środa, 2 sierpnia 2017

Góry Choczańskie: Wielki Chocz Veľký Choč z Valaskiej Dubovej i trudności w drodze powrotnej


Wielki Chocz (Veľký Choč)  kusił mnie od dawna. Naoglądałam się pięknych zdjęć, naczytałam o nim tyle, by zapragnąć stanąć na jego wierzchołku. Dodatkowo od samego przyjazdu do Słowacji przyciągał nasze spojrzenia swoją potężną sylwetką, widoczną doskonale z kempingu, na którym się zatrzymaliśmy. 

Przed wyjazdem spędziłam sporo czasu oglądając mapę, obliczając czas przejścia, możliwości dojazdu itp. Postanowiłam iść na łatwiznę i zdobyć Wielkiego Chocza najkrótszą możliwą trasą - z Valaskiej Dubovej. Decyzja zapadła głównie dlatego, że inne podejścia zajmują po prostu za dużo czasu. Np. z  Rużomberku (Ružomberok) -  ok. 5 godzin, z uzdrowiska Lućky - ok 3 i pół godziny (+  konieczność wracania tą samą trasą do samochodu). Z Valaskiej Dubovej powinniśmy dotrzeć na szczyt w mniej niż 3 godziny. 

Dojeżdżamy do Valaskiej Dubovej i od razu pojawia się pierwszy problem - gdzie zaparkować. Kręcimy się po miasteczku w poszukiwaniu parkingu. Jadąc zgodnie za wskazówkami i znakami, parkingu nie znajdujemy. Wychylam więc głowę z auta i pytam pary turystów, gdzie zaparkowali. Odpowiadają po angielsku, że przyjechali autobusem. Na szczęście chłopak był na tyle miły, że zapytał o parking miejscowych, wskazując nam następnie okolice Janosikowej Karczmy. Wchodzę do tej karczmy, pytam, czy możemy zostawić auto pod ich knajpką (zapłacimy w euro! :P ). Pani mówi, że poniżej knajpki jest cmentarz, przy którym możemy zostawić auto za darmo. Tak też robimy. 


Idziemy w kierunku centrum Valaskiej,  namierzamy drogowskaz i szybko znajdujemy niebieski szlak. Po kilkuset metrach jesteśmy już na leśnej ścieżce. 


Idzie się dość nieprzyjemnie. Od samego początku jest stromo, a podłoże stanowią pokruszone skały, ostre kamienie, nawet idąc pod górę, trochę się ślizgamy.


Po nieco ponad godzinie, z ulgą zauważamy Stredną Polanę :) No to godzinka i będzie "z górki". 
Dwa łyki wody, ruszamy dalej. No i tu zaczynają się kolejne drobne problemy. 

Stredna polana

Po kilkudziesięciu krokach wyrasta przed nami szlakowskaz "Chocz" i strzałka w lewo. Skręcamy grzecznie, nieco niepewnie, bo brakowało koloru trasy itd. Po jakimś czasie mówię do Mateusza - "widziałeś gdzieś ostatnio te zielone znaki szlaku?" -Nie... 

Patrzę na mapę, nie ma na niej innych "pozaszlakowych" ścieżek.. No cóż...  jakoś to będzie, idziemy dalej. Zaczęłam się zastanawiać - skoro wzdłuż szlaków tyle tyczek, dlaczego nikt ich nie oznaczył kolorem szlaku. Po kilku chwilach przyszło olśnienie - idziemy zimowym wariantem szlaku... pięknie :/
Nie mam go na mapie, ale jakoś chyba wzdłuż tych tyczek dojdziemy na szczyt...
I faktycznie... pniemy się w górę i w pewnym momencie wyszliśmy gdzieś na czerwonym szlaku, prowadzącym do celu.  Chwilę idziemy jeszcze lasem, później szlak wychodzi na rozległą, piękną pod względem widokowym polanę. 


w kierunku Małej Fatry...
Mamy nadzieję, że to, co widzimy przed sobą, to już ten cały Wielki Chocz... Nie dajcie się zmylić ;) Droga na Wielkiego Chocza jest jednak  ciut dłuższa... 


Spoglądamy jeszcze raz za siebie... Rozpoznajemy w oddali sylwetkę Wielkiego Rozsutca, na którego szczycie byliśmy w ubiegłym roku Mała Fatra: Wielki Rozsutec

Wielki Rozsutec

Pięknie widać nie tylko małofatrzańskie szczyty, chociaż niestety wielu nie udaje nam się z nazw rozpoznać.



Nieco dalej pojawiają się łańcuchy. Podobno przydają się w zimowych warunkach. Te fragmenty latem nie powinny przysporzyć żadnych kłopotów. 


Wreszcie zauważamy grzybka z nazwą szczytu. Ale szczyt jest trochę powyżej niego...


Wdrapujemy się więc w górę i dołączamy do sporej ekipy turystów, którzy, tak jak my, tego dnia zaplanowali zdobyć najwyższy szczyt Gór Choczańskich. Widoki są naprawdę imponujące. 360 stopni dookoła zajmują góry! Podobno podczas idealnej pogody, można doliczyć się ponad 600 różnych szczytów widocznych z Wielkiego Chocza. 

w stronę Tatr...

w stronę Beskidów...

Tatry jeszcze raz... 

Liptovska Mara i fragment Niżnych Tatr

Mój ulubiony tatrzański szczyt... Krywań!

panorama z Wielkiego Chocza 360 stopni (można powiększyć)

Liptovska Mara i Niżne Tatry raz jeszcze

kocham takie widoki!

Na szczycie spędzamy ok. godziny. Pogoda dopisuje, rozległe widoki rekompensują trud wejścia na górę. Specjalnie nam się też nie spieszy. Dopiero nieprzyjemny wiatr wygonił nas w nieco niższe partie Chocza. Planujemy zejść szlakiem zielonym (którym chcieliśmy wchodzić) i sprawdzić którędy ta menda prowadzi ;P 
Oczywiście gubimy się znowu trochę, bo znaki zielone prowadzą też gdzieś partiami szczytowymi. Wreszcie namierzamy właściwą drogę i stromo idziemy w dół. Im bliżej Strednej Polany, tym lepiej widzimy niewielki domek. To hotel Chocz. 



Hotel Chocz to darmowa noclegownia dla strudzonych wędrowców. Jest otwarty dla wszystkich, nie płaci się za nocleg. Można tu zajrzeć o każdej porze dnia i nocy. Do dyspozycji gości znajdziemy liczne materace. 


Jest również sypialnia na pięterku, do której wchodzi się po drabinie. 



Początkowo dziwnie się tam czułam, później zrobiło się trochę bardziej przytulnie, ale i tak nie jestem pewna czy byłabym w stanie zmrużyć tam oczy ;) 

Rozglądamy się dookoła, próbujemy namierzyć źródełko z wodą pitną, niestety nam się to nie udaje. 
Namierzamy za to znak przyklejony do drzewa informujący nas, że trasa którą wchodziliśmy na Chocza to tzw. "zimna", a więc zimowa trasa. Chcąc iść znakami zielonymi na Wielkiego Chocza ze Strednej Polany nie skręcajcie więc w lewo jak pokazuje strzałka "zimnej" trasy, tylko idźcie prosto przed siebie i później na pewno znajdziecie zielone znaki. Takich zagubionych duszyczek jak my było tego dnia więcej. Niektórzy, idący w kierunku szczytu, wracali na właściwą trasę dopiero jak zobaczyli nas schodzących z góry.


Hotel Chocz w malowniczej scenerii
Rozpoczynamy powrót do auta. Nie chcemy iść tą samą drogą, więc kierujemy się na Drapac znakami zielonymi. Szlak jest dość specyficzny Mieliśmy wrażenie, że nikt nim dawno nie chodził. Połamane drzewa blokują swobodne poruszanie się po naprawdę uroczej leśnej ścieżce. Trzeba je przekraczać, chodzić pod lub pomiędzy nimi. Oczywiście wszystko jest do przejścia, ale z dodatkową "gimnastyką". Na trasie leży sporo porozrzucanych gałęzi, dookoła straszą łyse drzewa, które pewnie lada moment się obalą. Przy szlakowskazie Drapac zmieniamy znaki na czerwone i idziemy w kierunku Jasenovej. Trasa trochę się dłuży. 

Stoh i Rozsutce

Gdzieniegdzie między drzewami dostrzec można np. szczyt Stoha i Rozsutce :-) 
Ponieważ robiło się nudno, postanowiłam skrócić nam cierpienie i zejść poza szlakiem do trasy samochodowej, którą planowałam pieszo przedreptać do auta pozostawionego przy cmentarzu w Valaskiej Dubovej. Przed górą poniżej (Bralo) skręciliśmy w lewo. 


Idziemy bardzo dziurawą drogą wzdłuż opuszczonych bądź rzadko używanych domków letniskowych i wychodzimy przy... parkingu ....i wiadukcie. Pięknie...
Mateusz mówi, że to droga ekspresowa i nie możemy iść nawet jej poboczem. Że też tego nie sprawdziłam... Słowacja kojarzy mi się raczej z wąskimi klimatycznymi drogami, a nie jakimiś ekspresówkami...
Próbujemy wejść w las, ale jest zbyt gęsty. O wycofie nie ma mowy, żadne z nas tego nie chce.  Idziemy więc pod wiaduktem i szeroką pętlą docieramy do początku jakiejś leśnej ścieżki. Doszlibyśmy do niej także idąc asfaltem z parkingu przy którym wyszliśmy, ale co tam, my lubimy sobie utrudniać życie ;P Patrzę w mapę... no są tu jakieś nieznakowane ścieżki. Może nimi uda nam się dotrzeć do celu. Ale to na pewno będzie więcej niż 5 km tą nieszczęsną ekspresówką. 
Początkowo jest nieźle... szeroka leśna ścieżka, chociaż stroma jak jasny pierun ;P Podeszliśmy trochę w górę. Czułam się jakbym wlazła na Wielkiego Chocza po raz drugi. Ścieżka się kończy.. Brak rozwidlenia, w każdym kierunku gęsty las... O ja pitolę... zaraz wyłączy mi się telefon, więc w ogóle się już nie zlokalizujemy. Wracamy więc w kierunku tej ekspresówki i postanawiamy iść jej szerokim poboczem. Nie jest to z pewnością bezpieczne ani pewnie legalne, ale nie bardzo mieliśmy wyjście. Po drodze mijamy zmumifikowaną kunę i strzępy futra małych gryzoni. Moja wyobraźnia pozwala sobie w tym momencie na zbyt wiele... Marzę, by mieć już z głowy tę drogę. Gdy z daleka zauważamy Valaską i odbicie w jej kierunku nieco zdezelowaną drogą, z ulgą opuszczamy ekspresówkę. 
Idziemy przez zabudowania Valaskiej Dubovej. Wybija godzina 17. Z głośników w całej miejscowości rozlega się słowacka wersja piosenki "Hej, Sokoły". Nie wierzymy w to, co słyszymy :-) Brzmi to dla nas trochę zabawnie. Ta piosenka towarzyszy nam aż do Janosikowej Karczmy. Tu zamawiamy coś regenerującego - bryndzowe haluszki (jedno z moich ulubionych dań słowackiej kuchni) i (kto może) piwo :) 


Janosikowa Karczma
Mimo błądzenia i trochę stresującej drogi powrotnej, to był piękny dzień ze wspaniałymi widokami. 


Jak w bardziej bezpieczny sposób zrobić z tego szlaku pętlę? Niestety nie wiem. Na mapie wzdłuż tej ekspresówki idzie jakaś mniejsza droga (wówczas chyba najlepiej zejść jednak bez skrótów do Jasenovej - bo tam pewnie najłatwiej ją namierzyć) 

Dystans ok. 20 km/czas przejścia naszego wariantu bez przerw i odpoczynku ok. 5:30-5:40 h

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz