środa, 9 listopada 2016

Berlin - podróż za jedną kurtkę (autostopem 2006) weekend w Berlinie

Powoli zaczynam ogarniać kolejny weekendowy wyjazd... Tym razem jedziemy z Matim do Berlina! Bilety na Polski Bus już kupione, hostel zarezerwowany, pozostało tylko przemyśleć co i gdzie zobaczymy. Najbardziej cieszę się, że będziemy w Berlinie podczas świątecznych jarmarków. Może dzięki nim wreszcie uda nam się poczuć atmosferę świąt, bo od kilku lat po prostu mam wrażenie, że te święta nie są już takie magiczne jak kiedyś...

Szukając informacji o Berlinie, przypomniała mi się nasza wyprawa do Berlina sprzed 10 lat. Wtedy jeszcze, jako "biedni studenci", postanowiliśmy bardzo spontanicznie pojechać do stolicy Niemiec następnego dnia! 

A było to mniej więcej tak:

Siedzimy sobie u cioci i wujka na działce. Pijemy piwko, rozmawiamy o podróżach i nagle rzucam hasło "może pojedziemy jutro do Berlina autostopem?" Mój chłopak (a obecnie już mąż, Mateusz) o dziwo na to przystał. Postanowiliśmy więc ostatnim autobusem wrócić do Poznania, pojechać po kilka niezbędnych rzeczy do domu Mateusza, a następnie do mnie na nockę. Budzik nastawiliśmy na 6 rano. Wstać było ciężko. Nasze głowy wydawały się być z ołowiu. Kilka razy zastanawialiśmy się czy jechać. W końcu zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy na bezpłatny autobus, który zawiózł nas z poznańskiego Ronda Kaponiera do Swadzimia (autobus do Auchan). Tu stanęliśmy już z kartką z bloku technicznego z napisem "BERLIN". Stoimy tak sobie może z 10 minut i podjeżdża i zatrzymuje się (!!!) pierwsze auto. Ekstra! Zaglądamy do środka, a tam moi rodzice w aucie zastępczym (dlatego go nie poznaliśmy), którzy postanowili sobie zjechać z działki na zakupy właśnie do Auchan. No fajnie było ich zobaczyć, ale spodziewaliśmy się, że po prostu mamy farta i zaraz ruszymy w podróż. 
Za chwilę pojawili się kolejni autostopowicze, którzy stanęli trochę przed nami i zwinęli nam transport :/ Na szczęście po kilkunastu minutach ruszyliśmy... ale pan podwiózł nas zaledwie kilka kilometrów. Później poszło już znacznie lepiej i kolejnymi dwoma autami dotarliśmy do granicy w Kostrzynie nad Odrą. 


Spacerkiem ją przekroczyliśmy i zaczęliśmy łapać kolejne auta, z nadzieją, że szybko dostaniemy się do Berlina. 


W końcu zatrzymała się para Niemców, którzy bezpośrednio zawieźli nas na obrzeża stolicy Niemiec. Niestety nasz niemiecki był tak fatalny, że porozumiewaliśmy się z nimi na migi. Bardzo chcieli nam coś poopowiadać po drodze, pokazywali ciekawe miejsca, ale niewiele z tego rozumieliśmy.
W końcu podkręcili głośność w radiu i nasze uszy zabolały :D

Odpalcie sobie ten utwór:

Zapamiętałam go dlatego, że ma dość nieskomplikowany refren :D

Wysiedliśmy, podziękowaliśmy państwu za podwózkę. Dodatkowo podarowali nam plan Berlina, ponieważ gdy zobaczyli, że mieliśmy zaledwie wydrukowany uproszczony plan Berlina na kartce A4 (swoją drogą co ja sobie wtedy myślałam? Że dzięki tej kartce się odnajdziemy w tak wielkim mieście??) to trochę im się nas żal zrobiło ;) Ten plan Berlina mam do dzisiaj. Kupili nam bilet na tramwaj/metro?  i zostawili samych w wielkim mieście. Bilet był dwugodzinny, ale dopiero po czasie dowiedzieliśmy się, że można na nim jechać tylko w jednym kierunku. My kręciliśmy się jak dzicy w tę i z powrotem... bo myliliśmy przystanki, na których mieliśmy wysiąść ;) Mieliśmy dużo szczęścia, bo gdyby złapały nas "kanary" musielibyśmy zapłacić mandat w wysokości chyba połowy naszej studenckiej wypłaty ;)


Wyjazd był spontaniczny, to i nasze zwiedzanie było bardzo spontaniczne. Nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i gdzie iść, ale specjalnie nam to wtedy nie przeszkadzało. 

(Wieża Telewizyjna, Fernsehturm)

Wszystko robiło na nas ogromne wrażenie. Nowoczesna zabudowa mieszała się  z pięknymi, bogato zdobionymi budynkami. 


Pociągi, tramwaje, metro... to wszystko jeździło na kilku kondygnacjach. Nie mogliśmy się napatrzeć ;) 


Wreszcie udało nam się dotrzeć do budynku Reichstagu, ale kolejki do wejścia były tak ogromne, że zrezygnowaliśmy ze zwiedzania. Tym razem nie odpuszczę. Co prawda byłam tam w środku już kiedyś, ale mam kilka pomysłów na fajne zdjęcia ;) 


Przechadzaliśmy się trochę po omacku, rozglądając dookoła, bo wszystko fascynowało. 


Nawet wystawy sklepowe były niezwykle ciekawe ;-) 


Zaczęło się robić ciemno... oczywiście jadąc do Berlina, nawet nie pomyśleliśmy o noclegu. Kto by się wtedy przejmował noclegiem. Spaliśmy już przecież w Pradze na pomniku, w Eupatorii na "bananach" na plaży, we Lwowie na ławeczce, w Jałcie w zamkniętym z zewnątrz budynku dworca autobusowego... myśleliśmy, że po prostu połazimy po mieście i będzie git :-) 


I tak sobie łaziliśmy... miasto zaczęło mienić się pięknymi kolorami, cudownym oświetleniem, Wyspa Muzeów wyglądała wspaniale.  


W pewnym momencie podszedł do nas pewien młodzieniec, który zaproponował nam po pierwsze wejście na jakąś imprezę (wstęp tylko 7 euro!) , a później chciał nam sprzedać "marihunaem" ;) Sam był już chyba lekko spalony, więc grzecznie musieliśmy go spławić, co nawet sprawnie nam się udało, bo powtarzaliśmy tylko "nicht verstehen, nicht verstehen" :D 

Byłoby pięknie, bo noc była ciepła i przyjemna, do czasu, gdy zaczął padać deszcz. Nie chciało nam się za bardzo w tym deszczu moknąć, więc postanowiliśmy schować się chociaż na chwilę na najbliższej stacji metra. 


Zleźliśmy na stację Spittelmarkt, usiedliśmy na ławeczce i już wiedzieliśmy, że trochę podrzemamy. Mateusz zdjął kurtkę przeciwdeszczową marki Adidas (to dość istotne, dlatego podkreślam ;)) , żeby trochę przeschła, moja zwykła przeciwdeszczówa została rzucona obok. Przywiązaliśmy do ławek plecaki, kurtki, a aparat zawiesiłam na szyi i wsunęłam go głęboko w bluzę. No i zasnęliśmy... Nie wiemy jak długo trwała nasza drzemka, ale gdy się obudziliśmy, kurtki Mateusza nie było. Został tylko odcięty sznurek przywiązany do ławki. Nie wiemy kto i kiedy ją podwędził. Jednak, jak widać trzy paski kogoś do tego czynu popchnęły. Trochę było szkoda tej kurtki, tym bardziej, że pogoda niepewna, ale bardziej cieszyliśmy się, że nie zginęło nam nic więcej i sami jesteśmy cali i zdrowi. Bo gdyby to były jakieś bandziory? Kto wie, jak by się to skończyło...


Stację metra opuściliśmy jak zaczęło świtać. Po nocnym deszczu o poranku było trochę chłodno... mimo to ruszyliśmy przed siebie dalej włócząc się bez celu, ale podziwiając wszystko dookoła. 





Coś tam w głowie mi świtało, że jest jakieś KaDeWe, że tam luksusowo, elegancko, snobistycznie... ale nie udało nam się wejść do środka, bo było za wcześnie albo że niedziela... już niestety nie pamiętam. 


Weszliśmy za to do domu towarowego Europa z charakterystycznym zegarem wewnątrz. Znałam to miejsce z moich poprzednich pobytów w Berlinie (w ramach zorganizowanych szkolnych wycieczek). 


Na koniec udało nam się jeszcze podejść pod Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma ( Gedächtniskirche) 



Skąd postanowiliśmy wracać do domu...

Udało nam się ogarnąć nieco mapę i wsiąść do odpowiedniego pociągu, który zawiózł nas na obrzeża Berlina. Tu złapaliśmy niemieckiego kierowcę, który podrzucił nas do samej granicy. Granicę (tym razem w Słubicach) przekroczyliśmy również pieszo. 


I długo szliśmy tak sobie podziwiając Odrę i pobliskie bagna...


szukając miejsca, gdzie znowu moglibyśmy zaczął łapać stopa. Niestety TIRy zjeżdżały już na nocny odpoczynek stając w rzędzie i nikt nie ruszał w dalszą trasę. 


Myśleliśmy już, że będziemy musieli spędzić nockę w przydrożnych krzakach ;-) Na szczęście w końcu zatrzymała się jakaś osobówka z dwoma chłopakami wracającymi z pracy z Niemiec w kierunku Poznania. Poczęstowali nas Red Bullem i wtedy po raz pierwszy piłam ten napój, bo zawsze był dla mnie zbyt drogi (potem z Mateuszem komentowaliśmy, że pewnie nieźle zarabiają skoro stać ich na Red Bulla i jeszcze nim częstują ;) heheh takie młodociane rozważania ;)) "Wyrzucili" nas przy trasie katowickiej, skąd udało nam się wsiąść w podmiejski autobus i dotrzeć do domu. 

Jak będzie w Berlinie tym razem? Na pewno pojedziemy bardziej przygotowani (mam już mapę, przewodnik i szperam w internecie ;))
Pewnie niedługo będziecie mogli o tym przeczytać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz