Po pobycie w Pieninach (zobacz m.in. : Trzy Korony, Sokolica ; Spływ Dunajcem ; Zamek Czorsztyn i Niedzica; Wysoka i Radziejowa), przyszedł czas, by pojechać w słowackie Tatry Zachodnie. Prawie na trasie naszego przejazdu, znajdowała się Ścieżka w Koronach Drzew (Chodník korunami stromov ).
To bardzo młoda atrakcja znajdująca się po słowackiej stronie, na terenie Pienińskiego Parku Narodowego. Odkąd się o niej dowiedziałam, marzyło mi się, by podreptać po tej drewnianej konstrukcji , położonej na wysokości koron drzew. Pogoda po drodze w Tatry Słowackie była średnia. Padało,zanosiło się na jeszcze większe deszcze. Kiedy jednak zza chmur na moment wyjrzało słońce, powiedziałam Mateuszowi, że ryzykujemy i jedziemy w kierunku Ždiaru . Znalezienie Ścieżki w Koronach Drzew wcale nie jest takie oczywiste. Przejeżdżając przez Ždiar , wiele prywatnych gospodarstw oferuje nam pozostawienie samochodu na posesji (oczywiście za opłatą). Przy tablicy informującej o skręcie w kierunku Bachledowej Doliny, dowiadujemy się, że droga jest zamknięta dla normalnego ruchu (później okazało się, że przyczyną był prawdopodobnie brak miejsc na parkingach położonych tuż pod podejściem do tej atrakcji). Ekipa porządkowa kieruje nas na parking Ždiar Strednica, znajdujący się ok. 5 km z tego miejsca, przy restauracji (Reštaurácia Bistro). Parking jest płatny. Udaje nam się dowiedzieć, że płacąc, za pozostawione tu auto, 3 euro (nieważne ile osób nim podróżuje), wszystkie osoby z niego wysiadające mogą skorzystać z przeprawy autobusem aż do rozwidlenia, o nazwie Ždiar, Bachledowa dolina - Malá Poľana, bez dodatkowych opłat. Obok, po drugiej stronie ulicy, funkcjonuje prawdopodobnie bezpłatny parking. Wówczas jesteśmy jednak skazani na dreptanie ok. 6-7 km do miejsca, w które zawiezie nas wspomniany autobus (stamtąd jeszcze dodatkowo 4 km do kasy "chodnika"!)
Gdybyśmy mieli więcej czasu i przede wszystkim mapę tego terenu, pewnie poszlibyśmy pieszo. Tego dnia mieliśmy jednak jeszcze dotrzeć na kemping RAČKOVA DOLINA , gdzie w planach było rozbicie namiotu, ale przede wszystkim musieliśmy zrobić po drodze zakupy. Opcja z dojazdem autobusem, wyjątkowo, wydała nam się idealna. Autobus zatrzymuje się przed kompleksem punktów gastronomicznych. Kto jest głodny, na pewno znajdzie coś dla siebie. My od razu brniemy w górę. Jakoś nie spodziewałam się, że będziemy tego dnia tyle łazić. Czeka nas stąd ok. 4 km pseudospacer pod górę. Łatwy on nie jest i trzeba przygotować się na spore nachylenie terenu. Można skorzystać ze skrótów (jeszcze bardziej stromych), ale my tym ścieżkom nie zaufaliśmy i szliśmy szerokimi zygzakami aż do kas. Na górze - kilka punktów gastronomicznych, w których można kupić hot-dogi, hamburgery,napoje, piwo... Ceny dość wysokie jak na słowackie standardy.
W kasie czeka nas niemiła niespodzianka, na którą byliśmy akurat przygotowani. Musimy zapłacić 9 euro od osoby dorosłej! Liczyłam też na ładny, ozdobny bilet, a otrzymujemy tylko zwykły wydruk paragonu, który zostaje przedarty przez obsługę, czyli skasowany ;)
kasy |
Wchodzimy. Ścieżka ma długość 603 m. Razem z wieżą widokową, na którą wdrapiemy się pod koniec spaceru 1234 m.
Na trasie znajdziemy punkty edukacyjne z informacjami w językach: słowackim, angielskim i polskim.
Kto chce , może poczuć więcej adrenalinki chodząc z boku po specjalnych, nieco bardziej "niebezpiecznych", ścieżkach.
Spacer w koronach drzew jest naprawdę przyjemny, jednak najbardziej ciekawi nas specyficzna wieża widokowa, do której niedługo dojdziemy.
w tle wieża |
Czy wiedzieliście, że podczas godów, samce głuszca na chwilę tracą słuch (stąd wzięła się ich nazwa)? Tego i wielu innych ciekawostek dowiecie się z licznych plansz umiejscowionych na trasie ścieżki.
Pomimo braku idealnej przejrzystości, coś tam było widać. Rozglądamy się po okolicy, szukając znajomych szczytów. Rozpoznajemy Trzy Korony!
Trzy Korony (z prawej strony), za lekką mgiełką |
Najwięcej radości przynoszą te tatrzańskie, które widać całkiem nieźle.
Przychodzi wreszcie czas, by wspiąć się na wieżę widokową. Z dołu, ludzie na jej najwyższym piętrze wyglądają jak spajdermeny ;)
Widoki z każdym krokiem stają się coraz rozleglejsze. Udaje nam się nawet wzrokiem namierzyć Giewont.
ścieżka widziana z wieży |
Docieramy na samą górę wieży widokowej. Pokryta jest ona specyficzną elastyczną siatką. Tylko nieliczni mają odwagę na nią wkroczyć, wiedząc, że pod nią znajduje się ok. 32 metrowa przepaść. Mateusz nie miał z tym problemu.
Ja długo się wahałam, ostatecznie włażąc na tę siatkę tzw. dupoślizgiem :P Trzymając na siatce cztery litery, stopy i podpierając się dłońmi, czułam się pewnie. Natrzaskaliśmy sobie selfie (ale żadne nie nadaje się do opublikowania ;) )
Udało mi się na moment nawet stanąć na nogach, ale była to tak krótka chwila, że żaden fotograf tego nie zarejestrował :P
moja ulubiona pozycja na szczycie wieży - przede wszystkim bezpieczna ;) |
Z wieży musimy wycofać się tą samą drogą, pod prąd. Nie wiem, czy jest tak zawsze (pod konstrukcją zauważyliśmy nieczynną furtkę) , czy ma to związek z obecnie budowaną infrastrukturą narciarską. Zjeżdżalnia, którą ekspresowo można zjechać z wierzchołka wieży w dół także była nieczynna.
Gdy rozpoczęliśmy schodzenie w stronę przystanku autobusu, naszą uwagę przykuła kolejna wieża widokowa, oddalona zaledwie kilkaset metrów od nas.
idziemy w kierunku "bezpłatnej" wieży |
Długo się nie zastanawiając, postanowiliśmy niewiele drogi nadłożyć i wskrabać się na jej najwyższy punkt. Wstęp jest bezpłatny.
"bezpłatna" wieża |
Powinniśmy widzieć cuda niesamowite, a po zestawieniu z rzeczywistością okazało się, że widzimy okazałe szczyty, delikatnie pisząc, w niepełnej krasie ;)
Wracamy tą samą drogą do uporczywych zygzaczków.
Schodzimy grzecznie do naszego miejsca startowego, skąd po kilkunastu minutach autobus zawiezie nas na parking, gdzie zostawiliśmy samochód.
Poniżej trasa, którą przebyliśmy:
w dwie strony (bez skrótów) ok. 8 km / czas przejścia bez przerw i odpoczynków w dwie strony - ok. 2,5 h
Podsumowując - fajna atrakcja, nieco droga i nie każdemu pewnie też przypadnie do gustu. Ja chyba nie tego oczekuję do końca będąc w górach, no ale, co przeżyliśmy i zobaczyliśmy to nasze. Raczej jednak w najbliższym czasie na zwiedzanie podobnych atrakcji się nie wybierzemy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz