piątek, 6 października 2017

Maraton Puszczy Bydgoskiej - działo się!

Nie wiem dlaczego myślałam, że trasa Maratonu Puszczy Bydgoskiej będzie płaska... Gdzieś wyczytałam coś o 33 metrach. Byłam pewna, że to przewyższenie :D Hahaha Ja to mam poczucie humoru ;) Na fanpejdżu tej imprezy biegowej można było obejrzeć filmik, w którym jeden z organizatorów omawia całą trasę. Włączyłam go, ale gdy zorientowałam się, że trwa ponad 20 minut i już na samym początku jest mowa o serii górek, przestałam oglądać z myślą - pitolenie, będzie płasko jak po stole, no bo gdzie w Bydgoszczy jakieś górki!? Teraz już wiem, że zaliczyliśmy chyba wszystkie możliwe górki w Puszczy Bydgoskiej i nie były to wcale żadne popierdóły... 

przed startem/ foto: mąż

Na Maraton Puszczy Bydgoskiej zapisałam się krótko po przebiegnięciu 55 km GWiNTa. Do wyboru były trzy dystanse 21+, 42 + i ultra -> 60+. Miałam apetyt na ultra, jednak po czasie bardzo ucieszyłam się, że do przebiegnięcia mam "tylko" maraton. Później okazało się, że można było w trakcie zawodów skrócić sobie bieg do półmaratonu lub maratonu będąc na liście startowej dłuższego dystansu, co jest całkiem dobrą opcją, gdy opuszczają nas siły. Sama przez moment miałam myśli w stylu - a gdyby tak przestać biec na dwudziestu kilku kilometrach? Na szczęście gdzieś głęboko zakodowałam sobie - BIEGNĘ MARATON!

czekając na start/ foto: mąż

Ale po kolei... Start biegu o 8 rano nie napawał mnie optymizmem. Wiązało się to z wczesną pobudką (przed 6) i bardzo orzeźwiającym (zimnym) porankiem. Przed 7 wymeldowaliśmy się z mężem z naszej noclegowni i komunikacją miejską dotarliśmy w okolice startu. Krótki spacer do Baru pod Kogutem, w pobliżu którego wszystko się odbywało, i praktycznie musiałam zdjąć całą ciepłą, wierzchnią odzież, bo wielkimi krokami zbliżał się start. Depozyt, krótka rozgrzewka i lecimy! Zimno jak pierun. Biegnę powoli, pozwalam się wyprzedzać, staram się nie forsować i oszczędzać siły. Przed startem organizatorzy "wyłapali" kibiców i zaproponowali spacer na 5 i 12 kilometr biegu. Bardzo fajna inicjatywa, biorąc pod uwagę, że bieg odbywał się w miejscu, które kibicom zbyt wiele nie może zaoferować. 
No to sobie biegnę... lajcik, przyjemniutko... Asfaltem przebiegamy na drugą stronę krajowej dwudziestki piątki i zaczyna się puszczański krajobraz... Nagle przed sobą widzę pagór! Całkiem konkretny. Myślę sobie, że to ta seria górek, o której mówił w filmiku organizator, a dalej będzie już płasko. Skoro to (według mnie) taka pojedyncza atrakcja, uwiecznię ją na zdjęciu: 

o oł jest i górka ;)

No i się zaczęło... za tą górką trasa była już bardzo pofalowana. Gdy to zobaczyłam, trochę mnie zamurowało. Nawet na tyle, że przebiegając koło męża, nie odezwałam się słowem. Starałam się jednak do niego uśmiechnąć i przyspieszyć - niech widzi jak świetnie się bawię :D 

na trasie/ fot. mąż
Początkowo te górki bardzo mi się podobały. Podbiegi, zbiegi, trasa bardzo zróżnicowana i ciekawa... Kilometry, pomimo mojego dość wolnego tempa, szybko leciały... Na zbiegach nawet trochę poszalałam. Odliczałam do 12 km, gdzie znowu mogłam zobaczyć męża... 
Tuż przed naszym spotkaniem na trasie -  pagór gigant, potem przewrócone drzewo i stromy zbieg:

fot. mąż

fot. mąż

Piątka mocy od męża i gnam dalej. Trasa wciąż urozmaicona. Góra, dół, trochę płasko, piach... no jest naprawdę ciekawie :)  W okolicy 17  kilometra mam kryzys. Jest płasko do bólu i cholernie nudno. Biegniemy po płytach chodnikowych, które wydają się nie mieć końca. Przede mną rządek innych biegaczy utwierdzających mnie w przekonaniu, że ten fragment trasy trochę jeszcze potrwa. Później znów trochę lasu i wracamy asfaltem na stronę, po której rozpoczynaliśmy swoje zmagania. 

fot. Marek Stanek

Do półmetka dłuży mi się strasznie. Przebiegam przez metę i tak bardzo chciałabym już zakończyć bieg, ale nie daję za wygraną. Chwilkę gadam z mężem, uzupełniam płyny, wcinam banany i ruszam przed siebie... Druga, zupełnie inna pętla przede mną. Mam nadzieję, że będzie łatwiejsza niż ta, którą właśnie ukończyłam. Po niecałym kilometrze opadam jednak z sił. Chcę przejść do marszu, zjeść wafelka w czekoladzie, popić colą i odzyskać chęć  do biegu. Od tego pomysłu odwodzi mnie na moment piosenka, którą słyszę w słuchawce. J Balvin "Mi gente" - jedna z moich ulubionych ostatnio... Dobra - myślę sobie - po tej piosence zrobię sobie przerwę. Biegnę więc próbując śpiewać w myślach to, co słyszę. Zdaję sobie sprawę, że nijak przypomina to hiszpański (pewnie to coś w stylu śpiewania piosenki Modern Talking jako "jomaha jomaso" ;P) i na szczęście kryzys jakoś mija. Powolutku mogę biec dalej. Na trzydziestym kilometrze mówią mi, że jestem trzecią kobietą na trasie. 

fot. Sławek Rzemek

Obiecuję sobie, że tego nie spieprzę, ale wiem, że będzie ciężko. Dobiegam do punktu żywieniowego na 33/34 km. Czeka tam sympatyczna ekipa przebrana za ... łosie. Tych wolontariuszy mogliśmy spotkać już na 9 kilometrze. Byli naprawdę wspaniali i zabawni! ❤
Robię tu dłuższą przerwę, piję i jem do syta. Zaczynam zagadywać do chłopaków na trasie. Jakoś przyjemniej jest jak się zamieni z innymi zawodnikami kilka słów, tym bardziej, że oni cierpią często tak samo jak ja ;) Niektórzy mówią, że chcieli biec ultra, ale chyba skończą na maratonie, bo nie spodziewali się tak trudnego terenu. Trudno się z tym nie zgodzić. Łatwo nie jest praktycznie od samego początku. Ok. 40 km doganiam chłopaka, który mówi, że zaliczył upadek i ciężko mu się biegnie, ale jakoś daje radę. Mówię mu, że zostało jakieś 10 % trasy, więc przy tym co mamy już w nogach to jest po prostu pikuś! Chwilę biegniemy razem, mam wrażenie, że jest tuż obok mnie. Gdy sięgam po żelka i na głos proponuję, że go również poczęstuję, okazuje się, że go nie ma w zasięgu mojego wzroku! :( 
Nie mogę doczekać się już mety i tego, że będę mogła przestać biec. Wyprzedzam jeszcze kilka osób, w tym chłopaka z tatuażem (z logo mojego biegu marzeń ;) ). Zauważam w końcu biegacza, który idzie w moim kierunku z medalem. Pytam, czy daleko do mety. Mówi, że za chwilę będzie skręt w prawo i ostatnia prosta. Dzięki Bogu! 

Zbiegam powoli w dół, widzę skręt i zauważam mężusia! Czyli meta jest tuż tuż... Mąż towarzyszy mi prawie do linii mety (trudno w to uwierzyć - on biegł ze mną! A twierdzi, że nawet na tramwaj nie biega... Może jednak gdzieś w ukryciu trenuje? ;P ) 

Udało się! Jestem drugą kobietą na dystansie maratonu i pierwszą w swojej kategorii wiekowej! 
To, że na trzydziestym kilometrze byłam trzecia na trasie, okazało się prawdą. Dwie dziewczyny, które biegły przede mną miały zamiar pokonać dystans ultra. Jedna z nich postanowiła ukończyć bieg, po niespełna 44 km, druga pognała dalej, co pozwoliło mi cieszyć się po raz pierwszy miejscem na podium w kategorii open kobiet. 

fot. mąż

fot. mąż


To był dla mnie trudny bieg, pełen niespodzianek w postaci rozmaitej ;) Mimo to bardzo mi się podobało. Wspaniała organizacja, cudowna atmosfera, rewelacyjne oznakowanie trasy (nie sposób się zgubić), przyjaźni ludzie... Na pewno warto polecić tę propozycję innym biegaczom.

Poniżej jeszcze profil i trasa, jaką zarejestrował mój sprzęt:



2 komentarze: