyna do mnie docierać, że mam szansę nawet na dużo lepszy wynik. Boję się, że zegarek przekłamuje dystans, bo wydaje mi się to dość nieprawdopodobne. Gdy widzę jednak tabliczkę "5 km do mety", przychodzi wzruszenie... tak! Wszystko jest możliwe! Za chwilę tabliczką informująca o zaledwie 3 km, usta mi drżą, jakbym za moment miała się rozpłakać ze szczęścia (2 lata temu miałam w tym miejscu podobne objawy ;) ). Końcówkę biegnie się już dość przyjemnie. Ostatni fragment, zanim zbiegniemy do Krynicy, pokonujemy wąską ścieżką wzdłuż płotu. Stopy mam już na brukowanym chodniku, meta jest naprawdę blisko. Wyskoczyłam ze ścieżyny jak rakieta, słyszę komplement "ale tempo na finiszu!" No to jak głupia przyspieszam. Ktoś krzyczy, że mam gonić chłopaka przede mną. Zrywam się więc sprintem do ataku. Myślę, że meta za moment, ale ona jest kawaaałek dalej. Faceta nie udało mi się dogonić. Wyprzedzam za to dziewczynę, z którą na ostatnich kilometrach na zmianę się wyprzedzałyśmy. Widzę zegar odmierzający czas od startu najdłuższego dystansu Biegu 7 Dolin (100km), więc jestem już pewna, że to "właściwa" meta. Postanawiam się uśmiechnąć, chociaż ten zryw przed metą mnie lekko dobił. Niech kibice widzą, że było fantastycznie! Meeeetaaa! Mam to! Na zegarku czas 4:33h !

meta/ fot. Natalia Podsadowska Fotografia

Oficjalny czas brutto: 4:35:21 
Jestem 47 kobietą na mecie i 19 w swojej kategorii wiekowej K30 :) na dystansie 34 km

Emocje wzięły górę, łzy popłynęły. Słyszę gratulacje z ust obcych biegaczy. Czuję się wspaniale. Szukam swoich kibiców, zastanawiam się, czy widzieli moją uśmiechniętą gębę wbiegającą na metę. Widzę ich, jak idą w kierunku mety. Wydają się zaskoczeni. Gdzie byliście? - pytam. - No na obiedzie... miałaś dopiero za chwilę przybiec.. no eee... za szybko przybiegłaś!

Kurtyna! :D

za linią mety/ fot.Ewa

Niedługo po mnie na metę dobiegł Andrzej, chwilę później Ania! Ale to był piękny dzień w Beskidzie Sądeckim! 


Na koniec wszyscy poszliśmy na lody, a nieco później zaczęliśmy świętować nasze bardzo dobre wyniki! Z Krynicy wróciliśmy bardzo zadowoleni i uśmiechnięci. To był naprawdę udany długi weekend!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz