O ciekawej platformie widokowej w Woli Kroguleckiej dowiedziałam się jakiś czas temu. Od razu umieściłam ją na swojej liście miejsc do zobaczenia. Wreszcie nadarzyła się okazja, by ją odwiedzić.
Najczęściej łowcy pięknych widoków pod "ślimaka", jak nazywana jest ta konstrukcja, podjeżdżają samochodem - prowadzi do niej utwardzona droga. Przy ślimaku znajduje się także niewielki parking. A co jeśli nie dysponujemy samochodem? Możemy skorzystać z transportu publicznego i np. wkomponować odwiedzenie platformy w Woli Kroguleckiej w bardzo ciekawą, kilkunastokilometrową trasę.
Wędrówkę rozpoczęliśmy w Barcicach. Dojechaliśmy tu z Piwnicznej-Zdroju autobusem za pociąg (obecnie - listopad 2022 kilka połączeń na tym odcinku obsługiwanych jest już przez pociągi). Od razu ruszamy niebieskim szlakiem w stronę "ślimaka" w Woli Kroguleckiej.
Czeka nas niespełna 4-kilometrowy marsz po asfalcie. Dla wielu może nie jest to zbyt miłe doznanie, ale gdy rozejrzymy się dookoła i skierujemy swoją uwagę na okoliczne szczyty, czas minie na pewno dużo przyjemniej. Końcowe 300 metrów dojścia do tego punktu widokowego musimy podejść bez oznaczeń szlaku.
Platforma w Woli Kroguleckiej to naprawdę świetna atrakcja. Umożliwia podziwianie rozległych widoków obejmujących m.in. szczyty Beskidu Sądeckiego, Wyspowego oraz Gorców. Zadbano tu także o funkcję rekreacyjną (wiata) , a w drewnianej szopce ukryto nawet przenośną toaletę.
jesienne widoki wprawiają w zachwyt; z prawej strony Makowica (948 m n.p.m.) , na którą tego dnia jeszcze wejdziemy.
zbliżenie na Zamek Rytro
Widoki z platformy bardzo przypadły nam do gustu. Gdyby nie silny wiatr, pewnie nieco dłużej przyglądalibyśmy się okolicznym szczytom. Tym bardziej, że pogoda była bardzo dynamiczna i co chwilę pokazywało się coś nowego.
Wracamy na niebieski szlak tą samą drogą. Jeszcze kawałek maszerujemy asfaltem, a później szlak przybiera bardziej leśny charakter.
Kolory jesieni nas zachwycają. Nieco mniej odcinek drogi, która jest kompletnie rozjeżdżona przez ciężki sprzęt , jaki pracował tu przy wycince drzew. Uważnie stawiamy każdy krok, z nadzieją, że błoto nie wleje nam się do butów ;)
Most nad Głębokim Jarem (przy szlaku) grozi zawaleniem. I chociaż chciałoby się nim przejść na drugą stronę, nie ignorujemy zakazu wejścia.
Błoto, błoto wszędzie!
Szlak ma bardzo urozmaicony przebieg, trzeba więc zachować czujność. Błotniste drogi co jakiś czas zmieniają się w nieco wygodniejsze ścieżki, po czym znów "wita" nas kleista breja.
Na fragmencie zniszczonej drogi udało nam się zobaczyć uroczego płaza. Spotkania z salamandrą plamistą są dla nas wciąż rzadkością.
Na skrzyżowaniu szlaków (Podmakowica) nie znajdujemy żadnych strzałek i oznaczeń. Dzięki mapie wiemy, że niebieski szlak prowadzi przez Makowicę (948 m n.p.m.) , a żółty trawersuje zbocze. Ponieważ powoli kompletujemy koronę Beskidu Sądeckiego, musieliśmy wybrać pierwszą opcję.
Makowica wycisnęła z nas siódme poty! Ten szczyt o niepozornej wysokości potrafi zmęczyć i sprawić, że marzymy, by jak najszybciej stanąć na najwyższym punkcie tej góry. I kiedy wydaje nam się, że to już za moment, czeka nas kolejny zawijas, parę metrów po płaskim terenie i znowu wdrapywanie się do góry.
W końcu meldujemy się na szczycie. Ten jest całkowicie zalesiony. Jesienią zza drzew, niezbyt wyraźnie przebija jedynie Masyw Radziejowej.
Chwilę później możemy podziwiać go w pełnej krasie. Zejście z Makowicy przynosi chwilową ulgę od zmęczenia, ale wymaga zwiększenia uwagi, bo pod liśćmi czają się korzenie i kamienie, na których niespodziewanie można wywinąć orła.
Radziejowa widziana ze szlaku
Docieramy do węzła szlaków Zadnie Góry. Krzyżują się tu szlaki w trzech kolorach. I chociaż chciałoby się pomaszerować czerwonym szlakiem w stronę Hali Łabowskiej (może kiedyś), rozsądek podpowiada schronisko Cyrla. Docieramy tu po ok. kwadransie od rozwidlenia. W międzyczasie ja zaliczam poślizg niekontrolowany i ląduję na "czterech literach". Kolor błota na spodniach wygląda podejrzanie 😂.
Schronisko Cyrla jest tak klimatyczne, że spędzamy tu naprawdę dużo czasu. Przypomina nam trochę Siekierezadę w Bieszczadach, ale nie ze względu na wystrój, ale atmosferę, która pochłania tak, że przestaje się kontrolować zegarek. Jemy zupę, pyszne naleśniki, próbujemy śliwowicy. W międzyczasie rozmawiamy z ludźmi - i miejscowymi i turystami. Dzięki czemu np. wiemy już, że następnym razem spróbujemy tu kiełbasy po łabowsku (kiełbasa w cieście naleśnikowym).
W pewnym momencie orientuję się, że do zmroku zostało nam ok. 1,5 h. Tego dnia nie wzięliśmy ze sobą czołówek, bo pierwotnie zaplanowałam krótszą o prawie połowę trasę (nauczka na przyszłość - czołówka w plecaku musi być zawsze!). Żegnamy się więc niechętnie z biesiadnikami i rozpoczynamy zejście w stronę Rytra.
Tabliczka wisząca w schronisku Cyrla
Szkoda opuszczać mury schroniska...
Po drodze udało nam się załapać jeszcze na całkiem przyjemne widoki. Wiedzieliśmy jednak, że z każdą chwilą maleją szanse na odwiedzenie Zamku Rytro, który miał być ostatnią atrakcją tego dnia.
Na szczęście dotarcie do asfaltowej drogi, która prowadzi do ruin, zajęło nam mniej czasu niż się spodziewaliśmy. Zmrok wciąż jeszcze nie zapadł. Ruszyliśmy więc dziarsko przed siebie.
Zamek powstał prawdopodobnie przed 1312 rokiem. Pięknie położony, skrywa wciąż wiele tajemnic. Według legendy, w jego podziemiach ukryty jest skarb.
Wstęp na teren Zamku jest bezpłatny. Naszym zdaniem, warto tu dotrzeć, chociażby ze względu na przyjemne widoki i ducha historii.
Do Rytra schodzimy asfaltową, wygodną drogą. Przez moment wspomagamy się latarką w telefonie. Wsiadamy w autobus do Piwnicznej, do której dojeżdżamy w kilka minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz