To miała być wisienka na torcie. Szczyt, u stóp którego spędzimy noc w namiocie. Mimo wszystko trochę się wahaliśmy, a najwięcej wątpliwości miałam ja. Dzikie góry, w których podobno bardzo często można spotkać niedźwiedzia. Nawet przypadkowo spotkana kobieta, mówiła, że w Górach Marmaroskich dość licznie występują te wielkie ssaki. Ostatecznie dość niepewna prognoza pogody utwierdziła mnie w przekonaniu, żeby wejść na Fărcăul i zejść z niego jednego dnia, bez noclegu w górach. Teraz wiem, że była to nie do końca przemyślana decyzja, bo mogliśmy przeżyć coś naprawdę niezwykłego. Pogoda była całkiem niezła, a 7 stopni w nocy było nieraz i nie dwa, gdy spaliśmy w namiocie.
Budzimy się wcześnie rano. Dookoła nas gęsta mgła. Mimo to szybko szykujemy się do wyjazdu. Przed nami ok. 50 km drogi autem z Bârsany do Repedei. Trasa wyznaczona przez nawigację nie napawa optymizmem. Skróty wydają się prowadzić dość zadupiastymi dróżkami, mimo to ryzykujemy. Nie jest źle. W zasadzie tylko przez krótki odcinek jedziemy szutrową drogą. Częste podjazdy i zjazdy serwują nam bardzo widowiskowy spektakl z piękną grą światła, promieni, mgieł i chmur...
Docieramy do Repedei. Jedziemy asfaltem wzdłuż szlaku znakowanego niebieskim paskiem, żeby mieć mniej do drałowania. Droga się kończy, parkingu brak. Miejscowi na migi pokazują nam, że dalej nie możemy jechać i każą zawrócić. Nie chcemy parkować przy dość wąskiej drodze, bo w głowie mamy historię pewnego Polaka, któremu odholowali auto, zobowiązując go do zapłaty słonego rachunku za tę usługę. Mati namierza jakiegoś gościa i pyta, czy możemy zaparkować u niego na posesji. On przekazuje pytanie (chyba) swojej mamie, która zgadza się bez najmniejszego problemu. Sympatyczna pani ma raczej ukraińskie korzenie, więc o wiele łatwiej jest nam się z nią porozumieć. Chwilkę z nią rozmawiamy. Pytamy ile płacimy za parking. Ona niczego od nas nie oczekuje. Mam wrażenie, że chwila rozmowy była dla mniej bardziej cenna niż plik banknotów. Powiedziała nam, że możemy iść w góry na kilka dni i zostawić u niej auto. Zaproponowała nam także, że możemy rozbić namiot u niej w ogródku i przenocować. Byliśmy w szoku.
W końcu ruszamy w trasę. Przed nami dwadzieścia kilka kilometrów wędrówki. Trochę czasu na to zejdzie. Docieramy do miejscowych, którzy kazali nam autem zawrócić. Zagadują nas, pytają dokąd idziemy. Jeden z nich chce powiedzieć ile kilometrów jest do szczytu. Liczy na palcach i głośno po angielsku. Twierdzi, że "five kilometres" i jesteśmy na górze. Wiemy jakie dalekie to jest jednak od prawdy...
Mijamy panów, przechodzimy przez mostek i od razu zaczynamy iść pod górę. Do pokonania mamy ok. 1500 metrów wysokości. To całkiem sporo, mniej więcej tyle co z Palenicy Białczańskiej na Rysy, a nasz Fărcăul ma niecałe 2000 m n. p.m. Trasa początkowo biegnie lasem. Nie jest arcyciekawa. Sporo tu błota. Momentami droga jest bardzo rozjechana przez quady, samochody terenowe, bo jazda nimi nie jest tu zabroniona.
Gdy jesteśmy w trasie od ok. 1,5h mija nas ekipa , z którą rozmawialiśmy na dole. Jazda takim wehikułem to pewnie dla nich codzienność, dla nas byłaby niemałą atrakcją.
ekipa miejscowych mknie pod górę |
Panowie skręcają z naszej trasy, a my za moment wychodzimy z gęstego lasu.
Wychodzimy na polanę z szałasami pasterskimi. Niestety ich otoczenie wygląda fatalnie. Dawno w górach nie widziałam tyle śmieci. Aby nie psuć wrażenia tej trasy, nie będę publikować zdjęć tego bajzlu. Zamiast tego macie wygrzewającą się jaszczurkę ;)
Wygodna trawiasta droga ustępuje wkrótce miejsca kamieniom, które początkowo są dość uciążliwe, jednak szybko zostają w tyle.
Przy szlaku pasą się konie...
Z daleka widzimy niewielkie gospodarstwo. W pobliżu pasą się owce, są też świnie, kury, dwa byki... Po minięciu tych zabudowań wkroczymy do prawdziwie górskiego królestwa. Ale najpierw musimy się trochę namęczyć. Trzeba zyskać jeszcze troszkę wysokości.
zabudowania ze zwierzętami gospodarskimi |
Po minięciu powyższej tabliczki z nazwą szczytu (Vârful Pietriceaua), oczom naszym ukazuje się cel wędrówki, najwyższy szczyt Gór Marmaroskich - Fărcăul.
Po lewej stronie też robi się bardzo ciekawie. To szczyty blisko granicy z Ukrainą, w tym mój upragniony Pop Iwan Marmaroski, którego niestety w tym roku nie udało się nam zdobyć.
widok na pasmo graniczne |
Wychodząc na rozległe połoniny mamy wrażenie, że oznaczenia trasy stały się zdecydowanie rzadsze. Ciężko nam je odnaleźć. Momentami błądzimy, próbujemy się zorientować w terenie przy pomocy aplikacji w telefonie. Ścieżek dookoła całkiem sporo, jednak naprawdę trudno podjąć decyzję, którędy iść, którędy prowadzi właściwa droga.
Fărcăul |
Albo aplikacja powariowała, albo szlak zarósł, albo zmieniono jego przebieg. Nie wiemy. W pewnym momencie idziemy stromo pod górę przez grząskie krzaki jagód. Nie jest to ani wygodne, ani przyjemne. Ale udaje nam się w ten sposób dotrzeć to nieco szerszej drogi. Po jakimś czasie, po prawej stronie coraz lepiej widać Mihailecul (1918 m n.p.m.), jeden z najwyższych szczytów Gór Marmaroskich. Tuż pod jego wierzchołkiem zauważamy pasące się konie. Trochę nas to smuci, bo boimy się, że nad Jeziorem Vinderel (nad którym przeważnie można je spotkać) ich już nie będzie.
Mihailecul |
Na szczęście kilka chwil później podbiega do nas kilka osobników. Wspaniałe uczucie! Jesteśmy zachwyceni!
Jest ich mnóstwo! Czegoś takiego jeszcze nie przeżyliśmy.
W świetnych nastrojach docieramy do jeziora Vinderel, nad brzegiem którego chcieliśmy wcześniej spędzić nocleg w namiocie. Tu teoretycznie kończy się znakowany niebieskim paskiem szlak. Ale w Górach Marmaroskich, Rodniańskich można chodzić poza znakowanymi trasami. Można także spać w górach, rozbić namiot i biwakować (ogólnie rzecz biorąc wszędzie, poza rezerwatami). Na Fărcăul od jeziora prowadzi bardzo oczywista ścieżka. Widać na niej ślady opon. Z tego, co naczytałam się z internecie wynika, że niektórzy na sam szczyt wjeżdżają quadami lub terenowymi motocyklami i , jak już wspomniałam, jest to dozwolone.
Jezioro Vinderel i Fărcăul |
kijanki w Jeziorze Vinderel |
Podejście na najwyższy szczyt Gór Marmaroskich od Jeziora powinno nam zająć ok. 45 minut. Momentami jest stromo, ale raczej nie trzeba lądować na czterech łapach ;-) Warto rozglądać się dookoła, bo krajobrazy są przepiękne!
Mihailecul i Jezioro Vinderel |
podejście na Fărcăul |
konie na zboczach Mihailecul |
pasmo graniczne |
Mihailecul (z lewej), jezioro Vinderel się schowało... |
Na szczycie robimy sobie dłuższą przerwę. Widoki kapitalne, jest ciepło, szczytu nie dzielimy z nikim innym! Turystów brak, rozkoszujemy się chwilą w tak pięknym miejscu.
panorama ze szczytu |
panorama ze szczytu |
widoki ze szczytu, z lewej "kocioł" Popa Iwana Marmaroskiego |
Pop Iwan Marmaroski |
Wracamy do jeziora tą samą drogą (ok. 30 minut). Konie rozeszły się na boki. Na szczęście z góry widzimy, gdzie aktualnie się znajdują.
Podchodzimy nieco bliżej, ale nie tak blisko, by je spłoszyć. Chłoniemy jeszcze chwilę ten niecodzienny dla nas widok i ruszamy dalej, z nadzieją, że drogę powrotną pokonamy bez błądzenia, zgodnie z oznaczeniami szlaku.
Wtedy zauważamy jedynego tego dnia turystę, który właśnie schodzi z Mihailecul .
Naprawdę nie chciało nam się wracać na dół, do auta. Tej wędrówki nie zapomnę do końca życia. Z wielkim żalem żegnamy boski widok z domiunującym najwyższym szczytem Gór Marmaroskich.
Początkowo idziemy raczej zgodnie z oznaczeniami szlaku, później znów go gubimy. Co jakiś czas widzimy tyczki, które być może stanowią punkty orientacyjne podczas zimowych wejść. Postanawiamy iść wzdłuż nich. Co jakiś czas widzimy nawet oznakowania szlaku, później gdzieś uciekają nam w bok. Najważniejsze, że kierunek, który obraliśmy jest właściwy i udaje nam się dotrzeć do miejsca, które znamy z podchodzenia.
Oczywiście zdarza nam się iść poza ścieżkami, ale gdy jesteśmy zorientowani mniej więcej gdzie znajduje się nasz punkt pośredni, nie boimy się zaryzykować. Przy tabliczce z nazwą szczytu Vârful Pietriceaua, kończą się piękne widoki w kierunku Fărcăul jak i pasma granicznego. Schodzimy stromo w kierunku małego gospodarstwa, które mijaliśmy kilka godzin wcześniej.
Vârful Pietriceaua - nasz punkt pośredni |
Dalej pasą się tu owce, które gdy nas dostrzegają, zwiewają z głośnym bekiem na tyły drewnianej chatki.
Wracamy do samochodu tą samą drogą, jedynie z jednym niewielkim obejściem alternatywną wersją szlaku. Idzie się przyjemnie, chociaż zmęczenie daje się już we znaki. Poniżej trasa i profil jaką zarejestrował mój zegarek.
źródło: endomondo.com |
Dystans ok. 22,5 km/ czas przejścia (bez przerw i odpoczynków) ok. 8:15 h.
Trzeba jednak mieć na uwadze, że auto postawiliśmy u miłej pani w ogródku (więc podjechaliśmy jakieś 2-3 km asfaltem bliżej wejścia w las). Trasę na Fărcăul, według mapy, można także poprowadzić w postaci pętli. My już nie chcieliśmy kombinować i wydłużać sobie drogi. Te 22 km i podejście ok. 1500 w górę ładnie nas sponiewierało, ale warto było!
Gdy byliśmy już na asfalcie czuliśmy się obserwowani przez policyjny patrol. W końcu odezwali się do nas po rumuńsku - "bună ziua!". Gdy odpowiedzieliśy tym samym, stracili zainteresowanie nami ;)
Po powrocie na kemping tradycyjnie sięgnęliśmy po złocisty napój, by uczcić przepiękny dzień w górach.
Później zorganizowaliśmy sobie iście królewską kolację ha ha ha!
No co? Winko jest? Świece są? Elegancko 👌
Ładna wędrówka, choć na niebie widać sporo chmur.
OdpowiedzUsuńKonie nie chcą podchodzić do ludzi aby wyżebrać coś do jedzenia?
Oj tak, tego dnia było na niebie całkiem sporo chmur. Mimo to widoki mnie zachwyciły! Konie nie chciały do nas podchodzić. Część z nich początkowo się zainteresowała naszym towarzystwem, ale zaraz potem wycofała się w kierunku stada.
OdpowiedzUsuń