środa, 30 maja 2018

Bieganie w górach: 5. Wodociągi Półmaraton Górski Jedlina-Zdrój

Tydzień po długim weekendzie majowym znów obrałam kierunek - Sudety!
Tym razem bez Mateusza, za to z Aliną, którą możecie kojarzyć, chociażby z wpisu o Waligóra Run Cross czy Festiwalu Biegowym w Krynicy.
Już dawno zaplanowałyśmy start w półmaratonie górskim w Jedlinie - Zdroju. Gdy tylko ruszyły zapisy, nasze klawiatury rozgrzały się do czerwoności, by szybko trafić na listę startową. Na start namawiali nas koledzy, sporo dobrego słyszałyśmy również z innych źródeł. No i kusiła niemała atrakcja na trasie - dawny tunel kolejowy o długości ok. 1600m! 

Do Jedliny ruszyłyśmy w sobotę rano. Oczywiście czekała nas przesiadka we Wrocławiu (tu dołączył do nas Kamil) i w Wałbrzychu. W Jedlinie zaopatrzyliśmy się w niezbędne produkty spożywcze, gdyż ,zbliżająca się, niedziela miała być niehandlowa. Zakwaterowaliśmy się w Domu Zdrojowym: 


którego dzielnie strzeże Charlotta von Seher-Thoss (na zdjęciu poniżej, po prawej stronie, żeby nikt się nie pomylił ;))


Spacerkiem udaliśmy się po odbiór pakietów. Tu spotkaliśmy się z kolejnymi znajomymi - z Mariuszem i Markiem. 

w drodze po pakiety

Z pakietami, całą piątką podjechaliśmy do browaru Jedlinka. Trochę powspominaliśmy imprezę po zawodach WRC w Głuszycy i pogadaliśmy, oczywiście o bieganiu :) Wszystko odbyło się przy kufelkach złotego napoju. Panowie, licząc na dobre wyniki następnego dnia, sięgnęli po małe piwka, my z Aliną, licząc przede wszystkim na dobrą zabawę (ale dobre wyniki też się nam marzyły) , zamówiłyśmy nieco większe warianty ;)



w browarze Jedlinka

Niestety takie przyjemne chwile nie mogą trwać wiecznie. Trzeba było ruszyć tyłeczki i przetransportować się (już pieszo) do miejsca noclegowego. 

browar Jedlinka

To był piękny wieczór, zwiastujący cudowną pogodę w dniu startu. 


Jedlina-Zdrój

Chwilę pokręciliśmy się jeszcze w pobliżu placu Zdrojowego, wbijając prawie na imprezę z okazji osiemnastki (żart). Rozsądek musiał jednak wziąć górę - czas na odpoczynek i ładowanie energii na jutro. 
-----------------------------------------------------------------------------------
Dzień startu

Plecaki spakowałyśmy wieczorem, by rano, bez pośpiechu zjeść śniadanie i uraczyć się kawą. 
Na szczęście pokoje w Domu Zdrojowym wyposażone były w czajniki, więc tej kawy wlałam w siebie aż dwa kubki ;) Rano spotkałyśmy się z Kamilem i razem podążyliśmy w kierunku startu. Czasu było sporo, to i znalazłyśmy chwilę na fotki :P



Od samego rana świeciło słońce, więc rozgrzewać nie bardzo nam się chciało. Krótkie przebieżki, podskoki i (chyba) jesteśmy gotowe.
Stajemy na starcie i fruuu czas na nas!

Początek jest dość łatwy. W górę pniemy się wąskimi ścieżkami, gdzie tworzą się zatory, ale w dół biegnie się już wyśmienicie. Alina, jak prawdziwy dzik, motywowała mnie do przyspieszania!
Dobiegamy do browaru Jedlinka. Uśmiecham się na widok pierwszej kurtyny wodnej na trasie.

foto: @dobrawodazkranu fb
Koło 4 km trasa zaczyna lekko falować. Coraz więcej trzeba się męczyć, ale po to właśnie tu przyjechałyśmy :)

foto: invenio

Tuż za pierwszym punktem z wodą zaczyna się strome podejście. Ciężko nazwać to biegiem. Większość idzie.


Trwa to dość długo. Później robi się jakby bardziej płasko, ale łatwo nadal jest. Z oddali widzę już Borową! 

Borowa

Tuż przed podejściem na najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich, na Ptasim Rozdrożu, znajduje się drugi punkt z wodą. Cieszę się bardzo, bo nieco opadłam z sił. 



Im wyżej jesteśmy, tym widoki wydają się ciekawsze. Oczywiście do czasu, gdy będziemy tuż pod kopułą Borowej.


Już ją widzę! Widzę nową wieżę na Borowej, czyli najwyższy punkt trasy jest już na wyciągnięcie ręki. Marzę by wleźć na tę wieżę, bo podobno widoki wspaniałe. Podczas biegu trochę szkoda było mi jednak czasu :P


Robię więc szybkie selfie :P Jak zwykle udane hahahaha

na Borowej


I rozpoczynam zbieganie. Zbieganie do łatwych nie należy. Staram się jednak jak najszybciej i najbezpieczniej. W głowie słyszę tylko głos "nie potrzaskaj się, za tydzień jesteś świadkową na ślubie siostry, więc strupy na kolanach ci niepotrzebne" :P

Gdy zrobiło się nieco bardziej płasko, przyspieszyłam. Sama nie wierzyłam, że potrafię tak sprawnie i szybko zbiegać! Czułam nawet jak na mojej twarzy maluje się małe przerażenie. Wyprzedziłam trochę osób. Jakiś dzik mi się po prostu włączył. Ale spokojnie, później niektórzy z tej ekipy jeszcze mnie dogonili, a nawet prześcignęli. 
Było to możliwe, tym bardziej, że czekało nas jeszcze podejście na Górę Zamkową z ruinami Zamku Nowy Dwór (Ogorzelec). Muszę przyznać, że był to jeden z przyjemniejszych fragmentów trasy. Wąziutkie ścieżki, gęsto zarośnięte, sporo cienia i malownicze mury zamku... Ciężko było wyprzedzać, więc bez wyrzutów sumienia można było nieco zwolnić i rozkoszować się trasą. 

Kawałek dalej zauważyłam tory kolejowe. Biegniemy wzdłuż nich, czyli pewnie za moment tunel! Trochę się bałam... 

przed tunelem

1600 m po nierównej nawierzchni z lichym światłem... Łatwo nie było. Latarka, którą ze sobą wzięłam nieco pomogła. Jednak w połowie tego mrocznego tunelu, bardzo chciałam już z niego wybiec. 
W końcu się udało. Kolejny punkt z wodą. Jeden z dziecięcych wolontariuszy podaje mi kubeczek. Pyszna, zimna, smakuje wyśmienicie, a to tylko zwykła woda. Łapczywie chwytam kolejny kubek (sama go wybieram ze stojących na stole), piję do dna... ale ta jest ciepła, chyba w temperaturze powietrza. Po niej przez chwilę czuję się dość kiepsko. A może to przez emocje związane z przebiegnięciem tunelu? ;) Zwalniam, przechodzę do marszu, popijam wodą z bukłaka, która do najchłodniejszych również nie należy. W końcu ruszam! Biegnę dalej. Widoki przepiękne, czuję już prawie metę. 


Selfie w biegu też musi być, a jak ;)

:P 

I kiedy myślę sobie, że będę tak sobie zbiegała do mety, wyrastają kolejne mniej lub bardziej strome podejścia...

fot. White Grizzly

Pokonuję je dość sprawnie, nadrabiam jeszcze na zbiegach. Już słyszę hałas, pierwsze głosy, okrzyki. Wiem, że meta jest blisko. Przyspieszam! Ale trochę za wcześnie, bo do mety jeszcze kawałek po asfalcie w pełnym słońcu. W końcu jest! Przebiegam z uśmiechem linię mety. 

fot. Pro Run Jacek Urbanowicz
Chwilę po mnie na metę wbiega Alina. Ale było fajnie :-) Nawet może trochę za krótko!


z Aliną na mecie :) 

Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy. Jeszcze tego samego dnia udajemy się na pociąg 
i ze smutkiem wracamy do rzeczywistości i płaskiego Poznania...



Podsumowując, bardzo podobało mi się w Jedlinie-Zdroju jak i podczas półmaratonu. Bieganie w górach wydaje mi się coraz ciekawsze. I pomimo, że cały tydzień po półmaratonie,  potwornie bolały mnie nogi i miałam problemy z siadaniem (to przez odważne zbieganie ;) ), odliczam już dni do kolejnego górskiego startu :D 




Poniżej jeszcze trasa i profil jaki udało się zarejestrować podczas biegu (endomondo)

źródło: endomondo




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz