Góry Kamienne potrafią dać w kość. Właśnie na taki mocniejszy wysiłek miałam niedawno ochotę. Z Wałbrzycha, gdzie nocowaliśmy, podjechaliśmy pociągiem do Głuszycy Górnej. Uwaga! Na stacji Wałbrzych Miasto znajdują się czynne kasy biletowe. My o tym nie wiedzieliśmy, więc w pociągu naliczono nam opłatę dodatkową (niby niewiele, bo 8 zł, ale zawsze lepiej zostawić sobie nawet taką kwotę w portfelu jak ma się czas, by przed przejazdem kupić bilet).
Żółty szlak ze stacji kolejowej Głuszyca Górna biegnie początkowo wzdłuż drogi wojewódzkiej nr 381. Następnie odbija w ul. Graniczną. Z każdym krokiem zabudowania się przerzedzają i w końcu wchodzimy w las.
Na skraju lasu udało nam się wypatrzyć (po raz pierwszy w życiu!) dzięciołka. Jako ciekawostkę dodam, że na świecie żyje ponad 200 gatunków z rodziny dzięciołowatych. W Polsce możemy zaobserwować 10 z nich.
"Leśna" trasa od samego początku przypadła mi do gustu. Cicha, spokojna i kolorowa! Żółtym szlakiem docieramy na Przełęcz pod Czarnochem i dalej, zgodnie z zielonymi i niebieskimi znakami, zaczynamy maszerować wzdłuż granicy z Czechami. Szlaki co jakiś czas się rozwidlają, po czym ponownie łączą. Według naszych obserwacji - niebieski wariant jest nieco dłuższy, ale łagodniejszy. Zielony szlak jest bardziej stromy i wymagający.
Zielony szlak przechodzi m.in. przez wierzchołki Kopińca i Bukowej Góry. Tu nie ma jeszcze trudności z podejściem. Ale później, na trasie, wyrastają przed nami dwa "potwory" , na które naprawdę ciężko wleźć. Miałam wrażenie, że moje palce u stóp nie były nigdy wcześniej tak blisko piszczeli ;) A trasą tą biegłam dwukrotnie podczas zawodów biegowych (Waligóra Run Cross), jednak w odwrotnym kierunku.
Taką urozmaiconą trasą dotarliśmy pod Ruprechticki Szpiczak. Mieliśmy nadzieję, że do tego czasu wiatr rozwieje nieco mgłę. Na szczycie znajduje się bowiem czeska wieża widokowa, na widoki z której miałam wielką chrapkę ;)
Nic z tego. Niestety im bliżej Szpiczaka byliśmy, tym mgła gęstniała. To zwiastowało podziwianie "niecodziennych" panoram z wieży...
Zejście z Ruprechtickiego Szpiczaka nie przysporzyło nam już większych trudności i wreszcie dotarliśmy do jednego z moich ulubionych szlaków w Górach Kamiennych. Mowa o czarnym szlaku od Przełęczy pod Granicznikiem do Rozdroża pod Waligórą. Na tym odcinku w zasadzie nie ma widoków. Idzie się w gęstym lesie, ale ten las ma niesamowity klimat! I to mięciutkie podłoże (jakby szło się po materacu ;))
Na Rozdrożu pod Waligórą trzeba było podjąć ważną decyzję. Czy wchodzimy na najwyższy szczyt Gór Kamiennych i liczymy się z tym, że zejście może być trudne (oprócz dobrze znanej stromizny, przewidywaliśmy dużo błota), czy ominąć Waligórę i jedną z dwóch zdecydowanie łatwiejszych tras dotrzeć do Andrzejówki. Pierwsza opcja wygrała. Podejście na Waligórę od strony Rozdroża jest łagodne i przyjemne. Gdy chcieliśmy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie przy tabliczce, z przeciwnej strony na szczyt dotarła grupka biegaczy. Okazało się, że to nasi znajomi! Cóż to było za spotkanie ;) Zupełnie nieplanowane i to w najwyższym punkcie naszej wycieczki!
Zejście do Andrzejówki słynną "ścianą płaczu" do najłatwiejszych nie należało. Najgorzej było mniej więcej w połowie, gdy na szlaku pojawiają się śliskie kamienie i korzenie. Zaliczyliśmy małe poślizgi, podpórki na błocie, ale w jednym kawałku udało nam się dotrzeć do schroniska. Rozsiedliśmy się wygodnie, zamówiliśmy pyszną zupę z jarmużem i chorizo oraz pierogi z bryndzą. Trochę czasu nam zeszło, ale mieliśmy spory zapas do odjazdu pociągu.
Z Andrzejówki ruszyliśmy zielonym szlakiem. Najpierw asfaltową drogą obok kopalni melafiru. Melafir to materiał skalny, który wykorzystywany jest głównie w budownictwie drogowym. To skała bardzo twarda, odporna na ścieranie i warunki atmosferyczne. Często wysypane są nim tory kolejowe. Eksploatacja złóż w Rybnicy Leśnej rozpoczęła się na początku XX w. Została jednak przerwana na czas II wojny światowej. Reaktywowano ją w 1947 roku i nadal stanowi integralną część krajobrazu oraz ważny element życia okolicznych mieszkańców.
Przechodzimy przez Rybnicę Leśną, następnie trasa biegnie wzdłuż szosy i skręca w zabudowania Kamionki. Dalej wchodzi w las. Gdy byliśmy w lesie, zaczęło się robić ciemno. Czołówki poszły w ruch, dzięki czemu całkiem sprawnie udało nam się dotrzeć do stacji Wałbrzych Główny, skąd ruszyliśmy pociągiem do Poznania.
Opisana trasa jest dość długa (ok. 24 km) i momentami wymagająca (kilka stromych i bardzo stromych podejść + zejście z Waligóry). Pomimo braku jakichkolwiek widoków, bawiliśmy się tego dnia wyśmienicie. Bardzo lubię wracać w tamte rejony :)
Bardzo fajna trasa. Szkoda, że widoków ze Szpiczaka zabrakło.
OdpowiedzUsuńJedzenie w Andrzejówce jest bardzo smaczne, potwierdzę ;)