Nie zawsze przepadam za zwiedzaniem "topowych" atrakcji. Często wolę odkrywać miejsca, do których nie dotarły jeszcze tłumy tusyrtów. Jednak zdarzają się takie propozycje, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Jedną z nich jest kolejka Mocăniţa w Maramureszu, która startuje z miejscowości Vișeu de Sus. Gdy tylko dowiedziałam się o jej istnieniu, stwierdziłam, że musimy się nią przejechać. I nieważne, że jest dość drogo (bilet normalny kosztuje 74 lei, czyli ok. 74 zł), bo wrażenia na pewno są warte o wiele więcej...
Kolejka wąskotorowa wjeżdża w głąb dzikiej Doliny Wazeru. Wyobraźnia podpowiadała mi piękne, górskie panoramy, ciszę spokój, malowniczy górski strumień, wzdłuż którego pojedziemy. Jak było naprawdę?
Kolej ta została wybudowana w latach 1927-33. Miała służyć przede wszystkim do transportu drewna pozyskiwanego w górach. W latach 90. XX wieku została udostępniona także do celów turystycznych i z tego, co widzieliśmy, chętnych na przejażdżkę w okresie letnim nie brakuje. Linia kolejowa ma długość ok. 46 km, ale turyści pokonują nieco mniej niż połowę tej trasy. Jeśli ma się szczęście, skład poprowadzi lokomotywa parowa. Najlepiej gdy będą to zabytkowe lokomotywy, wyprodukowane przed II wojną światową, o nazwie "Cozia 1" i "Cozia 2".
Bilety na przejazd Mocăniţą najlepiej kupić z wyprzedzeniem. Można to zrobić przez internet, na stronie: https://www.cffviseu.com/en/home/. Kursów jest kilka dziennie. Do wyboru także kilka opcji biletów (m.in. z poczęstunkiem na trasie). Dodzwonić się w sprawie biletów jest bardzo ciężko (nam się to nie udało). Na maile natomiast obsługa bardzo sprawnie odpowiada. Nie kupiliśmy wcześniej biletów, pojechaliśmy "na żywioł". Zaparkowaliśmy auto na wielkim bezpłatnym (!) parkingu i udaliśmy się do kas.
Punktów zakupu/ odbioru wcześniej zarezerwowanych biletów jest kilka (w zależności od tego czy mamy rezerwację internetową czy telefoniczną). Pytamy, czy damy radę jeszcze tego dnia się załapać na przejazd kolejką. Obsługa mówi, że tak, ale kursem obsługiwanym lokomotywą spalinową. Szkoda... no, ale decydujemy się poczekać ponad 2 godziny i rezerwujemy sobie losowe miejsca w wagoniku.
Z lekkim żalem patrzymy jak odjeżdżają po kolei turyści w wagonikach ciągniętych przez lokomotywy parowe... Oglądamy eksponaty, które znajdują się na terenie parkingu, wstępujemy do knajpki na lemoniadę i czekamy na nasz kurs...
O umówionej godzinie stawiamy się pod kasą. Trochę się niecierpliwimy i zastanawiamy, czy wszystko dobrze zrozumieliśmy. W końcu wychodzi pani z obsługi i wyczytuje moje nazwisko. Hurra! możemy kupić bilety! :-) Wchodzę do budynku, chcę coś tam powiedzieć, ze mamy rezerwację itp. ale to chyba nie jest do końca potrzebne, bo pytają się tylko ile biletów chcę i za moment staję się ich szczęśliwą posiadaczką. Idziemy w stronę naszego składu. Wolnych miejsc siedzących prawie już nie ma. W końcu udaje nam się usadzić cztery litery i z niecierpliwością czekamy na sygnał odjazdu. Początkowo trasa biegnie wzdłuż kolejowych zabudowań. Widzimy dziwne konstrukcje pojazdów, na które składa się karoseria samochodu osadzona na kolejowym podwoziu. Mijamy warsztaty kolejowe, domy mieszkalne... coś tam fajnego zaczyna być widać, ale do moich pięknych wyobrażeń jeszcze daleko...
Na stacji pośredniej kolejka się zatrzymuje. Wszyscy opuszczają pociąg. Wyciągają prowiant, siadają na ławeczkach i biesiadują. W jednym z wagonów wydawane są posiłki dla tych, którzy zakupili droższe bilety z opcją wyżywienia. Ludzie chodzą z pachnącymi bułeczkami posypanymi cukrem pudrem lub takimi bez jego dodatku. Robię się głodna. Widzę, że można je kupić, podobnie jak piwo :) Tylko jak zamówić te bułeczki? Jak to się nazywa?
Teraz już wiem, że była to plăcintă na słodko lub w wersji wytrawnej, z serem. Właśnie tę drugą opcję mieliśmy okazję tam spróbować po raz pierwszy. Do końca pobytu w Rumunii, nie kupiliśmy już plăcinty z innym nadzieniem, bo to, serowe, było po prostu fantastyczne.
piwo podczas postoju to koszt 6 lei
plăcintă - 4 lei
palinka? (jakiś wysokoprocentowy alkohol) - 6 lei
W końcu sygnał dźwiękowy, zwiastujący odjazd, zagnał wszystkich z powrotem do wagoników. Ruszamy dalej! Jest fajnie, malowniczo, jednak ja wciąż czekam na efekt "wow"!
Po drodze mamy też przymusowy postój, by kolejka wracająca już do bazy mogła nas wyminąć.
No i dojeżdżamy do stacji Paltin, czyli to już koniec...
Kolejka się zatrzymuje, znów wszyscy wysypujemy się z wagoników. Czekają na nas drewniane wiaty, gdzie kupić można to, co na stacji pośredniej, ale także inne dania, w większości z grilla. Niestety menu jest tylko w języku rumuńskim, więc bardzo ciężko było nam cokolwiek rozszyfrować. Z głośnika rozbrzmiewa tradycyjna rumuńska muzyka, młodzi tancerze dają pokaz swoich pląsów. Atmosfera iście piknikowa. Postój trwa ok. 1,5-2 h. W tym czasie możemy zwiedzić bezpłatnie muzeum, przejść się turystyczną trasą (której przebycie powinno zająć ok. 45 minut) lub po prostu odpocząć i nacieszyć się luźną atmosferą.
Z tego miejsca można także wyruszyć w dłuższą wycieczkę górską, np. na graniczne szczyty Suligul czy Koman, ale wówczas warto mieć przy sobie stosowne pozwolenie na wędrówkę pasmem granicznym. My o takie się nie staraliśmy. Sporo bardzo istotnych informacji o takich pozwoleniach (permitach) znajdziecie na stronie: http://rugala.pl/
Czas szybko nam zleciał, chociaż nie robiliśmy tu nic szczególnego.
Trzeba było wracać. Kolejka pokonuje tę samą trasę, na szczęście trochę szybciej, bo nie ma już postoju "piknikowego" ani wymijania się z innymi pociągami.
To była całkiem sympatyczna wycieczka, chociaż mimo wszystko jestem nieco zawiedziona. Brakowało mi widoków, czegoś, czym bym się zachwyciła. W drodze powrotnej nawet nam się z Mateuszem trochę przysnęło ;) I nie byliśmy w tym odosobnieni. Tak zupełnie szczerze, to chyba wolałabym zamiast wycieczki kolejką do "serca Gór Marmaroskich", dzień na szlaku, z którego wróciłabym styrana jak koń po westernie ;-)
Po powrocie na parking, postanowiliśmy podjechać jeszcze do miejscowości Ieud i zwiedzić cerkiew wpisaną na listę światowego dziedzistwa UNESCO. W przewodniku, który zabrałam na wakacje, znalazłam opisy dwóch zabytkowych cerkwi w Ieud. Okazało się, że tego dnia odwiedziliśmy niewłaściwą. Tym razem była to Cerkiew na Wzgórzu (Biserica din Deal/ Biserica de lemn din Ieud Șes). Nie udało nam się wejść do środka (świątynia była zamknięta, jednak na kartce wisiał numer telefonu, pod który pewnie można zadzwonić, by ktoś ją nam otworzył). Mimo wszystko, zrobiła na nas ogromne wrażenie. Z zewnątrz prezentuje się wspaniale. To doświadczenie nauczyło nas, że musimy lepiej doprecyzować nazwy i adresy zabytków, które chcemy zobaczyć. W szczególności cerkwi, ponieważ w wielu miejscowościach, dosłownie stoją jedna obok drugiej.
Przy tej samej ulicy dostrzegliśmy jeszcze dwie inne świątynie:
Biserica Noua/ nowy kościół |
Biserica Noua/ nowy kościół |
Biserica Greco-Catolică Nouă/ Nowy kościół grecko-katolicki |
A właściwa cerkiew, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, znajduje się przy równoległej ulicy, w pobliżu Muzeum Etnograficznego ( Biserica de lemn din Ieud Deal/ Cerkiew Narodzenia Matki Bożej - Biserica Nașterea Maicii Domnului ). Wkrótce napiszę o niej kilka słów.
Kilkaset metrów dalej, dostrzegliśmy kolejne cerkwie (w miejscowości Bogdan Vodă).
Biserica Sfântul Nicolae/ Cerkiew Św. Mikołaja |
Biserica Sfântul Nicolae i Biserica Învierea Domnului (Cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego)w Bogdan Voda |
Naprawdę łatwo o pomyłkę, więc jeśli chcecie zwiedzić konkretną cerkiew, upewnijcie się kilka razy gdzie dokładnie się znajduje. Ich nazwy często są bardzo podobne, wiele z nich ma tego samego patrona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz