środa, 26 czerwca 2019

Góre Kamienne (Góry Suche): Z Wałbrzycha przez Turzynę, Jeleniec i Rogowiec do Głuszycy

Głównym celem tego weekendowego wypadu był mój start w półmaratonie górskim Szlakiem Riese. Oczywiście wyjazd w góry zawsze staramy się wykorzystać w 100%, tak było i tym razem. Nadal trwały prace remontowe na linii kolejowej (działała zastępcza komunikacja autobusowa) przechodzącej przez Głuszycę, gdzie znajdowały się start i meta wspomnianych zawodów. Postanowiliśmy więc, że jeśli pogoda będzie sprzyjająca, to przejdziemy z Wałbrzycha do Głuszycy górami. Zaplanowałam dwa warianty tras (krótszą i dłuższą). Pogoda była wyśmienita, więc mogliśmy trochę zaszaleć z kilometrażem ;)

Startujemy z dworca Wałbrzych Główny. Zielonym szlakiem łagodnie pniemy się w górę... Przechodzimy przez rozległą łąkę i wchodzimy do lasu, który będzie towarzyszył nam jakiś czas.



Patrząc w lewo możemy podziwiać najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich - Borową, na której od niedawna znajduje się okazała wieża widokowa.

Borowa - po prawej

Kiedy nasza trasa połączy się z czarnym szlakiem, za moment wejdziemy w zabudowania Rybnicy Leśnej. Przedtem jednak będziemy mogli nasycić oczy przepiękną panoramą.


Przyjdzie nam także zmierzyć się z niespełna kilometrowym odcinkiem asfaltu. Warto zachować tam czujność, bo to trasa, którą jeżdżą potężne ciężarówki z materiałem pochodzącym z pobliskiej kopalni melafiru. Odbijamy na moment w kierunku drewnianego kościoła z początku XVIIw. Niestety jest zamknięty, ale z zewnątrz prezentuje się bardzo pięknie. 




Kolejnym ciekawym punktem przy trasie jest kopalnia melafiru. 


Melafir to materiał skalny, który wykorzystywany jest głównie w budownictwie drogowym. To skała bardzo twarda, odporna na ścieranie i warunki atmosferyczne. Często wysypane są nim tory kolejowe. Eksploatacja złóż w Rybnicy Leśnej rozpoczęła się na początku XX w. Została jednak przerwana na czas II wojny światowej. Na szczęście reaktywowano ją w 1947 roku i nadal stanowi integralną część krajobrazu oraz ważny element życia okolicznych mieszkańców. 


Tego dnia było bardzo upalnie, więc z ulgą przyjęliśmy na horyzoncie widok schroniska "Andrzejówka". Oznaczało to, że zarządzimy dłuższy odpoczynek, napijemy się czegoś zimnego ;-) Ale tu Was zdziwię... najpierw napiliśmy się zimnego, przepysznego kompotu na bazie rabarbaru. Później oczywiście sięgnęliśmy po "złoto z pianką". W "Andrzejówce" serwowane jest z kija czeskie piwo w trzech wariantach. 



przed Andrzejówką

Pozuję z Waligórą - najwyższym szczytem Gór Kamiennych

Bardzo lubimy to schronisko, nawet zdarzyło nam się tu kiedyś nocować. Nie zapomnimy nigdy pokoju z widokiem na Waligórę :-)


Sielanka nie mogła trwać jednak wiecznie. Trzeba było ruszyć dalej. W tym celu cofamy się nieznacznie do znaków czerwonych i niebieskich biegnących równolegle. Skręcamy w prawo. Mijamy niewielką sadzawkę porośniętą skrzypem bagiennym. 


i zaczynamy dreptać delikatnie pod górę. 


Z góry widok jest całkiem przyjemny. Widać stąd doskonalę potężną sylwetkę Waligóry i maleńką na tle tego szczytu "Andrzejówkę". 


Waligóra, w drugim planie z lewej szczyt Ruprechtickiego Szpiczaka z wieżą widokową , u stóp Waligóry widoczny dach Adnrzejówki

Dalej droga jest dość zwyczajna. W pewnym momencie szlak niebieski i czerwony się rozwidlają. Niebieskim ominiemy Turzynę, czerwonym przejdziemy przez tę górę. Wybieramy więc wariant drugi. Turzyna (895 m n.p.m.) zaliczana jest do Korony Gór Kamiennych. Najwyższy punkt położony jest gdzieś z boku szlaku, ale dostęp tam jest dość utrudniony (gęste zarośla oraz ogrodzenie). Przy drodze zauważamy oznaczenie szczytu. Pierwszy tego dnia uważamy więc za zdobyty!


Na kolejny nie przyjdzie nam długo czekać. Schodząc z Turzyny, dobijamy do szlaku żółtego i niebieskiego. Na rozwidleniu wybieramy tylko niebieskie znaki i wchodzimy na Jeleniec. Droga jest dość nieprzyjemna. Na szlaku leży mnóstwo powalonych drzew, gałęzi i trzeba się trochę nagimnastykować, żeby się nie poodzierać. Mamy to! Jesteśmy na Jeleńcu! (902 m n.p.m.).



Jeleniec

droga na Jeleniec wygląda właśnie tak, a w kilku miejscach dużo gorzej...

Przed nami bardzo ciekawy krótki odcinek urozmaicony skalnymi formacjami. 


Po naszej prawej stronie widzimy "ramię" Skalnej Bramy. Warto nadłożyć kilka kroków i zobaczyć ją w pełnej krasie. 

Skalna Brama


Teraz już zgodnie z żółtymi znakami podchodzimy na ostatni szczyt tego dnia - Rogowiec (870 m n.p.m.). Na wierzchołku znajdują się ruiny Zamku Rogowiec z końca XIIIw.  




Ruiny Zamku Rogowiec

Ruiny Zamku Rogowiec

Pozostajemy na żółtym szlaku i wygodną trasą schodzimy w kierunku Grzmiącej i Głuszycy. Po drodze możemy podziwiać piękne szczyty Gór Sowich. 

Góry Sowie

Wielka Sowa na dużym zbliżeniu


Tak minął nam naprawdę fantastyczny i przyjemny czas na szlaku.

Dystans: ok. 18 km/ czas przejścia (bez przystanków i dłuższych postojów) nie więcej niż ok. 5 godz. 

(źródło: mapa-turystyczna.pl)

Nam w nogi tego dnia weszły prawie 23 kilometry. Musieliśmy jeszcze dostać się do wynajętej kwatery. Tym razem zdecydowaliśmy się na Agroturystykę "Pograniczna" w Głuszycy Górnej. Trochę daleko od centrum Głuszycy, jednak obsługa, wyposażenie pokoju i ogólnodostępnej kuchni, rekompensują zdecydowanie tę niedogodność.

----------------------------------------------
Następnego dnia wystartowałam w Półmaratonie Szlakiem Riese, którego trasa prowadziła po szlakach i ścieżkach Gór Sowich. Pierwsza część trasy jest całkiem łatwa, no może z wyjątkiem podejścia z Osówki. Trochę za mocno szarżowałam te pierwsze 10 km, przez co w okolicy 15 km skończyło mi się paliwo ;) Może to też wina upału, który zaatakował znienacka ;)

fot. Marcin Gidaszewski

Ostatnie kilometry to tylko zbieganie, którego jeszcze nie umiem. Dałam jednak z siebie wszystko i zameldowałam się na mecie z czasem 2:08:35, co dało mi 9 pozycję wśród kobiet i 4 w kategorii wiekowej. Ponieważ miejsca open nie dublowały się z tymi w kategoriach, udało mi się stanąć na podium - trzecie miejsce w K30 :)

przed metą/ fot. Mati


fot. Ewa
Polecam wszystkim Półmaraton Szlakiem Riese! To świetna impreza dla tych, którzy kochają biegi górskie, ale też dla tych, którzy rozpoczynają swoją biegową przygodę w górach. No i polecam wędrówki w Górach Wałbrzyskich, Kamiennych i Sowich. Nas te rejony tak zauroczyły, że chętnie tam co jakiś czas wracamy.


Może zainteresują Cię także następujące wpisy z tych rejonów:

Góry Wałbrzyskie: Borowa dla niezmotoryzowanych/ Borowa z Wałbrzycha

Korona Sudetów; Korona Sudetów Polskich; Borowa z Glinika Starego , szlak na Borową, Góry Wałbrzyskie Wałbrzych Borowa dla niezmotoryzowanych

Bieganie w górach: Waligóra Run Cross 2018 Half, czyli piękny jesienny dzień w górach :)

Bieganie w górach: Waligóra Run Cross Half 25 km, czyli to, co tygryski lubią najbardziej :)

Korona Gór Polski: Waligóra (+ Ruprechticky Spicak / Ruprechtický Špičák / Ruprechticki Szpiczak)

Góry Sowie: jesienny spacer na Przełęcz Marcową i Rozdroże pod Moszną

Bieganie w górach: 5. Wodociągi Półmaraton Górski Jedlina-Zdrój

Wysoki Jesionik (Hrubý Jeseník): Keprnik z Jesionika (Ramzovej)




Relacja z 11.05.2019r.

Nie wiem dlaczego Keprnik od dawna siedział mi w głowie. Wiedziałam jednak, że gdy tylko będziemy w pobliżu, spróbujemy go zdobyć. To nie jest trudna góra, można ją nazwać bliźniakiem naszego Śnieżnika (zresztą pięknie widocznego z Keprnika) . Podejście na obie góry jest bardzo zbliżone pod względem trudności - poza kondycyjnymi, nie ma ich prawie wcale. No i mają niemalże identynczną wysokość. 

Mając jako bazę wypadową Jesionik, wymyśliłam sobie, że podjedziemy pociągiem do oddalonej kilkanaście kilometrów Ramzovej, skąd można rozpocząć podchodzenie na Keprnik i następnie zejść do Jesionika (bez konieczności szukania dodatkowych połączeń komunikacyjnych). Z Jesionika do wspomnianej Ramzovej jest zaledwie kilka kursów kolejowych dziennie (w tym jeden rano!). Aktualne rozkłady znajdziecie na stronie kolei czeskich: České dráhy

Wysiadamy na odnowionej stacji kolejowej w Ramzovej  i rozpoczynamy wędrówkę czerwonym szlakiem. Sporo turystów pochłonął dwuetapowy wyciąg na Szerak (Šerák). Na trasie jest więc luźno i przyjemnie.


stacja w Ramzovej

Co jakiś czas możemy podziwiać nieco rozleglejsze widoki...



Docieramy do stacji pośredniej (Černava, lanovka - 1064 m n.p.m.), gdzie można przesiąść się na drugi etap - wyciąg krzesełkowy niemal na sam szczyt Szeraka. 


Przy tak pięknej pogodzie, nawet o tym nie myślimy. Męczymy zdjęciami stojącą tu piękną srebrną kozicę, która mimo wszystko pozuje bardzo cierpliwie ;)



Ruszamy dalej, widząc po raz pierwszy przy szlaku pozostałości śniegu...


Jest tak ciepło, że wyciągamy z plecaka piwo przeznaczone na degustację na szczycie. Idzie nam się od razu przyjemniej ;) 




Im bliżej rozwidlenia szlaków (Šerák, rozc. 1310 m n.p.m.), tym więcej ludzi mijamy na trasie. Nie zmieniamy póki co znaków szlaku i nadal trasą znakowaną na czerwono, kierujemy się wreszcie w kierunku szczytu Kerpnika. Do podejścia zostało nam już nieco powyżej 100 metrów wysokości. 


Keprnik przed nami

Na fajnej, szerokiej ścieżynie pojawiają się większe płaty śniegu. Na szczęście są one wciąż tak zmrożone, że przejście po nich nie stanowi żadnego problemu. 




Po ok. pół godzinie delikatnego pięcia się w górę od rozwidlenia, osiągamy wierzchołek. 


Widoczność wspaniała, panoramy rewelacyjne. Wieje tylko mocno, ale to aż tak nam nie przeszkadza, gdy rozglądamy się dookoła...



Pradziad!


:-) 

najwyższy nieco z lewej - ośnieżony Śnieżnik ;) 


panorama 360 - można powiększyć
Pradziad na zbliżeniu


po prawej Schronisko Chata Jiřího na stoku góry Šerák
na Keprniku



Było przepięknie! Kiedyś jednak trzeba rozpocząć schodzenie. Wracamy do rozwidlenia szlaków tą samą drogą, by chwilę później odbić na krótki fragment wzdłuż niebieskich znaków i dotrzeć do schroniska. 


Przed schroniskiem Chata Jiřího na Šeráku, po lewej stronie kamienna dzwonnica. 

W schronisku tłoczno. Nie dość, że piękny dzień przyciągnął w te rejony sporo ludzi, to akurat wtedy odbywały się zawody biegowe. Że też o tym nie wiedziałam wcześniej ;P Może bym wystartowała ;-) Na chwilę udaje nam się jednak usiąść wewnątrz. Zamawiamy złociste trofeum - lane piwo Keprnik z browaru Holba. Było pioruńsko drogie jak na czeskie warunki ;)  Ale czego się nie robi, by uczcić zdobycie tak pięknej góry...
Przyszedł wreszcie czas opuścić progi schroniska i kierować się w stronę Jesionika. Pójdziemy teraz żółtym szlakiem, którego trasa została urozmaicona kilkoma zygzakami w celu zniwelowania stromizny.







Na trasie znajdziemy kilka całkiem fajnych widokowo miejsc i punktów pośrednich, dzięki którym dobrze zorientujemy się w terenie (mając przy sobie właściwą mapę). 





W punkcie Javorik, wpisujemy się nawet do księgi pamiątkowej :) 


I gdy już myślimy, że nic ciekawego nas nie spotka, bo zaraz przecież wejdziemy do miasta, widzimy to:


Jeśli czytaliście wpis o przejściu z Biskupiej Kopy do Jesionika, to wiecie już, że fragment tamtego szlaku biegł po prywatnym polu. Tu jest podobnie. Musimy iść "po louce" - po łące ;) 


Przekraczamy ogrodzenie i wygodnie dreptamy sobie w dół, uważając by nie wdepnąć w pewnie "niespodzianki". 


Na samym dole, widzimy, kto te "miny" na trasie podłożył. Owce nic nie robią sobie z naszej obecności. Skubią dalej trawę. Przechodzimy obok nich, przekraczamy ogrodzenie, zwiastujące koniec wędrówki po prywatnym polu,  i za chwilę jesteśmy już przy pierwszych zabudowaniach Jesionika. 


Miasteczko jest bardzo zadbane, klimatyczne. Będziemy je na pewno miło wspominać i z chęcią odwiedzimy ponownie. 


Tego dnia, starczyło nam jeszcze sił, by odwiedzić mini browar Jesionik, gdzie spróbowaliśmy piwa warzonego na miejscu. Jako przekąskę do złotego napoju zamówiliśmy utopence. Jest to dość popularne czeskie danie, które nie zachęca wyglądem. To nic innego jak marynowane grube parówki (špekáčky), w których znajdują się drobiny słoniny. Całość podawana jest z cebulą i papryką, także z octowej zalewy. Warto spróbować, by wyrobić sobie swoje zdanie. My po zejśćiu z Keprnika byliśmy bardzo głodni, więc utopence nam smakowały ;-) 



wejście do mini browaru

Poniżej trasa naszej wędrówki:


Dystans ok. 22 km. czas przejścia ok. 5:30 -6:00 h (bez postojów i dłuższych przerw)


Tego dnia pozostało nam spakowanie się do domu i zaplanowanie podróży powrotnej. I teraz uwaga! Bo okazałam się w tym mistrzem 👸 Pierwotnie mieliśmy zaplanowany powrót do Polski pieszo -  górami. Jednak prognozy pogody były bezlitosne, a i w nogach trochę mieliśmy już kilometrów (zresztą od rana prognozy się sprawdziły naprawdę mocno lało!) ... więc namierzyliśmy połączenie kolejowe Jesionik - Mikulovice, skąd można podreptać już do Głuchołaz  (bo to ok. 5- 6 km). Zadowolona kupiłam więc bilety na pociąg, resztę koron wydałam na pamiątki na dworcu. Wsiadamy do pociągu i na wyświetlaczu pojawiają się kolejne stacje, na których zatrzymuje się cały ten osobowy... Gdy widzę "Głuchołazy" robi mi się gorąco.... Brawo ja! Pięknie sprawdziłam rozkład jazdy. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że to pociąg "międzynarodowy" i zatrzymuje się także w Głuchołazach! Kasy już nie mieliśmy, by dopłacić za kolejną stację, konduktor wydawał się strasznym służbistą, więc nie ryzykowaliśmy jazdy na gapę i wysiedliśmy w Mikulovicach ...
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przy granicy zauważyliśmy czeski sklep. Można w nim było płacić w złotówkach i o dziwo kurs był korzystniejszy niż podczas wymiany waluty w kantorze. Udało nam się tam dorwać kilka fajnych piw z ciekawymi kapslami do mojej kolekcji :-)
Na przyszłość będziemy już mądrzejsi jeśli chodzi o wyszukiwanie połączeń kolejowych przy polskiej granicy :) 


nie chcę do domu! :P 



Granica polsko-czeska (Głuchołazy)


W Głuchołazach trzeba było poczekać trochę na autobus przewoźnika Euro Bus Nysa. Na szczęście kilka knajpek było otwartych, więc było gdzie spędzić ten czas. Cieszyliśmy się później bardzo, że w ogóle wsiedliśmy do tego autobusu, bo po drodze do Wrocławia ludzie się już nie zmieścili i zostali na przystankach! We Wrocławiu mieliśmy przesiadkę na pociąg do Poznania i tak zakończyliśmy ten szalony przedłużony weekend.