Przed Wami druga część relacji z Berlina, świeżutka jak aromatyczne pączusie smażone na berlińskich jarmarkach ;)
Część pierwszą znajdziecie TU
Po wizycie na Potsdamer Platz udaliśmy się w kierunku Checkpoint Charlie. Było to jedno z najważniejszych przejść granicznych między Berlinem Wschodnim i Zachodnim w okresie zimnej wojny. Dziś jest to miejsce bardzo chętnie odwiedzane przez turystów z całego świata.
świąteczna choinka w pobliżu Checkpoint Charlie |
Można tutaj zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie ze "strażnikiem" oraz otrzymać stempel z wybranej strefy, oczywiście za opłatą (2 euro)
Checkpoint Charlie |
Checkpoint Charlie |
Stamtąd już niedaleko do Gendarmenmarkt, gdzie odbywa się w okresie świątecznym kolejny jarmark. Tu niemiła niespodzianka-wstęp w weekendy jest płatny, na szczęście tylko symboliczne 1 euro/1 os. Od poniedziałku do piątku w godzinach 11-14 można tu wejść za darmo.
Spora kolejka do kas nas nieco zniechęciła, poszliśmy więc dalej na jarmark, który najbardziej chciałam zobaczyć- na Alexanderplatz. Prawie z każdego zakątka Berlina można dojrzeć najbardziej charakterystyczny obiekt Berlina - wieżę telewizyjną. Jest to najwyższy budynek (dla mnie ciężko nazwać to budynkiem, ale ok ;)) w Niemczech jak i drugi, pod względem wysokości, w całej Unii Europejskiej. Wieża ta znajduje się właśnie na Alexanderplatz.
Wieża telewizyjna, Fernsehturm |
Wieża telewizyjna, Fernsehturm |
W jej pobliżu odbywa się następny jarmark świąteczny. Wstęp jest bezpłatny. Byliśmy tu wieczorem i było naprawdę tłoczno. Momentami nie dało się iść tam, gdzie by się chciało, tylko trzeba było iść tam, gdzie niósł tłum :P Na szczęście tłum doprowadził nas do grzanego winka ;-)
Prost! Na zdrowie! |
Wokół fontanny Neptuna na Alexanderplatz zorganizowano pięknie oświetlone lodowisko.
a tuż nad nim, podczas naszego pobytu przeleciał nawet Święty Mikołaj we własnej osobie w podświetlanych saniach ciągniętych przez najprawdziwsze renifery :D
Wypiliśmy winko, nacieszyliśmy się świąteczną atmosferą i postanowiliśmy iść w kierunku naszego hostelu. Czekał nas niespełna 8 km spacer. Aleją Unter den Linden dotarliśmy do Bramy Brandenburskiej. Ominęliśmy kilka punktów, które chciałam zobaczyć, zupełnie nieświadomie. Chyba zmęczenie dało się już we znaki...
Jako ciekawostkę napiszę, że Brama Brandenburska została zaprojektowana przez architekta Carla Gottharda Langhasa, który urodził się w Kamiennej Górze. Brama Brandenburska jest chyba najbardziej rozpoznawalnym punktem Berlina. Znajduje się nawet na rewersie niemieckich monet - 10, 20, 50 euro centów. Symbolizuje zjednoczenie, pokój, wolność...
Brama Brandenburska wieczorem |
kwadryga |
Brama Brandenburska w dzień :) |
Przed 21:00 zameldowaliśmy się w Amstel House Hostel. To był długi i męczący dzień...
Nocleg zarezerwowałam ze sporym wyprzedzeniem przez Booking.com. Kosztował nieco powyżej 40 euro. Byliśmy trochę zawiedzeni, bo dawno nie zapłaciliśmy tyle za nocleg, a czekały na nas dwa łóżka, szafa i umywalka w pokoju, łazienka była na korytarzu... Dodatkowo kazali nam samodzielnie założyć pościel i następnego dnia ją zdjąć! Mimo to, była to jedna z najtańszych opcji noclegu, najważniejsze było to, żeby się wyspać i wypocząć przed kolejnym dniem pełnym wrażeń.
------------------------------------------
Następnego dnia niespiesznie zwlekliśmy się z łóżek i ustaliliśmy plan zwiedzania. Na początek Siegessäule, a więc Kolumna Zwycięstwa, znajdująca się w parku Tiergarten (drugim pod względem wielkości parku miejskim w Niemczech)
Płacimy 3 euro za osobę i możemy podziwiać wystawę dotyczącą zabytków Berlina, ważnych miejsc w Niemczech, a także miniatury Big Bena czy krzywej wieży w Pizie. Po kilkunastu schodach znajdujemy się na bogato zdobionym tarasie widokowym...
Jeszcze tylko trochę schodów do góry...
i wychodzimy na fantastyczny punkt widokowy, znajdujący się tuż pod postacią bogini Gold Else wieńczącą kolumnę. Widoki stąd są naprawdę imponujące. Zobaczcie sami:
w kierunku Alexanderplatz |
bogini Gold Else |
Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche - "złamany ząb" |
Tłumy pod Bramą Brandenburską, w tle Czerony Ratusz, znajdujący się w pobliżu Alexanderplatz |
To właśnie na placu wokół tej kolumny organizowano Love Parade - bardzo znany, plenerowy festiwal muzyki elektronicznej.
Stąd ruszyliśmy w kierunku Bramy Brandenburskiej oraz pomnika Denkmal für die ermordeten Juden Europas (Pomnik Pomordowanych Żydów Europy) , upamiętniającego zagładę Żydów podczas II wojny światowej.
Zajmuje on plac o powierzchni 19 tys. m2 i ma postać 2711 kamiennych bloków o różnej wielkości i wysokości. Tworzy pewnego rodzaju labirynt, w którym łatwo się zgubić. Niestety wiele osób nie wie, co to za miejsce, więc nie brakuje tu tych, którzy siadają, piknikują (!) , skaczą po betonowych blokach, robiąc sobie dziwne, nawet głupkowate zdjęcia.
No i przyszedł wreszcie czas na Reichstag. Wejście do siedziby niemieckiego parlamentu jest darmowe. Trzeba jednak się wcześniej zarejestrować i podać konkretną datę i godzinę swojego przybycia. Rejestracji dokonacie na stronie: TU
przed Reichstagiem |
Reichstag w świątecznej odsłonie |
Lepiej zróbcie to ze sporym wyprzedzeniem, ponieważ im bliżej daty odwiedzin, tym mniej jest wolnych terminów i godzin. Rezerwując termin ok. 2 tygodnie przed podróżą miałam do wyboru już tylko skrajne poranne godziny lub takie, gdy na dworze jest już ciemno.
Przed wejściem najpierw mieliśmy problem, bo okazało się, że wydrukowałam zgłoszenie, a nie potwierdzenie rezerwacji. Na szczęście miła pani znalazła nas gdzieś w systemie. No to idziemy na kontrolę... Cholerka jasna, w plecaku butelki po piwie (które spożyliśmy w parku Tiergarten - w Niemczech można pić legalnie alkohol "pod chmurką") - trochę o nich zapomnieliśmy, więc na wstępie najedliśmy się wstydu, bo musieliśmy je przy ludziach powyciągać. Do tego mieliśmy kupione miniaturki alkoholi -pamiątki do kolekcji Matiego. Zostały zarekwirowane. Pan wyczaił u Matiego jeszcze kilka sprayów. Wyjął wszystkie, o których pamiętaliśmy i nagle okazało się, że ten głupol wziął jeszcze z domu gaz pieprzowy. Jak to zobaczyłam, zbladłam. Facet pyta mi się co to, no to odpowiadam zgodnie z prawdą. O jasna cholera - mamy kłopoty, myślę sobie. Ten gaz był tak stary, nie można było odczytać co to jest... Jeździł z nami od ok. 10 lat prawie w każdą podróż. "Proszę poczekać" - mówi nam facet po angielsku. "O jaaaa" - myślę sobie i mówię do Matiego, że nas zamkną w niemieckim kiciu, a w najlepszym wypadku zatrzymają nas tak długo, że nie zdążymy na autobus do chaty. Patrzymy - w naszym kierunku idzie dwóch policjantów z tłumaczką. Chyba zrobiłam się jeszcze bardziej blada niż ściana w pokoju mojej babci ;) Dobrze było jednak usłyszeć polski głos. Bo po niemiecku ja bym tam nicht verstehen. Coś tam niby rozumiem, nawet coś powiem po niemiecku, ale w takiej sytuacji nie potrafiłabym się chyba odnaleźć. Zapraszają nas do kantorka, w ręce mają jakieś papiery. O maj gat! Musimy podpisać jakieś dokumenty - po polsku i po niemiecku. Coś tam spisują, gadają między sobą. Tłumaczka mówi, że chyba będzie dobrze, że umorzą nam postępowanie. Ale ulga przyszła dopiero wtedy, gdy stamtąd wyszliśmy i jeden z policjantów zagadał do mnie po angielsku, ostatecznie życząc nam miłego pobytu w Reichstagu. Okazało się, że taki gaz pieprzowy może posiadać w Niemczech tylko policja lub można mieć przy sobie tylko taki, na którym jest wyraźnie napisane "na zwierzęta". Nasz był tak stary, że nie szło na nim nic odczytać, stąd więc ta cała akcja, bo dla nich mogło to być praktycznie wszystko. Następnym razem będziemy rozsądniejsi... tzn. ja nie wiedziałam, że Mati ma to ustrojstwo w plecaku..., może gdybym była tego świadoma, nie byłoby tej całej akcji...
Samo zwiedzanie kopuły Reichstagu było bardzo przyjemne.
Podczas mojej poprzedniej wizyty w tym miejscu, widziałam tam na dole pracujących ludzi :)
Na miejscu można wypożyczyć darmowy audio przewodnik (również w języku polskim), który uprzyjemni nam pobyt w tym miejscu - pan o miłym głosie opowiada całkiem sporo o samym Reichstagu, ale też o tym, co widać ze szklanej kopuły. Niestety podczas naszej wizyty na dworze było już ciemno, a cały Berlin opanowała gęsta mgła, więc widoków nie mieliśmy praktycznie wcale. Mimo to ta wizyta na zawsze pozostanie w naszej pamięci (wiadomo z jakich względów). Z Reichstagu grzecznie poszliśmy w kierunku dworca autobusowego, zahaczając jeszcze o grzane winko na mikroskopijnym jarmarku na jednej z bocznych uliczek. Chciałam zrobić także zakupy w markecie przy dworcu, ale w niedziele większość sklepów jest zamknięta :( Warto o tym pamiętać.
Podsumowując - co najbardziej podobało mi się w Berlinie?
Oprócz grzanego wina i wyśmienitej pieczonej kiełbachy? ;)
Poczułam zbliżające się święta... wszędzie sporo pięknych dekoracji, na jarmarkach mnóstwo pozytywnie nastawionych ludzi, spotykających się w mniejszym lub większym gronie. Na każdym jarmarku grzane wino podawano w innym, dedykowanym szkle z nadrukiem. Tu śpiewał jakiś chórek, tam przechodził kataryniarz, z knajpki na uboczu słychać świąteczne melodie... zabrakło może śniegu, ale i bez niego atmosfera jarmarków była cudowna. Bardzo fajnie było także wejść na punkt widokowy na Kolumnie Zwycięstwa. Widoki świetne, mimo, że za chyba smogową mgiełką...
Który jarmark podobał mi się najbardziej?
Chyba każdy miał w sobie coś cudownego. Najgorzej czuliśmy się na Alexanderplatz ze względu na tłok, no, ale były to po prostu godziny szczytu. Zapewne na Gendarmenmarkt jest podobnie... tam nawet nie weszliśmy. Odstraszyła nas długa kolejka do kasy, żeby w ogóle wejść na teren tego jarmarku.
Największy zawód?
Hostel... ale to chyba przez to, że przeliczam cenę na polskie realia. Myślałam, że za te 40 euro będziemy mieć w pokoju chociaż czajnik i ręczniki ;-) A tu nawet pościel trzeba było samodzielnie założyć. Jednak był to hostel, a nie hotel czy pensjonat...A kiepski widok z okna... na dach/taras? wysypany ozdobnymi kamieniami... nie czepiajmy się...
Weekend udał się bardzo :-) Chętnie pojedziemy za rok na kolejny niemiecki jarmark (może do Drezna?) , a do Berlina może zajrzymy jeszcze nieco wcześniej ;)
Za co Wy lubicie Berlin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz