czwartek, 27 kwietnia 2017

Weekend w Warszawie: Orlen Warsaw Martathon #owm i wiosenny spacer po Łazienkach Królewskich zdjęcia foto

I znowu zagnało mnie do stolicy... Pod koniec ubiegłego roku wygrałam pakiet startowy na Orlen Warsaw Marathon. Stwierdziłam, że maraton w tym terminie będzie dobrym pomysłem, by przygotować się do innego tegorocznego wyzwania i pobiegnę "Orlen" treningowo. 


Do Warszawy przyjechaliśmy z mężem w sobotę. Zakwaterowaliśmy się w hostelu na warszawskiej Pradze, odebraliśmy pakiet startowy i zaczęły mnie dręczyć niespokojne myśli wymieszane z totalną głupawką, czyli "normalka" przed zawodami. 



(przed startem, foto by mąż)

(sypnęło śniegiem, foto by mąż)

Dzień startu już bardziej spokojny, chociaż od rana tradycyjnie lekki stresik, który minął wraz z rozpoczęciem biegu. Przed startem sypnęło jeszcze śniegiem czy też gradem, co wszystkich wprawiło w lekkie osłupienie. Później pogoda zmienna - trochę słońca, trochę chmur. Bałam się tego maratonu, ponieważ byłam w tej Warszawie na trasie zupełnie sama... żadnej znajomej twarzy, żadnego "prywatnego" kibica, a mąż tym razem nie towarzyszył mi na rowerze, tylko dzielnie czekał na mecie. Na szczęście biegło mi się bardzo dobrze. Kilka nowych piosenek w słuchawkach, częste punkty odżywcze, wspaniali wolontariusze, którzy po imieniu zagrzewali do biegu, liczni kibice - uśmiechnięte chłopaki, piękne dziewczyny, starsi, młodsi, ksiądz, Japończycy, Ukraińcy; zespoły muzyczne... cała ta asmosfera biegowego święta jakoś skutecznie odwracała moją uwagę od wysiłku. Gdy pojawiał się kryzys, liczyłam piętra w wieżowcach, wymyślałam jakieś głupie rymy do "Orlen", "Orlenie" (bawiło mnie to nawet) lub wizualizowałam piwko na mecie ;-) No musiałam zająć czymś głowę. 
(półmetek :) foto: fotomaraton.pl)


W pewnym momencie chciałam powalczyć nawet o życiówkę, ale silny wiatr od ok. 25 kilometra skutecznie zeryfikował moje plany. Już nie biegło się tak fajnie... Wiało potwornie. Próbowałam się chować za innymi biegaczami, ale to nic nie dawało, bo silne podmuchy pojawiały się ze wszystkich stron świata :) Na 30 kilometrze znów sypnął śnieg, później sypnęło pyłem z ulicy, ogólnie do mety było dość ciężko. Wydawało mi się, że biegnę szybko, że mam niezłe tempo, niestety stoper "mówił" coś innego. 

(foto: fotomaraton.pl)

Tuż przed metą było mi obojętne, jaki czas wykręcę, ale wtedy w słuchawkach usłyszałam Metallikę z coverem "Killing time". Jakoś mnie to zmotywowało i powalczyłam do końca, urywając trochę sekund. Przed metą zobaczyłam męża. To dodało mi skrzydeł. Wysłałam mu buziaka i jak po Red Bullu ;P wleciałam na metę z bardzo przyzwoitym czasem 3:59:00 :D 

(foto: fotomaraton.pl)


 Dla mnie organizacyjnie było rewelacyjnie, nawet pomimo tego, że przez pierwsze dwa kilometry ciężko było porządnie wystartować - tworzyły się lekkie zatory i momentami wszyscy przechodziliśmy do marszu. 
Bardzo miło będę wspominać ten maraton.


---------------------------------------------------------

Po maratonie poszliśmy na krótki spacer do Łazienek Królewskich. Nie wiem skąd wzięliśmy na to jeszcze siły. Chyba pokusa zobaczenia ich w wiosennej odsłonie zadziałała na nas motywująco. Było przepięknie!

Zapraszam na małą galerię zdjęć mojego autorstwa: 




Sporą atrakcją były dla nas przepiękne kaczki mandarynki.  














 O Warszawie poczytacie również w moich wcześniejszych wpisach:

a na relację z poznańskiego maratonu zapraszam tutaj: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz