piątek, 17 sierpnia 2018

Tatry Słowackie/ Tatry Zachodnie: Baraniec - z Raczkowej Doliny (widokowy dwutysięcznik)

Gdy już rozgościliśmy się na kempingu i trzeba było pomyśleć o pierwszym szlaku, przedstawiłam Mateuszowi swoje propozycje wędrówek w Tatrach Zachodnich. Zgodnie stwierdziliśmy, że pobyt w tej części Tatr rozpoczniemy próbą wejścia na Baraniec. To dość nietypowa propozycja, daleka od topowych tatrzańskich atrakcji, ale takie właśnie są  słowackie Tatry Zachodnie - mało znane, mało popularne, niezatłoczone... Na pewno nie można jednak odmówić im wyjątkowego uroku.
Z kempingu Raczkowa Dolina, po kilku minutach dotrzemy do takiego pamperka (znajduje się on przy ujściu Doliny Wąskiej). Dla jasności, pamperek oznacza w gwarze poznańskiej ludzika (małą postać), a ten był z lekka przerośnięty ;). Namierzamy tu szlakowskaz i chwilę jeszcze dreptamy czerwonymi znakami Tatrzańskiej Magistrali. 



Po ok. 5 minutach drogi, znajdziemy odbicie naszej trasy w prawo i zmianę znaków na zielone. Startujący z kempingu nie będą mieć problemu z wyjściem na tę trasę. Jeśli chcecie jednak zaparkować w pobliżu tego szlaku, możecie spotkać się z drobnymi utrudnieniami. Miejsc parkingowych jest naprawdę niewiele. Natomiast spore przestrzenie, na których można by zostawić auto są otoczone taśmami ostrzegawczymi i obostrzone są  zakazem parkowania ze względu na wycinkę drzew w tym rejonie i zwożenie drewna tamtejszą drogą. . Ponadto, chcąc dojechać w pobliże ujścia Doliny Wąskiej, trzeba mieć na uwadze kilkukilometrową drogę dziurawą jak szwajcarski ser ;) z przejechaniem której kłopot mogą mieć nawet zawodowi slalomiści :P

Tak czy inaczej, nam udało się, o własnych nogach,  dotrzeć to "grzybka" , który wskazuje nam 4 godziny drogi na Baraniec. Poniżej widzimy tabliczkę informującą o ok. 6 godzinnym podejściu na Rohacz Płaczliwy. W tym momencie mówię do Mateusza "kto normalny idzie stąd na "Płaczliwego"?". Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że "zrobimy" prawie cały ten szlak ;) 


No to ruszamy. Jest nieco stromo, ale przyjemnie. Po krótkiej chwili spotykamy faceta, idącego z kilkunastoletnim chłopcem w przeciwnym kierunku do naszego. Trochę dziwimy się, że już wracają (?). Mężczyzna uprzedza nas po słowacku, że kolejny fragment szlaku jest dość kiepsko oznaczony i proponuje kierunek przejścia. Zgodnie z jego wskazówkami, przez długi czas udaje nam się iść według znaków. Panoramy stają się coraz rozleglejsze. 


w dole nasz kemping

Po pewnym czasie tracimy jednak orientację w terenie i robi się nieco dziwnie. Nie wiemy którędy iść. Brniemy więc do góry, trochę po omacku, trochę wydeptanymi ścieżkami, gdzie ciężko znaleźć jakiekolwiek znaki naszej zielonej trasy. Wszystko przez trwającą w tym  miejscu wycinkę drzew, które prawdopodobnie zostały powalone razem z oznaczeniami szlaku.



Sporo błądzimy, szukamy oznaczeń. Według naszych obserwacji, nie jesteśmy jedynymi, którzy gdzieś szlak zgubili.


Pniemy się w niesprzyjającym terenie, przedzieramy przez powalone gałęzie...


ostatecznie , niespodziewanie, wychodząc na właściwe znaki. "Wita" nas w tym miejscu ostrzeżenie przed  niedźwiedziami. Mam portki pełne strachu! Nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem ;) 


Koliba Horica, czyli prawdopodobnie "noclegownia", ale zasad udostępnienia tej chatki nie znamy

Idziemy dalej napotykając na trasie jadalne grzyby. Co chwilę kuszą nas także krzaki pełne dojrzałych jagód.


Na piątym kilometrze zarządzam postój. Wiemy już doskonale, że 5 km w Tatrach Zachodnich to o wiele większy wysiłek niż w Gorcach czy Pieninach. Gdy spoglądam na zegarek, wiem już, że nasze tempo, w stosunku do poprzedniego tygodnia znacznie spadło. Na szczęście byliśmy na to przygotowani. 
Na piątym kilometrze jesteśmy po ok. 2,5 h (to przez szukanie właściwej drogi). Mało tego, jesteśmy już dość zmęczeni. Rozglądamy się dookoła, mając nadzieję, że chmury, które właśnie nachodzą na najwyższe szczyty, zaraz się rozwieją. 

Krótki postój przywrócił nam nieco siły. Natomiast sytuacja w najwyższych partiach zmieniała się jak w kalejdoskopie... Chmury...

Rohacz Ostry
ustępowały co jakiś czas, próbującemu się przebić, słońcu, odsłaniając to, co w górach najpiękniejsze...


Od naszego postoju na piątym kilometrze, do szczytu Barańca było jeszcze daleko. Ale jakoś łatwiej się szło, gdy mogliśmy podziwiać coraz piękniejsze krajobrazy.

Przez chwilę widzimy sporą wodę. To Liptovská Mara - zbiornik retencyjny, powstały na rzece Wag. W ubiegłym roku stacjonowaliśmy na kempingu znajdującym się przy brzegu tego jeziora. Było naprawdę cudownie i pobyt tam wspominamy jako najbardziej komfortowy ze wszystkich kempingów, na których byliśmy. Kilka wpisów z tamtych okolic na pewno znajdziecie w archiwum tego bloga (możecie skorzystać z wyszukiwarki :) ).  


Kawałek dalej zaczynają nam się wyłaniać nieco potężniejsze sylwetki tatrzańskich dwutysięczników. Jednym z nich musi być nasz Baraniec. 



Idziemy wąską ścieżką, która na moment wdziera się w skałki. 



Za chwilę widzimy już nasze ostateczne podejście pod Baraniec. 


tam idziemy! 
Gdy jesteśmy już bardzo blisko szczytu, proszę Mateusza, żeby zrobił mi lansiarskie zdjęcie na skałach. Widzicie mnie na nim (poniżej) ? :P 

gdzie jest Aleksandra? :P
No i przez tę moją fotkę tracimy dłuższą chwilę. Przez moment dzieje się sporo. Przede wszystkim gęste chmury przykrywają wierzchołek Barańca. 


Pogoda naprawdę skiełbasiła się w mgnieniu oka. 


Chmury przelewały się z jednej strony grani na drugą. Docieramy wreszcie na szczyt!


Na wierzchołku spotykamy większą grupę turystów.


Zarządzamy dłuższy przystanek i szczytowe piwko ;) Mamy nadzieję, że to pogorszenie pogody jest tylko chwilowe. 




Mateusz namierza obiektywem Tatralandię, a więc ogromny aquapark, znajdujący się na obrzeżach Liptowskiego Mikulasza. Czyli na dole jest ładnie, hę? 

Tatralandia "złapana" na sporym zoomie

A u nas na wysokości 2184 m n.p.m. zaczyna padać deszcz. Wyciągamy kurtki i czekamy... 

szczytowe piwko ;) 

Gdy jednak pogoda się nie poprawia, postranawiamy schodzić najkrótszą trasą na kemping. Z naszych obserwacji wynika jednak , że większość kieruje się w stronę Smereka i Przełęczy Żarskiej ( Žiarske sedlo). Tylko najstarsze zdobywczynie Barańca schodzą najkrótszą trasą. Cofamy się więc znów do obeliska na szczycie i podejmujemy spontaniczną decyzję - idziemy tam, gdzie większość (a więc żółtym szlakiem)! Nie spodziewałam się, że zaproponuje to sam Mateusz. Z radością przystaję na jego propozycję. Muszę przyznać, niezwykle trafioną!

Tak jak jeszcze niedawno chmury w kilka chwil naszły na szczyty, tak w podobnym czasie podniosły się w górę! Coś niesamowitego! Trochę wiało, ale przewiewało te chmury, odsłaniając Taterki prawie w pełnej krasie.


Smerek w chmurach

Smerek się odsłonił :) 

Zejście z Barańca po mokrym podłożu zajmuje na pewno trochę więcej czasu niż w piękne słoneczne dni. Musimy mieć oczy do okoła głowy i kontrolować każdy ruch. Pełno tu rumoszu skalnego, ostro zakończonych niewielkich kamieni, które w połączeniu z deszczem, zrobiły się pioruńsko śliskie. 


Gdy spoglądamy za siebie, trasa wydaje się potwornie trudna. Jakoś jednak dajemy radę ;) 

tędy schodzimy

Gdzieś tam w oddali, w drugim planie zauważamy sylwetkę Wielkiego Chocza
Widzicie najwyższy szczyt Gór Choczańskich? 
Gdy patrzymy w drugą stronę, widzimy grań Otargańców, Bystrą i Krywań!

Wiemy, że czeka nas jeszcze jedno poważniejsze podejście na Smerek. Ostatecznie nie jest ono wcale bardzo uciążliwe...

ścieżka na Smerek
za to urozmaicone małymi skalnymi przeprawami ;) 


Spoglądamy w stronę Barańca, którego zostawiliśmy już mocno w tyle. 


Ale na trasie zaczyna wyłaniać się także "nowe" - Rohacze - Płaczliwy i Ostry.


Hruba Kopa i Trzy Kopy (Szeroka, Drobna, Przednia), a także Rohacz Płaczliwy
Przed nami znów pięknie widać Otargańce oraz Raczkową Czubę i Jarząbczy Wierch.
w pierwszym planie - Otargańce (od prawej) zakończone Raczkową Czubą i Jarząbczym Wierchem (z lewej)
Jest naprawdę bajecznie. Nie możemy się nasycić widokami.

Dlatego bardzo powoli, robiąc zdjęcia, ciesząc się chwilą, zmierzamy w kierunku Przełęczy Żarskiej.

Bystra - Królowa Tatr Zachodnich! 

dwa Rohacze i ja z rozwianym włosem ;) 

nieco szerszy widok... (można powiększyć)

W końcu osiągamy przełęcz. Stąd ok. godzina dzieli nas od wierzchołka Rohacza Płaczliwego! Musimy jednak oprzeć się pokusie i rozpoczynamy dość długie schodzenie, początkowo szlakiem zielonym.


Najpierw jeszcze całkiem widokowe.... 

Rohacz Ostry


Rohacz Ostry z nieco niższej perspektywy

później nieco bardziej przyjemne dla nóg, bo prawie po płaskim terenie (w międzyczasie obijamy na niebieski szlak kierujący nas do ujścia Doliny Jamnickiej). 




Stąd w ok. pół godziny dojdziemy do naszego pamperka, skąd rozpoczynaliśmy trasę.
Poniżej mapka:

Według naszych pomiarów, powyższa trasa zajęła nam ok. 8:15 h (nie wliczając większych postojów i przerw). W tym czasie pokonaliśmy ok. 20 km. 



Słyszeliście kiedyś o Barańcu?



1 komentarz: