czwartek, 18 maja 2017

GWiNT Ultra Cross Mini GWiNT mój debiut ultra ultramaraton ultramarathon

Pamiętam, jak kilka lat temu, kolega namawiał mnie na wspólne bieganie w soboty rano po poznańskiej Cytadeli... Wtedy odpowiedziałam mu, że o 9 rano w soboty to ja śpię i raczej przy tym pozostanę...
Dziś na trening w weekendy wstaję często o wiele wcześniej i powoli nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Dlatego nigdy nie mówię nigdy, a ostatnio jestem głodna nowych doświadczeń i staram się stawiać sobie nowe, coraz bardziej ambitne cele...

Po przebiegnięciu swojego drugiego maratonu, w ubiegłym roku, i opowieściach znajomych o dłuższych dystansach, wiedziałam już czego chcę spróbować. W styczniu zapisałam się na GWiNT Ultra Cross, dystans 55 km. Plany treningowe znalezione w internecie zmieszałam, zmodyfikowałam  i przystosowałam do swoich potrzeb i aktualnego samopoczucia. Czy było łatwo? Oczywiście, że nie. Wiele razy na trening wyjść się nie chciało, bo pogoda, bo zimno, bo lód, śnieg, bo do przebiegnięcia 30 km, bo dziś podbiegi, bo Mati jeszcze leży pod ciepłą kołderką... Wymówek było wiele, na szczęście już wiem, że najgorzej wyjść z domu, później jest już mniej lub bardziej przyjemnie :-)



Przyszedł wreszcie dzień startu. Do Wolsztyna przyjechałam ze znajomymi, którzy również postanowili tego dnia zmierzyć się z tym wymagającym dystansem. Dawno nie byłam tak spokojna przed startem. Może fakt, że jeśli dobiegnę do mety to życiówkę mam w kieszeni, sprawił, że byłam tak wyluzowana? :) 

nasza ekipa :) 

Jeszcze przed naszym wyjazdem na start do Grodziska Wlkp. - Zdroju na metę wbiegł zwycięzca dystansu 100 mil (Mateusz Gryczka) ! Wyglądał na mecie tego morderczego wyścigu lepiej niż ja na starcie dużo krótszego dystansu ;-) Ta myśl trochę mnie rozbawiła, szczególnie jak zaczęłam dodatkowo wizualizować swój wygląd na mecie hłe hłe hłe ;) 

widok na metę i biuro zawodów

Sprawnie dotarliśmy autokarem do Zdroju. Nadal bez nerwów. Dopiero przekraczając linię startu powiedziałam do mojej partnerki biegowej - Aliny, że zastanawiam się co my tu robimy... 

(startujemy... fot. Fotografia Anna Strojna)
Początkowo na trasie było tłoczno, z czasem zrobiło się dość swobodnie i udało nam się znaleźć "swoje" tempo. Oczywiście miałyśmy jakieś plany na ten bieg,  w tym plan minimum - dobiec, plan optimum - złamać 7 godzin. Jednak już na starcie wiedziałyśmy, że wykonać plan optimum będzie dość ciężko. Wysoka temperatura, słońce, kopny piach i kilka pierwszych pagórów sprawiło, że postanowiłyśmy bez spiny po prostu ten bieg ukończyć w limicie. 

Do pierwszego punktu kontrolnego biegło nam się całkiem nieźle, chociaż dość powoli. Spędziłyśmy tu niewiele czasu i pognałyśmy dalej. Do Rakoniewic nie było już tak kolorowo. Upał dawał się we znaki, a dodatkowo zrobiłyśmy się głodne. W Rakoniewicach najadłyśmy się więc do syta, napełniłyśmy bukłaki wodą, a cola zadziałała na nas jak sok z gumijagód, ale tylko na chwilę. 

(źródło: FOTKI.net.pl Fotografie - Weronika i Krzysztof Góreccy)

Energii nie starczyło na długo, powolny bieg uzupełniałyśmy marszem. Krótkie pogawędki z innymi zawodnikami odwracały trochę naszą uwagę od wysiłku. Podziwiałyśmy także krajobrazy. Ogólnie cały czas próbowałyśmy zająć czymś głowę.  

(mini sesja - zdjęcie na tle rzepaku ;P foto:Alina)

Cała trasa była przepiękna, bardzo malownicza, a mięciutkie podłoże w pewnych miejscach po prostu zachęcało, by biec. Gdy z naszą motywacją robiło się coraz gorzej zaproponowałam Alinie zabawę - biegniemy 50-60 kroków (lub do taśmy znakującej trasę) i taki sam dystans maszerujemy. Pomogło. Na półmetku trasy spojrzałam na zegarek. Gdybyśmy pokonały dalszą trasę w takim samym czasie jak pierwszą połowę, złamałybyśmy 7 h. Wiedziałam, że tak się jednak nie stanie, ale mimo tego duch walki i dobre humory nas nie opuszczały. Na ostatnim punkcie w Głodnie znowu uzupełniłyśmy braki energetyczne i dziarskim krokiem przebiegłyśmy kilka kilometrów. Tabliczka informująca o pokonaniu maratonu napawała nadzieją - do mety niecałe 13 km! Tyle nieraz przebiegłam, więc uda się także tym razem - pomyślałam, nie zastanawiając się ile kilometrów mamy już za sobą. 

na trasie

Alina na trasie :-) 

Widziałam, że Alinę opuszczają siły, więc za wszelką cenę próbowałam ją zmotywować do tego, żebyśmy jak najszybciej pojawiły się na mecie. Ale na trasie czekały na nas jeszcze niespodzianki - strome i długie podbiegi (w zasadzie podejścia :)) i cieniutka rzeczka, płynąca dnem stromego rowu, który trzeba było pokonać. Nie było to łatwe zadanie. Na szczęście z pomocą przyszedł inny zawodnik GWiNTa i dosłownie wciągnął nas z Aliną na drugą stronę (dziękujemy za ten dobry uczynek!). W końcu zaproponowałam Alinie, żeby posłuchała muzyki. Pod jej wpływem, wystrzeliła do przodu jak z procy! Ledwo za nią nadążałam! Finisz już był blisko. Ok. 6 km przed metą dołączył do nas chłopak z Gostynia. Trochę porozmawialiśmy i wspólnie przebrnęliśmy przez gęste błoto, po którym ciężko było biec. Kawałek dalej  postanowiliśmy troszkę przyspieszyć, by dotrzeć do mety zanim nasze zegarki wskażą 7 i pół godziny od startu. Świńskim truchcikiem brnęliśmy do przodu. Chociaż wydawało mi się, że biegnę jak Kenijczyk na finiszu maratonu, tempo było słabiutkie jak u młodego ślimaczka ;) W okolicy Karpicka usłyszeliśmy odgłosy dochodzące ze strefy  mety. Podkręciliśmy jeszcze tempo, tętno poszybowało w górę. Kibiców przybywało z każdym krokiem. Uśmiechnięci, bili brawo, motywowali, gratulowali. Atmosfera mety mnie naprawdę wzruszyła. Próbowałam się powstrzymać, ale kilka łez spłynęło po moich policzkach. Było pięknie! 

Na mecie pomyślałam - ja chcę jeszcze raz! Ogromnie mi się podobało. I chociaż czas (7:22) był dość daleki od ustaleń i marzeń, z debiutu ultra jestem bardzo zadowolona. To było takie przetarcie, sprawdzenie siebie, potwierdzenie, że dam radę pokonać taki dystans bez większych kryzysów, że następnym razem pobiegnę mniej asekuracyjnie, powalczę o lepszy wynik, dam z siebie maksa... Napisałam "następnym razem"? Tak! Będzie następny raz, na pewno! Zauroczyła mnie atmosfera, przyjaźnie nastawieni ludzie, brak chorej rywalizacji, spokój,  piękne krajobrazy i cała ta otoczka tego pięknego biegowego dnia. Mam cudowne wspomnienia, którymi żyć będę jeszcze bardzo długo... 

1 komentarz: