czwartek, 18 lutego 2021

Góry Sowie: zimowa wędrówka z Ludwikowic Kłodzkich przez Wielką Sowę i Masyw Włodarza do Jedliny Zdroju (Ludwikowice - Kłodzkie - Wielka Sowa - Walim - Masyw Włodarza - Jedlina Zdrój)

Poluzowanie obostrzeń związanych z turystyką i dość optymistyczną prognozę pogody  musieliśmy wykorzystać. Od razu w mojej głowie zrodziło się kilka pomysłów, jednak z racji ograniczonych możliwości czasowych (2 dni weekendu), trzeba było się zdecydować na jedną z opcji. Pozostałe wykorzystamy nieco później. 
Z Poznania wyruszyliśmy pociągiem już w piątek,  po pracy. Żeby nie zarywać nocki, zarezerwowałam bardzo tani nocleg we wrocławskim hostelu (zaledwie 10 minut od dworca głównego). Dzięki temu w sobotę rano, mogliśmy pojechać pociągiem w dalszą podróż, do Ludwikowic Kłodzkich (z przesiadką na stacji Wałbrzych Główny). W Ludwikowicach przywitała nas piękna, słoneczna pogoda. 



Niecały kilometr od stacji kolejowej (niestety w przeciwnym kierunku niż wybrany na ten dzień szlak) , znajduje się market Dino. Postanowiliśmy do niego zajrzeć i zrobić małe zaopatrzenie na drogę. Jak się później okazało, nie było to konieczne. Mijaliśmy  bowiem jeszcze kilka otwartych sklepów spożywczych. 



Na samym początku zielonego szlaku, prowadzącego ze stacji kolejowej napotkaliśmy drobne problemy. Szlak był nieprzetarty, za to w pewnym momencie przecinał go szeroki pas błota i spływającej, nie wiadomo skąd, brei. Groziło to zapadnięciem się co najmniej po kostki i wlaniem błota do buta. Głupio byłoby się tak załatwić na samym początku. Nadłożyliśmy więc nieco drogi i doszliśmy do trasy na Jugów lekko okrężną trasą (pod wiaduktem), po ok 0,5 km łącząc się z interesującym nas zielonym szlakiem. 


        wiadukt w Ludwikowicach Kłodzkich

Szlak prowadzi dalej wzdłuż drogi (ul. Fabryczna). Po przejściu kilkuset metrów, po lewej stronie zobaczyć można pomnik pamięci górników kopalni Wacław (Wenclaus). W lipcu 1930r. wybuch metanu w tej kopalni doprowadził do śmierci 151 górników. Po tragedii, obiekt wstrzymał wydobycie na trzy lata, później działał jeszcze do 1939r. W czasie II wojny światowej, w budynkach kopalni Niemcy ulokowali fabrykę amunicji. W pobliżu powstały dwa obozy pracy. Dziś stoi tu tzw. muchołapka. To bardzo specyficzny żelbetowy obiekt, co do przeznaczenia którego do dziś spierają się badacze historii tego miejsca. Jedni twierdzą, że była lądowiskiem dla maszyn, wyglądem przypominających spodki UFO. Drudzy są przekonani, że to pozostałości po chłodni. Ta teoria jest jednak wątpliwa ze względu na to, że na konstrukcji umiejscowiono elementy służące zawieszeniu maskującej siatki. Dodatkowo podziemia zostały bardzo solidnie wykonane. Można się więc spodziewać, że działo się tu coś ściśle tajnego, może prace nad nowym rodzajem broni? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Góry Sowie są pod tym względem naprawdę wyjątkowe. Odwiedzając je i zagłębiając się co nieco w historię, w głowie mam coraz więcej pytań, na które pewnie nigdy nie doczekamy się odpowiedzi. Wiadomo jednak, że po zakończeniu działań wojennych, saperzy wywieźli z fabryki amunicji ogromną ilość pocisków i granatów. Okoliczne budynki popadają w ruinę i grożą zawaleniem. Chętnie jednak tu wrócimy i odwiedzimy Muzeum Molke i przyjrzymy się z bliska muchołapce, znajdującej się obok. Tym razem oglądaliśmy całość jedynie z oddali, ze szlaku. 

Przy rozwidleniu szlaków Muzeum Molke, tym razem zdecydowaliśmy się ruszyć dalej czarnym szlakiem (skręcając w lewo). Wreszcie zeszliśmy z asfaltu, a zimowy krajobraz tylko potwierdzał tę dobrą decyzję ;) 







I tak sobie szliśmy w wyśmienitych nastrojach, chociaż niebo przybierało coraz bardziej odcień zwiastujący opady śniegu. No i stało się. Biały puch zaczął sypać z nieba. Chwyciłam więc szybko za aparat (póki coś jeszcze było widać) i zrobiłam zdjęcie, na którym dostrzec można schronisko Orzeł oraz położoną, nieco niżej, tuż ponad Przełęczą Sokolą, Szyprówkę, czyli Chatę pod Sową. 



Gdy dotarliśmy do Sowiny, będącej przysiółkiem Ludwikowic Kłodzkich, postanowiliśmy nieco zmodyfikować naszą trasę i zamiast iść dalej czarnym, a później zielonym szlakiem, wybraliśmy ul. Jana  Kasprowicza, skracając nieco drogę (łącząc się później z zielonym szlakiem). Trochę bałam się, że szlaki będą nieprzetarte, a mieliśmy do przejścia jeszcze niezły kawał drogi do Jedliny-Zdroju. Dzięki temu, przy drodze, mijaliśmy co najmniej dwa otwarte sklepy spożywcze. Dalej znów można skrócić nieco trasę i odbić w lewo za kościołem Św. Marcina. My szliśmy dalej zielonym szlakiem (uwaga w pewnym momencie odbija z głównej drogi ).Na Rozdrożu pod Sokolcem zmieniliśmy znaki na niebieskie i znów asfaltem brnęliśmy ku Przełęczy Sokolej. Skrót, o którym wcześniej pisałam, pozwoliłby ominąć tę dość ruchliwą drogę. Nie czułam się tam zbyt bezpiecznie. Było ślisko, ruch był wzmożony, a do tego w rowie leżało jedno auto... 



Na Przełęczy Sokolej przywitał nasz względny tłok.  Otwarte stoki narciarskie zrobiły swoje (nie ma się co dziwić!) . Nie brakowało także chętnych, którzy, tak jak my, tego dnia mieli w planie zdobycie Wielkiej Sowy. Idąc z Przełęczy, czerwonym szlakiem, mijamy najpierw Szyprówkę. Przez chwilę widzimy nawet za mgłą Góry Stołowe! 





Im wyżej jesteśmy, tym zima jest piękniejsza, a śniegu coraz więcej ;)  



Dotarliśmy do schroniska Orzeł, które w dobie pandemii próbuje sobie jakoś radzić. W piwnicy można nabyć jedzenie oraz napoje. Kupimy tam m.in. kiełbaski, które przy ognisku dla gości samodzielnie można upiec. Uważam, że to świetny pomysł. Na zewnątrz gra muzyka, można się ogrzać. Gdyby nas czas nie gonił, sami chętnie byśmy skorzystali. 


Przed schroniskiem Orzeł

Kolejnym punktem na trasie jest schronisko Sowa. Obiekt prowadzi  obecnie sprzedaż "okienkową". Kiedyś miałam okazję tu nocować po zmaganiach z większością trasy Zimowej Sudeckiej Żylety


Przed schroniskiem Sowa

Stąd czekało nas już jedynie ponad kilometrowe podejście na najwyższy szczyt Gór Sowich. Pomimo braku niebieskiego nieba, było cudownie! 







Po dotarciu na wierzchołek, okazało się, że widoczność mamy zbliżoną do naszej ostatniej wizyty na Wielkiej Sowie (Korona Gór Polski: Wielka Sowa we mgle). Szkoda, bo chętnie zobaczylibyśmy wreszcie co widać z wieży widokowej. Podobno przy dobrej pogodzie, można stąd zobaczyć sudecką panoramę od Śnieżnika po Śnieżkę! 



Obok sówek, przy których mam zdjęcie, znajduje się niebieska skrzyneczka zdobywców Korony Gór Polski. W środku jest  pieczątka, którą można odbić w swoich książeczkach KGP. 



Na Wielkiej Sowie nie zabawiliśmy za długo. Krótki postój w najwyższym punkcie naszej wędrówki, trochę nas wychłodził. Działał tu punkt z pamiątkami (i małą gastronomią). Chętni mogli także schronić się pod wiatą. My jednak ruszyliśmy dość szybko dalej żółtym szlakiem w stronę Walimia. 



Po drodze prawie przegapiliśmy oznaczenie Małej Sowy. 



Do Walimia szło nam się wspaniale. Nawet momentami udało nam się co nieco pozbiegać, nadrabiając czas widoczny na szlakowskazach. 





Na skrzyżowaniu przy rzeczce Walimce, zmieniliśmy znaki szlaku na niebieskie. Trasa początkowo biegnie przez zabudowania Walimia. Wyjątkowo ten odcinek był odśnieżony! ;) Wielka Sowa niestety wciąż pozostawała spowita mgłą. 





Gdy skończyły się zabudowania, najpierw zostaliśmy obszczekani przez psy. Później naszym oczom ukazało się pole. To właśnie przez nie prowadził szlak, który zupełnie był nieprzetarty. Mateusz brodził w sypkim śniegu prawie po kolana i torował mi drogę. W końcu znaleźliśmy się w punkcie,z którego początkowo nie widzieliśmy wyjścia. 



Byłam już bliska odwrotu i dotarcia do Jedliny wzdłuż jezdni. Mateusz jednak nie dawał za wygraną i poszedł dalej, szukając wygodniejszej ścieżki. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że znalazł fragment, na którym szło się już o wiele lepiej! Gdyby nie to, umknęłyby nam przepiękne krajobrazy , które ostatecznie udało nam się podziwiać! Po przejściu fragmentu polem, dotarliśmy do lekko udeptanego szlaku. Może nie było bardzo wygodnie, ale mogliśmy śmiało podkręcić nasze tempo. 


Nic jeszcze nie zwiastowało widokowej ekstazy ;) W lesie było przepięknie. Taką zimę najbardziej lubię. Gałęzie opanowane przez śnieg, a ten pod stopami uroczo skrzypiał dając niesamowitą przyjemność. 



Nagle zza drzew zaczęło się wyłaniać słońce. Najpierw dyskretnie podświetlało iglaste drzewa, tworząc prawdziwą ucztę dla oka. Jednak to, co najpiękniejsze, było jeszcze przed nami. 



Dotarliśmy do Rozdroża pod Moszną. Kiedyś już tu byłam, jesienią (Góry Sowie: jesienny spacer na Przełęcz Marcową i Rozdroże pod Moszną). 





Dalej, udeptana ścieżka w stronę Jedliny była wąska, ale szło się nią całkiem wygodnie. Wzdłuż niebieskich i czerwonych znaków, dotarliśmy do Przełęczy Marcowej. Ten odcinek okazał się najbardziej widokowy. 



Wyszło słońce, a lazurowe niebo było doskonałym tłem. 






Coś zaczęło się przecierać,a widoki stawały się coraz bardziej wyraźne. 



Mateusz zaprowadził nas (dzięki aplikacji) na szczyt Włodarza (poza znakowanymi szlakami) i tam po raz pierwszy tego dnia, mieliśmy naprawdę genialne widoki! 
edit: Obecnie (grudzień 2022) oba szlaki (niebieski do Głuszycy i czerwony do Jedliny) zmieniły przebieg i wprowadzają na Włodarza. 


Włodarz




Dalej było już tak pięknie, że prawie wzruszyłam się do łez ze szczęścia. 





Na Włodarzu 













Borowa



Do Jedliny zeszliśmy czerwonym szlakiem już praktycznie po ciemku. Wskoczyliśmy jeszcze do Dino na zakupy i zameldowaliśmy się w hostelu Jedlinka, zarezerwowanym przez booking.com. 

O tym miejscu i jego atrakcjach przeczytacie w kolejnym wpisie -> Góry Wałbrzyskie: Z Jedlinki do Wałbrzycha przez Jałowiec, Borową i platformę pod Dłużyną



Poniżej mapka przedstawiająca przybliżoną trasę naszego marszu: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz