piątek, 23 sierpnia 2019

Rumunia: Góry Marmaroskie, Góry Maramureskie: Cearcanu (Cearcanul, Cearcănul, Ciarcanul), czyli jak to jest w czułych objęciach kosodrzewiny

To miał być luźny szlak, taki spacerowy... w końcu do podejścia jest niewiele ponad 400 metrów. W porównaniu np. z Pietrosulem, gdzie trzeba podejść aż 1600 metrów w górę, trasa wydawała się wyjątkowo lajtowa. Jak było naprawdę? Możecie się przekonać, czytając poniżej :) 

Dojeżdżamy autem na Przełęcz Prislop (Pasul Prislop) - 1416 m n.p.m. W przewodnikach i w internecie czytałam, że droga w kierunku przełęczy jest w kiepskim stanie. Musiała niedawno zostać wyremontowana, gdyż obecnie jest gładka jak stół. Oczywiście kręta jak była, tak jest dalej. Przełęcz ta oddziela Góry Rodniańskie od Marmaroskich, jest także granicą trzech regionów - Maramureszu , Bukowiny i Bystrzycy. Zatrzymuje się tu sporo osób ze względu na malowniczy widok, uznawany przez wielu za jeden z najpiękniejszych w całych Karpatach. Cóż... my byśmy z tym stwierdzeniem polemizowali, bo naszym zdaniem widoki chociażby ze szlaku, którym tego dnia szliśmy, wydawały nam się "trochę" ciekawsze. 
Na przełęczy znajduje się m.in. duży parking, cerkiew Mănăstirea Prislop, której wnętrza jednak nie zwiedziliśmy, bo byliśmy ubrani w krótkie spodenki, więc z tego zrezygnowaliśmy. 



Weszliśmy natomiast do schroniska Cabana Alpina, które znajduje się po drugiej stronie drogi. Mieliśmy okazję zamienić kilka słów z panią Marleną, która je prowadzi. Bardzo sympatyczna osoba! Porozumiewaliśmy się po angielsku, ale dobrze zna kilka polskich słów. Schronisko prawdopodobnie się rozbudowuje. Byliśmy świadkami postępujących prac budowlanych. Fajnie byłoby kiedyś nocować w tym miejscu. 

Przed schroniskiem Cabana Alpina



Widok z Przełęczy Prislop

No, ale czas ruszyć na szlak. Na ścianie schroniska znajdujemy oznakowania szlaku i zgodnie z nimi idziemy, początkowo bardzo szeroką, drogą (znaki niebieskiego trójkąta)




W sumie już z przełęczy było dobrze widać nasz cel - szczyt Cearcanu (Cearcănul) , ale teraz widzimy go jak na dłoni...


Cearcanu - najwyższy w kadrze, oświetlony przez promienie słoneczne


Pasul Prislop 

Idzie się naprawdę przyjemnie. Jesteśmy jedynymi turystami, szybko zyskujemy wysokość, trasa nie jest zbyt stroma, a dookoła podziwiać możemy naprawdę genialne panoramy. 


Po lewej, najwyższy Pietrosul Rodnei

Przełęcz Prislop i Góry Rodniańskie

na szlaku

W pewnej chwili, drogę przecinają nam krowy. Znowu nic nie robią sobie z naszej obecności i nie przerywają swoich absorbujących zajęć. 







Im wyżej jesteśmy, tym rozleglejsze stają się widoki w stronę Gór Rodniańskich. Najbardziej kusi Ineul (2279 m. np.m.) , drugi pod względem wysokości szczyt wspomnianego pasma. Trzeba będzie go zdobyć podczas kolejnej wizyty w Rumunii. 

Góry Rodniańskie 

pasterskie zabudowania 

Góry Rodniańskie, po prawej kocioł Pietrosul Rodnei

W końcu docieramy do rozwidlenia szlaków. Droga znakowana czerwonym paskiem, do schroniska  Cabana Fântâna Stanchii, biegnie dalej prosto, my odbijamy w kiepsko widoczną ścieżkę koło tablicy edukacyjnej na poniższym zdjęciu (w lewo) .  


Trochę musimy się teraz wdrapać pod górę, dalej nasza ścieżka jest urozmaicona, pofałdowana. Po drodze mijamy jeszcze kilka tablic edukacyjnych. Stanowią one dobre punkty orientacyjne. 





Z daleka widzimy schronisko, które miało paść naszym wyborem, ale przegrało ze szczytem Cearcanu. Trzeba przyznać, że jest położone w bardzo malowniczym terenie. 

W stronę schroniska Cabana Fântâna Stanchii.

Schronisko Cabana Fântâna Stanchii.


I tak sobie idziemy, gadamy w najlepsze, podziwiamy wszystko dookoła, a nasza ścieżka staje się coraz bardziej zarośnięta...


Widzimy też drogowskaz, który nie do końca jednoznacznie kieruje w stronę szczytu. Ale jest jakaś maleńka ścieżyna, więc nią postanawiamy iść.


Ta ścieżka w pewnym miejscu się kończy. Po uruchomieniu aplikacji w telefonie, okazuje się, że właśnie dotarliśmy do punktu widokowego poza szlakiem. Juppi! :) Nie napawa nas to optymizmem, bo oznacza , że musimy się wycofać. 

Panorama  z punktu widokowego

Wracamy do ostatniej tablicy edukacyjnej, którą mijaliśmy. Rozglądamy się dookoła. No nie ma innej ścieżki. W końcu zauważam na tablicy wyskrobaną strzałkę, kierującą w prawo. Serio? 




strzałka/ wskazówka


Po odsunięciu rękoma gałęzi kosodrzewiny, zauważamy pod nimi coś przypominające ścieżkę... 
Zdjęcia nie oddają jednak tej mikroskopijnej przestrzeni, w której musieliśmy się zmieścić. 


Idziemy więc skuleni, zgarbieni, z każdej strony atakują nas gałęzie kosodrzewiny. W niektórych fragmentach mogliśmy się wyprostować, ale nie była to częsta wygoda...


Zdarzały się etapy, kiedy w tych korytarzach z kosodrzewiny, padaliśmy na kolana i szliśmy na czworakach, a krzaki z czułością muskały nasze łydki, wbijając kąśliwe igły tam, gdzie nie trzeba. 


Szczyt wydawał się być już tak blisko. Mimo to kilka razy byliśmy bliscy rezygnacji. 


Łyczek czegoś zimnego i gazowanego, barwy złotej, ostatecznie przekonał mnie, by iść dalej ;-)


Z ulgą przyjęliśmy wyjście z kosodrzewinowego labiryntu, pod koniec którego zauważyliśmy nawet oznakowanie szlaku (coś niebywałego, bo przez długi czas po prostu nigdzie go nie ma). Teraz pozostało nam podejście łąką pod górę. Jest wydeptana dróżka! Ekstra! Nasz entuzjazm jednak nie trwa długo. Bo w wyższych partiach ta dróżka po prostu zarosła. Według aplikacji mamy się piąć do góry, a potem odbić nieznacznie w prawo już na właściwy grzbiet. 

Koniec stromej łąki

W tym momencie Mateuszowi resetuje się telefon - wszystkie ustawienia wracają do fabrycznych. Mój z kolei ma problem z internetem, więc pozostajemy bez elektronicznego wsparcia. Rozglądamy się uważnie, szukamy charakterystycznych punktów, które przydadzą się podczas zejścia tą samą drogą. Postanawiamy iść dalej w stronę Cearcanu.  Wchodzimy na grzbiet, delikatnie odbijając w prawo od miejsca, do którego doszliśmy bardzo stromą łąką. Odnajdujemy tu wąską ścieżkę, która zaraz zaprowadzi nas w kolejne kosodrzewiny!


Ale nie chcemy już odpuścić, jesteśmy coraz mniej wrażliwi na zadrapania, które serwują nam gałęzie i igły. W końcu jest! Mamy to! Jesteśmy na szczycie, na wysokości 1847 m n.p.m. 😍


Widoki z wierzchołka są kapitalne. Warto było się przemęczyć przez te paskudne kosodrzewiny. Czas na krótką sesję i uzupełnienie cukru :) 


W stronę Gór Rodniańskich

Marmarosze
Krzyż na szczycie



przepięknie! 


Panorama 360 - można powiększyć 

Ineul kusi! 

Udało się :D 

Gdzieś tam z tyłu głowy mamy jednak niepokój związany z powrotem do Przełęczy Prislop. Na samą myśl, że mamy przechodzić znowu przez krzaczory, jakoś niespecjalnie się cieszymy. Z góry analizujemy przebieg naszej trasy no i w drogę... 



O dziwo zejście idzie nam o wiele łatwiej. To trochę tak, jakbyśmy tym razem mijali kosodrzewiny "z włosem", czyli idziemy zgodnie z kierunkiem rośnięcia igieł. Robi to naprawdę sporą różnicę. Sprawnie docieramy do tablicy edukacyjnej. Mamy jeszcze zapas czasu, więc postanawiamy wskoczyć na szczyt, którego nazwy nie możemy nigdzie znaleźć, ale podobno ma wysokość 1756 m n.p.m. Stąd bardzo dobrze widać Cearcanu, wierzchołek, na którym niedawno byliśmy. Co ważne, przedłużenie ścieżki prowadzącej ze szczytu bez nazwy,  warto potraktować jako trasę podejścia do tablicy edukacyjnej, spod której zaczęliśmy czołganie się w kosodrzewinach. Naprawdę o wiele łatwiej idzie się tamtędy, niż "po omacku" , mając za punkt orientacyjny jedynie wspomnianą tablicę. 


Widok na Cearcanu ze szczytu bez nazwy (1756 m n.p.m.)



Rozpoczynamy schodzenie w bardzo sielskim klimacie. Łąki przypominają wyglądem trochę polskie Bieszczady. Ale te są, wyjątkowo, bardziej odludne. 



Wracamy tę samą drogą, więc niewiele tu nowego. Jedynie Góry Rodniańskie zaszły nieco chmurami. Przez długi czas wydawały się one dość niebezpieczne, jednak nie usłyszeliśmy w okolicy ani jednego grzmotu. 



Tam byliśmy! Cearcanu w pełnej krasie! 



Sprawnie się obniżamy. Trasa wędrówki sprzyja przyspieszeniu. Przełęcz Prislop jest jednak nadal dość daleko. 

Pasul Prislop

Nagle zauważamy nieco płochliwych towarzyszy na szlaku. To pocieszne kozy, które na nasz widok, przyspieszają kroku.


W końcu je mijamy, a one wydają się nadal dość zdziwione obecnością w tych rejonach turystów z plecakami :-) 

Zbóje! ;-) 

Spoglądamy ostatni raz w kierunku Cearcanu i zmierzamy jak najszybciej w stronę parkingu. 


Cearcanu - jak mamy Cię wspominać? Dobrze, czy źle? ;-) 

Selfie przed przełęczą :-) 

Czas zjechać krętą drogą do naszego kempingu w Borszy. Za jednym z zakrętów spacerują sobie po drodze krowy. 




Dalej,  już bez większych niespodzianek, docieramy do Borszy  i wspominamy ten dzień pełen przeżyć i różnorakich emocji. 


Źródło: mapy.cz

Dystans (w obie strony) ok. 17-18 km/ czas przejścia ok. 6 h


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz