wtorek, 28 marca 2017

10. PKO Poznań Półmaraton, czyli jak spełnia się to, o czym nie miałam nawet odwagi marzyć...

I pomyśleć, że miałam nie biec...
Jakoś poznański półmaraton nie był w tym roku moim celem samym w sobie. Nie zapisywałam się na niego, postanowiłam jednak spróbować swoich sił w jednym z konkursów i udało mi się wygrać pakiet. Na specjalne przygotowania nie było już czasu, bo o wygranej dowiedziałam się ok. 3 tygodnie przed startem, ale skrupulatnie przygotowuję się do innych biegowych zawodów, więc początkowo start w poznańskiej połówce chciałam potraktować treningowo, na luzie, bez spiny. 

Jednak jakoś od połowy marca coś zaczęło się dziać. Podczas treningów biegałam coraz lepiej, chociaż zdarzały się też znacznie gorsze dni. Wahałam się, w końcu postanowiłam - powalczę o życiówkę! 
Bardzo chciałam złamać 1:50, ale gdybym pobiła swój zeszłoroczny rekord 1:50:25, chociaż o sekundę, również bym się cieszyła...

Byłam przekonana, że łatwo nie będzie. Marzec ostro dał mi popalić! Do tego zmiana czasu z zimowego na letni (spałam przez to bardzo niespokojnie), słońce na trasie (wolę biegać zawody w deszczu!) no i niefortunny start przed "balonikami" na 1:50, których chciałam się trzymać od początku do końca. 

Tuż po starcie - zwężenie... przeszliśmy do marszu (zrobiło się tak tłoczno), co zaowocowało pierwszym kilometrem w czasie 5:35. Nie wróżyło to dobrze. Powiedziałam do Aliny, z którą biegłam na początku, że musimy przyspieszyć. Powoli się rozpędzałyśmy, mijając kolejnych biegaczy, a z każdym kilometrem byłyśmy coraz bliżej właściwego czasu przygotowującego nas do łamania 1:50. Gdzieś w okolicy 8 km zgubiłam Alinę :( Byłam pewna, że mnie dogoni, bo do tej pory miałam ją cały czas w zasięgu wzroku... Niestety tak się nie stało :( 

Zupełnie nieświadomie, zaczęłam przyspieszać. Jakoś mnie niosło... Biegłam jak zaprogramowana. Nogi chciały biec, ja nie czułam zmęczenia, a może skutecznie odwracałam swoją uwagę od tego zmęczenia nucąc pod nosem piosenki Linkin Park i Agnieszki Chylińskiej ;) 

Fot. Wojciech Klepka - wojciechklepka.com

Po 10 kilometrze - podbieg, który rok temu spędzał mi sen z powiek, teraz jakoś nie zrobił na mnie zbyt dużego wrażenia. No może ciut bardziej się zasapałam. Spojrzałam na stoper... miałam już ok. minuty zapasu czasu. Cieszyło mnie to, chociaż pomyślałam, że półmaraton zaczyna się dopiero po 15 km. Ale już na 13 km miałam lekki kryzys. Zerknęłam jednak na swoją dłoń, gdzie rano wypisałam długopisem motywacyjne hasła. Uśmiechnęłam się do siebie, powtarzając je sobie w głowie, i do tego 15 km jakoś zleciało.  Tuż przed 17 km zobaczyłam swoich prywatnych kibiców. Siostra z chłopakiem i jego rodzicami. Mieli meeeega transparent, zagrzewali do walki - byli fantastyczni! Zerwali się nawet do krótkiego biegu ze mną, co możecie zobaczyć na poniższym filmiku: 



Tu już wiedziałam, że jest dobrze. Jeśli się nie zatrzymam, życiówkę mam w kieszeni. Dwie minuty zapasu, na które pracowałam przez całą trasę... ta świadomość niosła mnie dalej jak na skrzydłach. Przed 18 km skubnęłam jednak trochę żelu energetycznego, bo czułam, że potrzebuję malutkiego zastrzyku czegoś słodkiego. Prawie przed samą metą - strefa gRUNwald team Poznań - moja drużyna!!!! Jak zwykle spisali się na medal! Były motywacyjne plakaty, piątki mocy i euforia!!!!
Kawałek za nimi - punkt odżywczy. Już bałam się, że tam będzie zwężenie... wolontariusze chyba za daleko wyszli na trasę i zrobił się lekki tłok. Na szczęście bez znacznego spowolnienia, udało się przebyć ten fragment. 

Kibiców było coraz więcej, co oznaczało, że zbliża się finisz... 20 kilometr i znowu przyspieszam (chociaż wcale tego nie czuję!), wbiegam do hali, w której ulokowana była meta półmaratonu... 
Ciemno, duszno... robi mi się dziwnie... nie widzę wiwatujących kibiców, ogromnego ekranu... tylko pomarańczowy chodnik, po którym wodzę wzrokiem w poszukiwaniu tej upragnionej mety... 
Cyferki wskazują 1:52 z groszem... ale to jest czas brutto, a ja wiem, że wystartowałam z kilkuminutowym opóźnieniem... zerkam na stoper i... nie wierzę...  łzy szczęścia, ogromnej radości...
Nie potrafię się uspokoić. Dzwonię do męża, by mu jak najszybciej o tym powiedzieć. Później przychodzi sms... 
"Gratulujemy ukończenia 10. PKO Poznań Półmaraton.
Twój czas brutto 01:52:17, netto 01:46:04,
miejsce: 253-Open, 112- K30 (...)"



Udało się! Naprawdę nie wiem jak to możliwe. Dawno nie byłam z siebie tak zadowolona i dumna! Jest to wynik, który plasuje mnie wśrod 10% najszybszych kobiet poznańskiego półmaratonu!

Ruszam jednak dalej... kolejne zawody same się nie przebiegną :-) 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz